10/31/2016

Moje wielkie amerykańskie Halloween

Moje wielkie amerykańskie Halloween
     W USA mieszkam od nieco ponad pięciu lat, ale muszę przyznać, że dopiero w tym roku miałam okazję poczuć prawdziwe, amerykańskie Halloween. Miały na to wpływ dwa ciekawe wydarzenia: wyjście do Domu Strachów (moje pierwsze w życiu!) oraz prawdziwie amerykańska, halloweenowa prywatka urządzona przez niemających sobie równych miłośników tego święta.

     Na samym początku muszę się przyznać, że jestem okropnym cykorem jeśli chodzi o wszelkie straszne rzeczy, typu horrory, straszne historie czy nawiedzone domy. Do tego stopnia, że nawet słuchanie o filmie grozy przyprawia mnie o dreszcze, a dom strachów dla dzieci to jeszcze niedawno moje największe osiągnięcie w tej dziedzinie. W tym roku postanowiłam jednak przełamać moje lęki i wraz ze znajomymi wybraliśmy się do House of Tornment. Jednymi z naszych towarzyszy tej "wycieczki" byli prawdziwi fani horrorów, Halloween i nawiedzonych domów, u których zresztą gościliśmy również na wspomnianej prywatce, o czym za chwilę. To właśnie oni, w drodze do domu strachów, raczyli nas opowieściami ze swoich poprzednich tego typu wyjść. Na przykład, kiedy to byli zamykani w bardzo ciasnym pomieszczeniu, a na przykrywę zrzucane były piłeczki, co miało imitować... zakopywanie żywcem. Tak, jestem klaustrofobiczką. Jesli więc skumulujecie to z moimi poprzednimi wyznaniami to będziecie w stanie wyobrazić sobie, jak czułam się przekraczając próg House of Tornment.


     Jak się jednak okazało, strach ma wielkie oczy! Na szczęście, w tym przybytku nie uraczono nas zakopywaniem żywcem, spadaniem windy czy tym podobnymi atrakcjami, o których miałam okazję się nasłuchać. Zamiast tego, musieliśmy w małych grupach przejść przez korytarze zaaranżowane w ogromnym magazynie i urządzone w różnych strasznych sceneriach. Co chwilę wyskakiwał na nas zombie z siekierą, pacjent szpitala psychiatrycznego czy zakrwawiona pielęgniarka, ale w gruncie rzeczy nie było zbyt strasznie. I mówię to ja, osoba która na myśl o wejściu do Domu Strachów bladła i chciała uciekać. To chyba akurat nie jest najlepsza opinia, jaką można wystawić o atrakcji jaką jest Nawiedzony Dom. Jeśli ktoś chce przełamać swoje lęki, to polecam to miejsce, natomiast jeśli ktoś preferuje bardziej hardcorowe atrakcje, to sugerowałabym poszukać czegoś innego. Niemniej, dla mnie to wyjście było jak najbardziej satysfakcjonujące i cieszę się, że mam to już za sobą.

     Drugą halloweenową atrakcją, która pozwoliła mi wczuć się w amerykański klimat i której chcę poświęcić więcej miejsca, a na pewno więcej zdjęć, jest wspomniana już prywatka, na którą zaproszeni zostaliśmy przez gospodarzy, Mike'a i Nancy. Mike i Nancy to prawdziwi miłośnicy Halloween. Do tego stopnia, że w swojej piwnicy mają urządzoną całoroczną miejscówkę na Halloween, do której co roku dorzucają nowe atrakcje, każde lato spędzają na własnoręcznym przygotowaniu instalacji, które w ten wyjątkowy wieczór będą ozdabiać ich podjazd, a przed samą imprezą aranżują garaż na miniaturkę domu strachów. Na prywatkę co roku zapraszanych jest około 70-100 osób. Goście to osoby w różnym wieku, co uważam za wielki plus- cudownie było patrzeć na starszych ludzi, pomysłowo przebranych i dotrzymujących kroku na parkiecie niejednemu dwudziestokilkulatkowi.  Jeśli chodzi o przebrania to w ogóle muszę przyznać, że wszyscy badzo się postarali i przez pół imprezy chodziłam i podziwiałam pomysłowość Amerykanów :)
      Żeby już nie przedłużać, zapraszam do galerii z tego wieczoru. Mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę oddadzą klimat tej niesamowitej imprezy!

Gotowi do wyjścia :)
Tegoroczne cudo Mike'a i Nancy- piracki statek




Krótki filmik obrazujący dekoracje przed domem i straszne wejście przez garaż:



Pierwsi goście czy tylko dekoracje? ;)


























     A jak Wam minęło Halloween? 
Obchodzicie ten dzień, krytykujecie, czy jest Wam zupełnie obojętny?


   


Więcej o Halloween:
   

10/18/2016

5 powodów, dlaczego jesień w USA da się lubić

5 powodów, dlaczego jesień w USA da się lubić
     Moją absolutnie ulubioną porą roku jest lato i to nie podlega żadnym dyskusjom ani negocjacjom. Uwielbiam upały, wygrzewanie się na plaży, długie dnie, ciepłe noce, lekkie ubrania i ogólny klimat letniego luzu i beztroski. Są jednak pewne zjawiska, które pozwalają mi osłodzić ból utraconego lata i z uśmiechem spojrzeć na jesień. Ciepłe swetry, kolorowe liście czy długie wieczory pozwalające na zatopienie się w książkach czy Netflix to jedne z nich, ale to nie im poświęcę dzisiejszy post. Dziś chciałabym napisać Wam więcej o powodach typowo amerykańskich, dzięki którym jesień w Chicago staje się dużo bardziej znośna, a może nawet... przyjemna?

Chicago w jesiennej odsłonie (fot.)


Dyniowe farmy

     Dyniowe farmy to chyba jedna z najbardziej amerykanskich atrakcji, jakie potrafię sobie wyobrazić. Są to najczęściej dość spore tereny, na których zapewnione są jesienne atrakcje dla całej rodziny- nie tylko dyniowe grządki, ale także labirynty stworzone w polach kukurydzy, minifarmy ze zwierzętami, które można karmić, nawiedzone domy, czy w końcu sklepy, w których można zaopatrzyć się w lokalne produkty i domowe wyroby. W okolicach Chicago można znaleźć co najmniej kilka mniejszych bądź większych dyniowych farm, ale chyba najbardziej znana i najczęściej odwiedzana to Goebbert's Farm w South Barrington. Jak dokładnie wygląda ta akurat farma- w linku poniżej:


fot.

Dyniowe produkty

     Skoro już jesteśmy w temacie dynii, to muszę wspomnieć o dyniowych smakołykach, na których pojawienie się czekam gdy tylko zawieje pierwszy wiatr zwiastujący nadchodzącą jesień. Chyba najbardziej oczywisty, szczególnie w USA, to Pumpkin Spice Latte, czyli dyniowa, lekko pikantna i bardzo aromatyczna latte. Serwuje ją większość kawiarni, a ja bardzo często daję się na nią skusić, szczególnie w chłodniejsze dni. Jedyny minus- najczęściej jest zdecydowanie za słodka, co niestety jest codziennością w Ameryce.

fot.
 Drugim dyniowym produktem, który uwielbiam, jest zupa dyniowa. Bez względu na to, czy jest to zupa mleczna, w wersji śniadaniowej, czy też bardzo esencjonalny krem w wersji obiadowej- każdą biorę w ciemno! Szczególnie chętnie wyczekuję pojawienia się mojej ulubionej zupy dyniowej w restauracji Panera Bread. Na Internecie można znaleźć mnóstwo przepisów na podobną zupę, więc nawet jeśli nie mieszkacie w USA, możecie w kuchni śmiało przenieść się za ocean :)

 
Oczywiście, nie jesteśmy skazani jedynie na kawiarnie i restauracje! Gdy tylko zaczyna się sezon, sklepowe półki uginają się od najróżniejszych odmian dynii i squasha, a niektóre sklepy wychodzą nawet naprzeciw potrzebom amerykańskich leniuszków i sprzedają dynię już obraną i pokrojoną, którą wystarczy jedynie wrzucić do naszego wywaru na zupę i doprawić :)

Halloween
     Zanim jeszcze na dobre skończy się lato, Amerykanie już wpadają w Halloweenowy szał. Jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne sezonowe sklepy, w których można kupić kostiumy i dekoracje na Halloween, rozmowy w dużej mierze skupiają się na pomysłach na motyw przewodni imprezy, a fronty domów przeistaczają się w bramy do świata upiorów.
      Przyznam szczerze, że mnie ten halloweenowy szał jakoś specjalnie nie rusza, ale naprawdę doceniam pomysłowość Amerykanów i ich chęć do zabawy. Nie raz uśmiecham się przechodząc obok pomysłowo udekorowanego domu, ocieram oczy ze zdziwienia patrząc na coraz to ciekawsze i zaskakujące kostiumy, a i sama nie odmawiam zabawy w Halloweenowy wieczór. 


Święto Dziękczynienia
 
     Miesiąc po Halloween przychodzi czas na moje ulubione amerykańskie święto- Święto Dziękczynienia. Wypada ono w czwarty czwartek listopada i jest wspaniałą okazją do rodzinnych spotkań przy wspólnym obiedzie, podczas którego, zgodnie z tradycją, na stole nie może zabraknąć indyka. Cenię ten dzień szczególnie dlatego, że nie przyświeca mu żadna religijna ideologia, dzięki czemu śmiało może być obchodzony przez wszystkich. W kraju imigrantów z całego świata, różnych kultur i wierzeń- to niezwykle ważne. Poza czasem dla rodziny, dla wielu Amerykanów jest to także dobry moment aby zatrzymać się na chwilę, zastanowić i pomyśleć, za co w swoim życiu jesteśmy naprawdę wdzięczni i - docenić to.


fot.

Żurawina

     Wspomniałam o dynii, wspomnieć muszę też o żurawinie. Oczywiście, zarówno dynia jak i żurawina znane i dostępne są w Polsce, ale mam wrażenie, że w USA żyją one całkowicie innym życiem. Są dużo bardziej docenione i zdecydowanie częściej spotykane na stołach. Kiedy przychodzi jesień, żurawinę można kupić za przysłowiowe grosze. Jako że uwielbiam kwaśne smaki, jest to jeden z moich ulubionych, jesiennych produktów. Szczególnie lubię używać żurawiny do mojego jesienno-zimowego, rozgrzewającego śniadania: kaszy jaglanej z musem z żurawiny, cynamonu i pomarańczy oraz łyżką jogurtu naturalnego. Zdrowo i smacznie!







    A jakie są Wasze sposoby na polubienie jesieni? A może zwyczajnie ich nie potrzebujecie, bo jesień jest Waszą ulubioną porą roku?


10/06/2016

Loteria wizowa 2018- na czym polega i czy warto?

Loteria wizowa 2018- na czym polega i czy warto?
     W miniony wtorek, 4 października, rozpoczęła się kolejna edycja loterii wizowej, w której po raz kolejny uczestniczyć mogą obywatele Polski. Dla wielu osób marzących o zamieszkaniu legalnie w USA jest to jedyna droga emigracji. Na czym polega owa loteria, jak z niej skorzystać i co sądzą o niej osoby, które spróbowały swojego szczęścia w losowaniu zielonej karty- o tym w dzisiejszym poście.



--- Poniższy post nie jest poradą prawdą i nie należy go tak traktować. Post zawiera ogólne informacje o zielonej karcie i loterii wizowej, zachęcam do samodzielnego złębienia tematu przed złożeniem aplikacji ---

    
 Czym jest zielona karta?
  
     Zielona karta to potoczna nazwa dla dokumentu jakim jest Karta Stałego Pobytu (Permanent Residence Card). Daje ona przede wszystkim prawo do legalnego mieszkania i pracowania w USA, a poprzez to także m.in. do korzystania z państwowych programów emerytalnych i socjalnych czy, w niektórych stanach, wyrobienia prawa jazdy (w niektórych stanach, choć jest ich coraz mniej, prawo jazdy można wyrobić nawet będąc nielegalnie). Aby utrzymać zieloną kartę, należy mieszkać w USA. Jest to dość istotne, ponieważ niektórzy żyją w przekonaniu, że ów dokument pozwoli im na swobodne odwiedzanie znajomych czy podróżowanie po USA, podczas gdy mieszkać będą w innym miejscu. Jest to błędne przekonanie- jeśli przebywa się poza USA dłużej niż rok, to zazwyczaj zielona karta zostaje odebrana (istnieją wyjątki jak np. biały paszport, ale to inny temat).
Zielona karta jest również etapem do uzyskania amerykańskiego obywatelstwa. Zazwyczaj, aby starać się o obywatelstwo USA, trzeba być legalnym rezydentem przez 5 lat (w przypadku uzyskania zielonej karty przez małżeństwo z obywatelem USA- 3 lata). Główną zaletą posiadania obywatelstwa jest możliwość głosowania, co niemożliwe jest w przypadku bycia jedynie stałym rezydentem. Jako obywatel, można też mieszkać w innym kraju i nie martwić się o utratę swojego statusu w USA. Tyle że... nawet mieszkając za granicą jako obywatel, podatki w USA trzeba płacić.


Na czym polega loteria wizowa?

     Loteria wizowa (Diversity Visa (DV) program) to jedna z możliwości uzyskania zielonej karty. Co roku, Stany Zjednoczone "rozdają" w wyniku loterii około 50 tysięcy zielonych kart dla uczestników z kwalifikujących się państw, czyli takich, które mają niski współczynnik emigracji do USA. Przez długi czas Polska była wyłączona z loterii, jednak od kilku lat obywatele polscy znów są do niej włączeni. Poza wymogiem pochodzenia z kraju kwalifikującego się do loterii, należy spełnić także wymogi dotyczące wykształcenia, o czym dokładniej w instrukcji załączonej poniżej.
      W tym roku zgłoszenia do loterii wizowej przyjmowane są od 4 października do 7 listopada 2016 roku. Sam udział w loterii nie wymaga żadnych opłat, należy jedynie wypełnić aplikację online i dołączyć aktualne zdjęcie. Odradzam korzystanie z jakichkolwiek płatnych pośredników, którzy mają pomóc przy wypełnieniu aplikacji czy wręcz "zagwarantować" uzyskanie zielonej karty. Jestem przekonana, że każdy jest w stanie wypełnić aplikację samodzielnie. Jak wspomniałam, udział w loterii jest bezpłatny, jednak jeśli zostanie się wylosowanym i chce się wziąć udział w procedurze imigracyjnej, trzeba liczyć się z opłatami proceduralnymi- lekko licząc, około 600 dolarów na osobę (dokładniejsze wyliczenia TUTAJ).
      Po wypełnieniu aplikacji otrzymuje się potwierdzenie, które należy zachować.  Wyniki loterii, poprzez podanie numeru z owego potwierdzenia, będzie można sprawdzać od 2 maja 2017 roku. Warto wspomnieć, że jeśli ktoś został wylosowany w loterii, oznacza to dopiero początek procedury imigracyjnej i nie gwarantuje uzyskania zielonej karty. O zielonej karcie można na przykład zapomnieć, jeśli wcześniej złamało się przepisy prawa imigracyjnego USA.



      
Gdzie szukać dokładnych informacji o loterii wizowej?

    Garść przydatnych linków dla osób chcących skorzystać z loterii wizowej: 

Co o loterii sądzą osoby, które w niej uczestniczyły?

     I na sam koniec, postanowiłam podzielić się z Wami przemyśleniami Czytelników Pamiętnika Emigrantki, którzy są na różnych etapach korzystania z loterii wizowej i zgodzili się opowiedzieć o swoich perypetiach na potrzeby tego posta. Myślę, że mogą się one okazać przydatne nie tylko dla osób biorących udział w loterii, ale także dla tych, które w innych okolicznościach rozważają wyjazd do USA. Jeśli chcecie podzielić się swoją historią, to śmiało udzielcie się w komentarzu!

Zacznijmy od Piotra, który w tym roku po raz kolejny spróbuje szczęścia w loterii. Opowiada między innymi o tym, dlaczego tak bardzo interesują Go Stany.

"Zawsze byłem nastawiony, co do jakiegokolwiek wyjazdu na NIE, chociaż byłem w kilku krajach Europy, mam też znajomych, którzy mieszkają w różnych miejscach, ale zawsze mówiłem „gdzie mi będzie lepiej jak tu, w domu w Polsce”, aż do czerwca 2013 roku. Byliśmy w tym czasie na czterotygodniowych wakacjach w USA u siostry żony. Dla mnie był to pierwszy pobyt w świecie w moim wyobrażeniu nieosiągalnym i znanym tylko z filmów:) Przez pierwsze dwa tygodnie dużo zwiedzaliśmy, byliśmy między innymi w górach w Południowej Dakocie, Wyoming oraz nad oceanem w Północnej Karolinie. Było naprawdę super, miejsca, widoki itp., ale było tak samo fajnie jak na każdych wakacjach; w Chorwacji, Grecji czy w innych krajach też jest fajnie. Drugie dwa tygodnie spędziliśmy u szwagierki w domu, ona mieszka w Nebrasce i muszę przyznać, że spodobało mi się ich zwykłe codzienne życie. Oni też pracują, może nawet więcej niż my, ale z tą różnicą, że wiedzą za co. Oni są tam, tak jak ja tu, zwykłymi „szarymi” obywatelami. Szwagierka jest tam od ok. 11 lat, na początku przez trzy lata mieszkała w Północnej Karolinie, tam poznała swojego aktualnie już męża, później przenieśli się do Nebraski i tam w ciągu ok. 8 lat dorobili się własnego domu, dobrych samochodów i innych wygód, oczywiście większość jest kupione na kredyt, ale żeby wziąć kredyt musi cię być stać na jego spłatę. Po prostu standard życia „szaraka” jest zupełnie inny niż tu. Szwagierka twierdzi, że w USA jeżeli chcesz pracować to pracujesz, a za tą pracę stać cię na dobre życie.


Teraz ja…mieszkam na Śląsku, mam 30 lat, pracuję zawodowo od ok. 10 lat i mój dorobek to, dwa… w sumie półtora kilkunastoletnich samochodów, wynajmowane mieszkanie o powierzchni AŻ 30m kwadratowych (oni mają większa komórkę). Aha i pracujemy oboje z żoną i nie mamy dzieci, wiec ogólnie szału nie ma. Oczywiście możemy sobie kupić mieszkanie, których jest dużo, ale musiałbym na to poświęcić 1/3 jak nie ½ naszych miesięcznych dochodów, a za te pieniądze wolę pojechać sobie na wakacje np. do USA;) a poza tymi wszystkimi „wygodami” podobają mi się ludzie mieszkający tam, ich uśmiech na co dzień, życzliwość, że choćby nie wiem co się działo to i tak są przekonani, że Ameryka jest najlepsza, największa i ogólnie są THE BEST:), a to zupełne przeciwieństwo Polaków. Poza tym samochody i ich duże silniki, budownictwo, osiedla wybudowane jak od linijki… ech itd. Itd. Drugi raz w USA byliśmy w ubiegłym roku, poza jednodniowym zwiedzaniem Chicago,  całe dwa tygodnie przesiedzieliśmy w domu i to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że jest to moje miejsce na ziemi;) ale 100% pewności będę miał dopiero jak tam trochę pobędę, popracuję itd.


Co do Loterii Wizowej to wydaje mi się, że jest najlepsza, powiedzmy bezkosztowna, możliwość dostania się do USA Tylko mam małą wątpliwość ile w tej loterii jest loterii, czy nie jest to selekcja oraz wybór najlepszych i najbardziej przydatnych przyszłych obywateli. Pytałem też w ambasadzie o możliwość łączenia rodzin, ale odpowiedź była taka, że aktualnie rozpatrują wnioski z przed 12 lat, a koszt złożenia takiego wniosku to 400 parę dolarów więc trochę to bezsensu."


Jak widzicie, Piotr wciąż stoi przed swoim "szczęśliwym dniem". Monika zieloną kartę już wprawdzie wygrała, ale teraz stoi przed ogromnym dylematem, czy wyjazd na stałe do USA jest dobrym pomysłem w przypadku jej i jej rodziny:

"Wielkimi krokami zbliża się temin kolejnej loterii wizowej będących dla jednych spełnieniem szansy na rozpoczęcie lepszego życia w USA.
W zeszłym roku sama brałam udział w loterii o zieloną kartę i tak się właśnie złożyło, że zostałam wylosowana. Dziś stoję przed dylematem jaką drogę wybrać dla siebie i swojej rodziny, czy spróbować  szczęścia za daleką  wodą, czy pozostać tutaj w Polsce, w której tak się składa, że na obecną chwilę nie jest mi aż tak żle. Większość z Was pewnie pomyśli sobie to po co wogóle wysyłałaś to zgłoszenie skoro nie chcesz jechać?
Otóż każdy z nas ma w swoim życiu lepsze i gorsze momenty, a ja własnie na taki moment natrafiłam w ubiegłym roku. Drogie życie, praca, ludzie to wszystko mnie przytłaczało. Zawsze chciałam jak najlepiej dla moich dzieci, a tutaj z wielu rzeczy człowiek poprostu musiał rezygnować- takie są realia.  Przeglądając w interecie wiadomości natrafiłam na stronę zatytułowaną American Dream i wtedy pomyślałam: "Co mi szkodzi,  spróbuję". Tak się właśnie stało. W moim życiu w między czasie sporo się zmieniło. W pracy awansowałam, mąż znalazł lepszą pracę i szczerze mówiąc zapomniałam nawet, by sprawdzić wyniki loterii. Kiedy odwiedziłam ponownie stronę loterii pod koniec czerwca bieżącego roku okazało się, że nasza rodzina została wylosowana. W mojej głowie powstał mętlik: z jednej strony się bardzo cieszyłam, bo to szansa na coś nowego, a z drugiej byłam przerażona, czy ja tak naprawdę chcę tej zmiany. Do dziś towarzyszy mi to okropne uczucie, bo przyznam się szczerze, że nadal nie wiem co mam zrobić. Zawsze wiedziałam czego w życiu chcę, a teraz poprostu NIE WIEM i to jest przerażające uczucie. Oczywiście wysłałam dokumenty na kolejny etap loterii, ale wiem, że czasu jest niewiele i jak zostanę zaproszona niebawem na rozmowę do Ambasady (mam niski numer) chcę być już pewna, bo jak wiecie wizyta w ambasadzie wiąże się już ze sporymi kosztami (na moją 4 osobową rodzinę jest to koszt około 10 tysięcy złotych). 
W życiu zawsze jestem optymistką, ale to, że jestem odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale również za moje dwie najcenniejsze istoty sprawiło, że zaczęłam przyglądać się tematowi z bardziej realistycznego punktu widzenia. Czytałam wiele opinii , sięgałam do blogów i różne opinie osoby tam mieszkające wyrażały. Jedni faktycznie zadowoleni ze zmiany, inni niestety żałują wyjazdu. Na moje nieszczęscie zaczęłam oglądać serię odcinków "Zielona Karta" i to mnie dobiło. To, co tam zobaczyłam, jak Ci ludzie żyli na początku  swojej przygody w USA tak bardzo mnie przeraziło, że zaczęłam zadawać sobie pytania czy ja naprawdę tego chcę?? Czy chcę tak żyć, bo przecież tak właśnie będzie na samym początku!!! W końcu jadę tam z niczym, wszystko zostawiam w Polsce...
To wszystko spowodowało, iż na obecną chwilę bardziej jestem za pozostaniem z tym co mam tutaj, w Polsce, niż wyjazdem do USA. Mam 32 lata, mieszkanie, samochód, pracę, czego chcę więcej??
Wiem, że w Polsce nikt mi nie da gwarancji: dziś praca jest, a jutro może jej nie być (pracuję w korporacji), ale czy w Stanach tego nie ma?? Tam pojadę i wszystko będę musiała zaczynać od NOWA. Czy tam jest naprawdę tak wspaniale, że waro rzucić to co tu mam? Nie wiem i szczerze bardzo liczę na podpowiedzi osób , które podobnie jak ja borykają się z tym tematem albo którzy kiedyś stali przed takim dylematem jak ja. Najważniejsze są dla mnie moje dzieci i jeśli mają tam szansę na lepsze życie w przyszłości, to dla nich jestem w stanie spakować  się nawet dziś."
 


I na sam koniec- wiadomość od Hani, która wraz ze swoją rodziną już mieszka w USA. Czy jej się podoba, czy jest zadowolona? Przeczytajcie sami:

 "Podjęcie decyzji i przyjazd tu był jak wygranie w Totolotka. Zostawienie domu, rodziny i przyjaciół, poprostu decyzja życia.W naszym przypadku to było trudne ze wzgledu na wiek dzieci: 15 i 17 lat. Nowa szkoła, otoczenie. Powiem tak: początki są bardzo trudne. Ciągle myślę, czy dobrze zrobiliśmy zostając tutaj. Dzieciom się tu nie podoba, tęsknią za Polską, mężowi też, także miałam inne wyobrażenie o życiu tutaj.Tu jest życie ciężkie, dużo się pracuje, mało wolnego czasu. Dzięki znajomym i przyjaciółce jakoś dajemy radę, ale bez języka czeka każdego kto tu przyjedzie masakra. Jeśli ktoś ma dobre życie w Polsce, to nie polecam mieszkać w USA na stałe."


Jak widzicie po powyższych wypowiedziach, wylosowanie zielonej karty nie zawsze oznacza magiczne wejscie do krainy mlekiem i miodem płynącej. Wiele osób, które ma szczęście i zostanie posiadaczami zielonych kart w wyniku loterii wizowej, nie ma w USA nikogo i jest zdanych całkowicie na siebie. Czeka ich trudny proces przesiedlenia, znalezienia pracy, szkoły dla dzieci i nauczenia się życia w zupełnie innej rzeczywistości. Absolutnie nie mówię, że jest to niemożliwe i nie zniechęcam Was do spróbowania szczęścia w loterii- uprzedzam tylko, że jest to początek trudnej drogi, która oczywiście może zakończyć się sukcesem i tego wszystkim życzę.

    Jeśli są tu osoby, które znalazły się w USA w wyniku wylosowania zielonej karty, to oczywiście zapraszam do podzielenia się swoim wrażeniami, perypetiami i przemyśleniami. Pozostali imigranci w USA- Wasze zdanie również może się przydać osobom, które wahają się co do swojej dalszej drogi! 



p.s. Wszelkie niekulturalne bądź obraźliwe komentarze pod adresem osób, których wypowiedzi zamieściłam w poście, będą kasowane. Kulturalna dyskusja jest oczywiście jak najbardziej dopuszczalna i mile widziana :)

10/01/2016

Wrześniowe migawki

Wrześniowe migawki
   Tegoroczny wrzesień był dla mnie... wyjątkowo krótki! Dopiero co było lato, cudowne upały, a nie wiadomo kiedy przyszedł październik, a wraz z nim jesień! Lato dopiero się skończyło, a ja juz za nim tęsknię i wyczekuję kolejnego! Całe szczęście, że przynajmniej we wrześniu pogoda jeszcze dopisała! Ostatnie, i jedyne jak dotąd, migawki września napisałam 2 lata temu, więc chyba czas najwyższy napisać coś nowego o tym miesiącu.
    
    Na początku września, z okazji długiego weekendu, odwiedziła nas moja rodzina z New Jersey. Większość z wesołej gromadki była w Chicago pierwszy raz, więc stanęliśmy przez zadaniem, by w 1,5 dnia jak najlepiej pokazać im miasto. Postawiliśmy więc na rejs po rzece i jeziorze statkiem Wendella (polecam!), spacer po Navy Pier, wizytę na tarasie widokowym Willis Tower, oraz spacer po Grant Park, by mogli zobaczyć jedne z najbardziej znanych punktów: "fasolkę" i Fontannę Buckingham. Poniżej migawki z naszego zwiedzania.


Na statku, na śluzie, czekając na przepłynięcie z rzeki na jezioro
Widok na Navy Pier






U podnóża Willis Tower, najwyższego budynku w mieście
Skate Park

Meksykanie bardzo hucznie obchodzą 15 urodziny dziewcząt.

Ochłoda w upały

"Fasolka", czyli Cloud Gate

Wnętrze Fasolki

     Oj tak, początek września był piękny i rozpieszczał nas cudowną pogodą, co widać nawet na zdjęciach. Dla porównania kilka zdjęć z końca września, kiedy dopadła nas jesienna aura.




Food trucks na Daley Plaza

A co było w międzyczasie?


Sydney wciąż jest urocza. Nawet kiedy się denerwuje, jak na tym zdjęciu :)

Ciekawe auta można bardzo często spotkać na chicagowskich ulicach

Dorwałam kurki sprowadzane z Polski! Zupa musiała być :)
Jeszcze w sierpniu w sklepach zaczęły pojawiać się jesienne dekoracje, w szczególności nawiązujące do Halloween i Święta Dziękczynienia

Jesienne zabawki i przekąski dla zwierzaków też zasypały sklepy :)
Niektórzy poszli nawet o krok dalej i wyjęli już dekoracje bożonarodzeniowe.... a może po prostu bombki wiszą już tak od zeszłego roku?

    We wrześniu odbył się konkurs Miss America. Koronę "najpiękniejszej Amerykanki" będzie teraz nosić dotychczasowa Miss Arkansas Savvy Shields. Więcej zdjęć z koronacji TUTAJ. Tegoroczna gala była całkowicie poprawna, a przez to nieco... nudnawa, szczególnie w porównaniu do zeszłorocznej.


     Także w gronie polonijnym odbył się konkurs piękności- na Miss Polonia Illinois. Zwyciężczyni, Karolina Jaśko, wkrótce pojedzie do Nowego Jorku na galę Miss Polonia USA. Relację z chicagowskiej gali możecie obejrzeć poniżej.

 




We wrześniu na blogu mogliście przeczytać o:
  • amerykańskim Dniu Pracy i ciekawostkach z nim związanych;
  • kolejnych przestępczych rekordach w Chicago. Kiedy pisałam tego posta, na początku września, liczniki wskazywały 502 osoby zabite w Chicago od początku roku. Dziś ponownie sprawdziłam te statystki- liczba osób zabitych w mieście wynosi już 568. Co oznacza, że w samym tylko wrześniu zamordowanych zostało 66 osób!
  • Mojej wizycie na prawdziwym, amerykańskim Pchlim Targu, a także moich cudownych znaleziskach;
  • pierwszej debacie prezydenckiej pomiędzy Hillary Clinton a Donaldem Trumpem. Według komentatorów, debatę tę wygrała Hillary, ale do końca kampanii wyborczej jeszcze trochę ponad miesiąc i kilka kolejnych debat, więc nic nie jest przesądzone.

Inne interesujące linki, wybrane specjalnie dla Was z otchłani Internetu:

A co u Was ciekawego?



Zapraszam Was do śledzenia moich kont na portalach społecznościowych:
 facebooku (Pamiętnik Emigrantki) i Instagramie (Chicagowianka),
a na pewno będziecie na bieżąco z amerykańskimi opowieściami ;)

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger