3/30/2012

Co nowego?

Co nowego?
   Ostatnie 2 tygodnie dały mi ostro w kość. Ameryka pokazała, że nie zawsze jest przyjazna i otwarta (co właściwie było tylko kwestią czasu), napotkałam na swojej drodze kilkoro ludzi, których nie chciałabym więcej spotkać, jak również nawiązałam kilka znajomości, z których jestem bardzo zadowolona, poza tym miałam dużo ponadprogramowych zajęć, które pochłonęły cały mój wolny czas- efekty powinny być już w połowie przyszłego miesiąca... Nie, nie, nie będę tutaj jęczeć i narzekać, ani też rozpisywać się o tym wszystkim, bo nie o mnie jest blog, tylko o życiu na emigracji w USA, chciałam się tylko wytłumaczyć, skąd taka długa cisza z mojej strony :)

   Skoro tak długo nie pisałam, to wypada poświęcić trochę miejsca na to, co ciekawego dzieje się w tym dalekim kraju i mieście.

   Kilka razy pisałam o różnych amerykańskich świętach. Pisałam też, że wiele z nich oznacza wolny dzień w szkołach. Otóż, od przyszłego roku ma to się zmienić, przynajmniej w Chicago. The Chicago Board of Education postanowiło dodać uczniom 10 dni nauki, w tym w Dzień Kolumba oraz Dzień Pułaskiego.

   Izba Reprezentantów stanu Illinois ustanowiła jednogłośnie, że nekrofilia jest przestępstwem. Brawo za odkrycie. Teraz jeszcze projekt ustawy trafi do stanowego Senatu, a następnie do Gubernatora i już będziemy mieli nowe obowiązujące prawo.

   Ceny benzyny w Chicago osiągnęły poziom najwyższy w kraju. Raczej nie da się nie zauważyć, że w ciągu miesiąca czy dwóch paliwo podrożało o ok. dolar na galonie (1 galon -> 3,79 litra) i kosztuje już prawie $5 za galon (u nas, na północno- zachodnich przedmieściach jest to ok. 4,80). Pamiętam doskonale, jak przyleciałam tu pierwszy raz latem 2009r. i paliwo kosztowało ok. 2,20, a na południu kraju nawet 1,80. Owszem, wiem, że jak na warunki polskie nawet $5 za galon i tak wydaje się być niską ceną, jednak przypominam, że po pierwsze tutejsze samochody palą dużo więcej, a po drugie komunikacja miejska jest  tak słabo rozwinięta, że bez samochodu jest się jak bez ręki.
   Nie mogę się powstrzymać od wrzucenia zdjęcia, które znalazłam kiedyś na Internecie, jednak nie zapisałam źródła ;/ (podejrzewam, że mogła to być strona typu kwejk czy demotywatory).



      Na osłodę powiem, że dziś w Mega Million można wygrać 640 milionów dolarów:)

3/21/2012

Red Box

Red Box
   Co robi przeciętny Polak, gdy chce obejrzeć jakiś film? Prawdopodobnie ściąga go z Internetu, bo szkoda mu kilkudziesięciu złotych na kupno oryginalnej płyty w sklepie albo kilku(nastu) złotych na wypożyczenie z wideoteki.
   Co robi przeciętny Amerykanin, gdy chce obejrzeć jakiś film? Prawdopodobnie idzie do sklepu i kupuje coś za śmiesznie niską cenę. Muszę przyznać, że filmy są tutaj bardzo tanie. Względne nowości można kupić za ok. 20 dolarów, a filmy starsze czasem nawet za 5. Ewentualnie, można za ok. $1,30 wypożyczyć film z czerwonej budki stojącej przy wielu amerykańskich sklepach typu Jewel cze Walgreens- Red Box'a  . "Piratować" nie ma więc sensu. Podobnie jest z resztą z grami (tyle, że gry są jednak trochę droższe).

(zdjęcie robione komórką, więc jakość jak widać)

źródło: www.redbox.com

3/19/2012

Wiosna w parku

Wiosna w parku
   Jako że pogoda wczoraj znów dopisała, postanowiliśmy wybrać się na niedzielny, popołudniowy spacer do parku. Oczywiście nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, niektórzy poszli nawet o krok dalej i urządzili piknik. Nie będę dziś dużo pisać, bo o tutejszych parkach już pisałam kilkakrotnie, tak więc zapraszam na fotorelację z ciepłej wiosennej niedzieli w Chicago.











Pamiętacie tę górkę z zimowego posta? Wówczas była tutaj trasa saneczkowa:)


A na koniec zagadka. Kto wie, co to za ptak?:)

3/18/2012

O tym, co w USA dzieje się ze skorumpowanymi politykami

O tym, co w USA dzieje się ze skorumpowanymi politykami
Rod Blagojevich (źródło: Wikipedia)
    Rod Blagojevich, były gubernator stanu Illinois (w latach 2003-2009), nie może w ostatnim czasie narzekać na brak zainteresowania ze strony opinii publicznej, do czego zresztą sam przyczynił się swoimi działaniami. W grudniu 2008r. został aresztowany pod zarzutem korupcji i nadużycia władzy, a pod koniec stycznia 2009r. senat pozbawił go stanowiska. W czerwcu 2011r. został uznany winnym 17 z 20 postawionych zarzutów, w tym próby sprzedania wakatu w senacie po Baracku Obamie. W grudniu tego samego roku został skazany na 14 lat pozbawienia wolności.
    W miniony czwartek, 15 marca, doczekaliśmy się finiszu afery (no, może nie do końca, bo obrońcy zapowiadają apelację)- Blagojevich zgłosił się w więzieniu federalnym w Colorado, gdzie spędzi minimum 12 lat, czyli 85% wymierzonej kary.
   A jak ma wyglądać życie byłego polityka w więzieniu? Jego współmieszkańcami będą przede wszystkim osoby skazane za przestępstwa narkotykowe, ale także były prezes Enronu, Jeff Skilling (skazany na 24 lata pozbawienia wolności). "Blago" będzie nosił kombinezon w kolorze khaki i nie będzie mu wolno zakładać nic w kolorach czerwonym, niebieskim i czarnym, które są barwami więziennych gangów. Będzie pracował, o ile stan zdrowia mu na to pozwoli, 40 godzin w miesiącu, a jego zarobek będzie wynosił 12 centów na godzinę. Zarobione pieniądze może wydać na zakupy w więziennym sklepiku lub wpłacić na konto (w końcu 19 dolarów miesięcznie piechotą nie chodzi). Wolny czas może sobie umilić na spacerniaku, w siłowni, świetlicy lub czytając jedną z 5 książek, które może ze sobą zabrać. Poza tym ma prawo do 300 minut rozmów telefonicznych w miesiącu oraz odwiedzin w weekendy.
   Ot, taki los polityka, który chciał sobie dorobić korzystając ze swojej władzy.

źródło: www.moviespad.com

3/15/2012

"Wypominki i wspominki"

"Wypominki i wspominki"
   Od Fryderyka Rossakovsky-Lloyd dostałam, może w ramach podziękowania za wywiad, może w ramach sympatii, a może z zupełnie innego powodu, książkę jego autorstwa pt. "Wypominki i wspominki". Pod ostatnim postem, w którym nie omieszkałam się tym faktem pochwalić, pojawiło się kilka sugestii napisania recenzji. Przyznaję się bez bicia, że nigdy w życiu recenzji nie pisałam, ale skoro wyzwanie jest, to trzeba się z nim jakoś, na swój sposób zmierzyć, toteż napiszę kilka zdań o tym, jakie uczucia i myśli towarzyszyły mi podczas kontaktu z książką.
   Pierwszym odczuciem była wielka radość- od kilku dni czekałam już na przesyłkę od Fryderyka, któremu uprzejme panie na poczcie w Londynie powiedziały, że powinna dojść w 2 dni. Oczywiście w 2 dni nie doszła, stąd moje niecierpliwe oczekiwanie i radość, kiedy w końcu dotarła.
   Pozytywne emocje wywołała u mnie już sama oprawa graficzna książki oraz sposób jej wydania- niby takie nic, a zawsze zwracam na to uwagę. W przypadku "Wypominek i wspominek" czytelnik trzyma w ręku istny kalejdoskop- epika przeplata się z liryką, a całość uzupełniają liczne fotografie rodzinne  oraz reprodukcje glinianych rzeźb samego Fryderyka. Nie ma więc miejsca na nudę czy monotonię.
   Rozpoczynając lekturę najbardziej zastanawiałam się, czy wciągnę się w historię cudzej rodziny, w cudze wspomnienia- czasem przecież nawet opowieści znajomych potrafią zanudzić, a co dopiero historie osób nam całkowicie obcych. Tymczasem, książkę przeczytałam praktycznie jednym tchem (w czym z pewnością pomogło mi także letnie marcowe słońce; oczywiście, gdyby nie było słońca, też pewnie przeczytałabym jednym tchem, ale jestem tak szczęśliwa z powodu dzisiejszej pogody, że nie jestem w stanie o tym nie wspomnieć). Z zainteresowaniem wczytywałam się w każdą kolejną opowieść, z wielką uwagą śledziłam podpisy pod każdym zdjęciem starając się poprawnie rozszyfrować, kim są przedstawione osoby, z napięciem przewracałam kolejne kartki.
   Uważam, że jest to duży plus dla każdego autora, jeżeli jego twórczość czyta się lekko i przyjemnie. Oczywiście, są fragmenty, przy których trzeba się zatrzymać, zastanowić, może nawet do nich wrócić, ale mam tu na myśli jedynie niektóre fragmenty liryczne.
   Uczucie, które przemawiało do mnie najbardziej z opowieści narratora, to gorycz- jednak nie jest to gorycz  świeża i boląca, mam wrażenie, że narrator już dawno pogodził się z różnymi bolesnymi faktami z historii rodziny i gorycz przeistacza w sarkazm.
   Natomiast jeśli chodzi o poezję- moim zdaniem każdy wiersz ma inny nastrój, niesie inne przesłanie, inne uczucia. Trafiło do mnie co najmniej kilka z nich, ale pozwolę sobie zaprezentować jeden, który najbardziej odzwierciedla uczucia, które mi samej towarzyszyły w ostatnim czasie:

Listy

nie ma już listów
pachnących kochaniem
nikt dzisiaj liter
nie pieści

ani nie wkłada duszy
w haftowane tęsknotą
koperty

nikt nie omawia szczęścia
nikt nie porusza boleści
rozterek serca
ani radości

listy są teraz zimne
bezduszne
klarowne

pachną prawem
wymowne w treści

najczęściej od osób
nam nieznanych



I cóż więcej można dodać? Mamy Internet, łatwość kontaktów, tylko uczucia chyba już nie te, co kiedyś...


   Jeśli chodzi o minusy książki, to muszę wskazać na dwie rzeczy. Po pierwsze, w niektórych miejscach raziły mnie nieco niedociągnięcia edytorskie, jednak nie były one na tyle poważne, żebym miała poczuć oburzenie. Druga rzecz, dosyć nietypowa... to zapach książki. Nie wiem, czy to kwestia papieru, czy może farby drukarskiej, ale miałam momentami wrażenie, że gdzieś w pobliżu znajduje się smażalnia ryb..
 
   Reasumując, bardzo cieszę się, że Fryderyk był tak uprzejmy, żeby wysłać mi swoją najnowszą książkę. Dopełniła ona radości w tym cudownym dniu i pozwoliła mi w bardzo przyjemny sposób spędzić popołudnie. Myślę, że wrócę dno niej jeszcze raz, żeby w większym skupieniu poświęcić się czytaniu poezji.

3/15/2012

Miły prezent

Miły prezent
   Dziś w końcu doszła przesyłka od mojego blogowego, londyńskiego, polonijnego znajomego- Fredericka. Sprezentowana książka sprawiła mi taką radość, że nie dość, że musiałam się nią natychmiast pochwalić, to jeszcze  idę do ogrodu od razu ją poczytać :)

3/15/2012

O tym, że wiosna jest, a jednocześnie jej nie ma

O tym, że wiosna jest, a jednocześnie jej nie ma
   Doskonale pamiętam, jak Daniel kiedyś uprzedzał mnie, że w Chicago praktycznie nie ma wiosny, o przedwiośniu w ogóle nie ma co marzyć. Po prostu jest zima, aż nagle, z dnia na dzień, robi się ciepło i jest lato. Nie mogłam w to uwierzyć, no bo niby jak to możliwe, żeby jednego dnia padał śnieg, a kilka dni później słońce grzało tak mocno, że można chodzić w krótkim rękawku?
   Otóż, jest to możliwe. Sama tego doświadczyłam w tym roku, a Ci, którzy śledzą mojego bloga z pewnością też to zauważyli. Nie dalej jak dwa tygodnie temu padał śnieg, może nie jakiś intensywny, może nie utrzymał się zbyt długo, ale jednak był to śnieg. A tymczasem, już od kilku dni, słońce grzeje coraz mocniej, dni są coraz cieplejsze, niebo jest praktycznie bezchmurne, a ludzie już pochowali zimowe kurtki i przerzucili się na letnie ubrania i japonki.
   Jeszcze niedawno uporczywie szukałam śladów wiosny i popadałam we frustrację, że nie mogę ich znaleźć. A może problem polegał na tym, że nie trzeba było szukać śladów wiosny, tylko od razu śladów lata? Na początku lutego pisałam o świstaku Phill'u- istnieje przekonanie, że jeżeli wychodząc z norki zobaczy on swój cień, to zima potrwa jeszcze 6 tygodni. Dlaczego naiwnie pomyślałam, że po tych 6 tygodniach przyjdzie wiosna? Owszem, zima się skończyła, ale zamiast wiosny przyszło lato!

A na pożegnanie chicagowskiej niby-wiosny, dzisiejsze poranne zdjęcia:






3/13/2012

Jest, jest!!!!

Jest, jest!!!!
   Po długich poszukiwaniach i rosnącej frustracji, Wiosna w końcu została odnaleziona :)



Ach, świat od razu wydaje się piękniejszy! ;)

3/11/2012

Targi Ślubne

Targi Ślubne
   Dziś wybraliśmy się do Belvedere Chateau w Palos Hills na Targi Ślubne. Powodów do tego wyjścia było wiele, jednak przede wszystkim odezwało się chyba moje zboczenie zawodowe jeszcze z Polski, kiedy to pracowałam w branży dekoracji weselnych i również uczestniczyłam w targach ślubnych, z tą tylko różnicą, że po stronie wystawcy, a nie osoby odwiedzającej.
   Ogólnie muszę stwierdzić, że dzisiejsze targi w ogóle mnie nie porwały. Przede wszystkim było bardzo mało stoisk (całość obeszliśmy w ok. 40 minut), a ponadto były one bardzo mało zróżnicowane- głównie wystawiały się firmy fotograficzne oraz wideograficzne. Zaledwie kilka stoisk było poświęconych innym branżom: cukierni, salonowi fryzjerskiemu czy wypożyczalni limuzyn. Za to zabrakło mi salonów sukien ślubnych, dekoratorów czy chociażby barmanów. Uważam, że w porównaniu do polskich targów ślubnych, a przynajmniej tych szczecińskich, te tutejsze wypadły bardzo blado. Nie wiem, może powinniśmy wybrać się na typowo amerykańskie targi, a nie polonijne?

Belvedere Chateau


zdjęcie z dedykacją dla moich Apollinek :D



3/10/2012

Przygody na placu zabaw

Przygody na placu zabaw
   Korzystając z dzisiejszej przepięknej pogody, wzięliśmy z Danielem jego dwuletnią siostrzenicę na spacer i na plac zabaw.
   Bardzo miło wspominam place zabaw ze swojego dzieciństwa: pamiętam doskonale jak kiedyś na naszym podwórku została postawiona nowa huśtawka, taka niby łódka, i któregoś dnia dzieciaki z sąsiedniego podwórka zabrały huśtawkę do siebie... Oczywiście nie pozostaliśmy dłużni :) Pamiętam też, jak innym razem doczekaliśmy się karuzeli, takiej na cztery osoby. Dzieciaki zbiegały się ze wszystkich sąsiednich podwórek  i na karuzeli bawiło się tyle dzieci, ile tylko dało radę wejść (aż cud, że nikomu nic się nie stało!). W piaskownicy bawiliśmy się czasem w cyrk i starsi chłopcy byli połykaczami ognia- gasili w ustach zapalone zapałki. Również nikomu nic się nie stało. I zabawę w buraki pamiętam, wymyśloną dzięki znalezionym w krzakach grabiom. Dzieci spędzały całe dnie na dworze bez opieki dorosłych, czasem ewentualnie wróciły na obiad. To były czasy! Teraz, tam gdzie kiedyś mieliśmy cyrk, rada osiedla postanowiła zasadzić krzaki. Drabinki zostały usunięte, a ich miejsce zajęły drewniane zabawki (tylko niektóre podwórka doczekały się tych drewnianych zabawek, na innych nie ma NIC).
   W USA oczywiście wszystko wygląda inaczej. To trochę tak jak z parkiem, który kiedyś opisywałam- wszystko musi być pod kontrolą. Niby jest dużo możliwości, ale czasem chyba brak miejsca na dziecięcą fantazję. O tym, żeby dzieci bawiły się bez kontroli rodziców oczywiście nie może być mowy. Mimo wszystko zawsze byłam pod wrażeniem mijając jakikolwiek tutejszy plac zabaw dla dzieci, a dzisiaj w końcu miałam okazję przyjrzeć się jednemu z nich z bliska. I cóż, moje dobre wrażenie zostało spotęgowane! Nie jest tu tak jak w Polsce, że w dzisiejszych czasach w najlepszym wypadku dzieci mogą pobawić się w piaskownicy czy na poniszczonej drabince. Tutaj maluchy mogą przeżyć prawdziwą przygodę! (oczywiście, w granicach wyznaczonych przez rodziców). Są drabinki, mini ścianki wspinaczkowe, zjeżdżalnie, huśtawki dostosowane do różnego wieku, a także zabawki edukacyjne. Ale co tu dużo mówić- zapraszam do obejrzenia zdjęć (odwiedzony przez nas plac jest ponoć jednym ze "słabszych").











A Wy pamiętacie jeszcze swoje dziecięce życie na podwórku? :)


p.s. Śladów wiosny dalej nie znalazłam.

3/07/2012

Wiosno, gdzie jesteś?

Wiosno, gdzie jesteś?
   W ostatnich miesiącach w Chicago przeplatały się jesień i wiosna, jedynie co jakiś czas dawała o sobie znać zima. A teraz, kiedy mamy już marzec, ja się pytam: "Gdzie jest wiosna?!". Pogoda wprawdzie dosyć wiosenna, co akurat nie jest niczym nowym w ostatnim czasie, ale nic za tym nie idzie.
   Wczoraj nawet, w akcie desperacji, wybraliśmy się  do pobliskiego parku na poszukiwania oznak wiosny. Pełna nadziei, zachęcona fotograficznymi wpisami moich znajomych polskich blogerów, wzrokiem wyszukiwałam wiosennych kwiatów, choć nie mam pewności, czy rosną tu krokusy i przebiśniegi- niby klimat podobny, roślinność też, ale to w końcu Stany- niczego nie można być pewnym. Mimo wszystko uznałam, że coś przecież musi się znaleźć... A tu ani wiosennych kwiatów, ani ptaków budujących gniazda, ani nawet konkretnych pączków na drzewach. W dodatku, jako że nie ma tu bezpańskich kotów, to nawet tak znienawidzonego w Polsce marcowania nie słychać...
   Zaczynam już rozważać stworzenie i utopienie w Michigan Marzanny, może to coś pomoże?


p.s. Ciekawa jestem, czy w Szczecinie na Jasnych Błoniach pojawił się już krokusowy dywan? :)

źródło: http://fotoforum.gazeta.pl

3/05/2012

Poranna telewizja

Poranna telewizja
   Nie chciałabym wyjść na jakąś maniaczkę przez to, że to już trzeci post o telewizji, ale dzisiaj okazja do obejrzenia porannego programu była wyjątkowa. Otóż wczoraj dostałam "cynk", że w dzisiejszym programie "Windy City Live" na ABC7 ma być wyświetlony wywiad z Lechem Wałęsą, który przeprowadzony został podczas ostatniej wizyty byłego prezydenta w USA, a więc na oko jakiś miesiąc temu. Pomyślałam więc, że warto obejrzeć. Jednak amerykańska telewizja ma to do siebie, że dużo obiecuje, a mniej z tego wynika i wywiad trwał może z 3 minuty. Jednak cały program był bardzo ciekawy, dlatego postanowiłam poświęcić mu post.

Kazimierz Pulaski (źródło zdjęcia: http://en.wikipedia.org)

    Dzisiaj w Illinois (dla nieświadomych- Illinois jest to stan, w którym leży Chicago) obchodzony jest, jak co roku w pierwszy poniedziałek marca, Casimir Pulaski Day. Mówiąc po polsku- dzień Kazimierza Pułaskiego, bohatera amerykańskiej wojny o niepodległość. W związku z tym dzisiejsze wydanie "Windy City Live" miało sporo akcentów polskich.
   Zaczęło się od przedstawienia polskich potraw- kiełbasy (nota bene bardzo popularnej w Chicago), pierogów, gołąbków i kołaczków. Następnie, doceniono Lecha Wałęsę jako zdobywcę Nagrody Nobla oraz przywódcę polskiej rewolucji, wspomniano także o jego poczuciu humoru (na trzyminutowy wywiad trzeba było poczekać jeszcze kilkanaście minut). W międzyczasie przemknęła też informacja, że Chicago jest drugim co do wielkości, po Warszawie, skupiskiem Polaków. Na sam koniec programu wystąpiła Sylvia Wiesenberg- Polka zamieszkała w USA, twórczyni tonique fitness, fanka sportu i zdrowego odżywiania, która przygotowała polski obiad- kaszę gryczaną z sadzonym jajkiem i kalafiorem (ponoć tonique fitness robi tu furorę- ja szczerze mówiąc pierwszy raz o tym usłyszałam, ale może warto pogłębić wiedzę na ten temat). Kilka razy w tle można było usłyszeć także Hymn Polski.
 
źródło:http://vinoconvistablog.me/
  

   Oczywiście, nie cały program poświęcony był tematyce związanej z Polską. Poruszane były też bieżące tematy z USA. Co wydało mi się szczególnie warte uwagi?
   Pisałam ostatnio o 175 rocznicy nadania praw miejskich Chicago, która wypadała wczoraj. Z okazji tej właśnie rocznicy, w jednym z budynków biurowych w Downtown ułożono ze świateł liczbę 175. Ponoć komputer obliczał, które światła powinny zostać włączone. Pf, u nas lepsze rzeczy robią ze świateł studenci w akademikach, i to bez pomocy komputera.











    Kolejna informacja, która mnie zainteresowała, to temat Cave House w Malibu- domu stylizowanego na "styl jaskiniowców", jeśli można to tak nazwać. Nie było by może w tym nic nadzwyczajnego, w końcu ludzie w różnych miejscach mieszkają, ale ten jednosypialniowy dom jest warty 3,5 miliona dolarów!



źródło zdjęć: http://www.businessinsider.com

   I jeszcze jedna kwestia, bardzo istotna w przypadku amerykańskiej telewizji, o której chyba jeszcze nie pisałam- reklamy. Czemu tak istotna? Bo jest ich multum. Podczas dzisiejszego godzinnego programu wyświetlonych zostało chyba z siedem bloków reklamowych. Całe szczęście, że przynajmniej nie są długie, więc da się jakoś przeżyć.



Osoby zainteresowane programem "Windy City Live", który oceniam jako bardzo ciekawy program poranny, odsyłam do strony internetowej.

3/03/2012

Kilka słów o historii Chicago

Kilka słów o historii Chicago
   Jutro, tj. 4 marca, Chicago obchodzić będzie 175 rocznicę ustanowienia praw miejskich. Jak na warunki amerykańskie, to całkiem zacny wynik. Do miast europejskich oczywiście nawet nie ma co porównywać. Myślę jednak, że jest to dobra okazja, żeby napisać co nieco na temat wczesnej historii miasta.
   Teren obecnego Chicago początkowo zamieszkiwany był, co dość oczywiste, przez Indian, między innymi ze szczepu Illinois. Zresztą nazwa miasta pochodzi nawet z języka indiańskiego i oznacza "dzika cebula", "dziki czosnek"- wzięło się to stąd, że miasto założone zostało na bagnisku po jeziorze Michigan, które charakteryzowało się dość przykrym zapachem.
   Pierwszym "obcym" osadnikiem był, pochodzący prawdopodobnie z Haiti, Jean Baptiste Point du Sable, który wybudował tu swoją chatę około roku 1784. Kolejne lata minęły na docieraniu się osadników z Indianami- to podpisano jakiś traktat, to urządzono małą masakrę.
   W sierpniu 1833r. Chicago uzyskało prawo miasteczka- liczyło wówczas między 200 a 350 mieszkańców (źródła nie są zgodne w tej kwestii), a 4 marca 1837r. uzyskało prawa miejskie. W 1840r. miasto liczyło już ok. 4000 mieszkańców.
   W 1871r. populacja miasta liczyła już 300 tysięcy. W tym też roku Chicago dotknęła ogromna katastrofa, oceniana jako jedna z największych w XIX wieku- pożar, który strawił znaczną część miasta i pozbawił dachu nad głową 1/3 mieszkańców. Chciałoby się jednak powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło- tak ogromne zniszczenia były motorem do odbudowania miasta w zupełnie innym stylu, z zastosowaniem nowych rozwiązań urbanistycznych i architektonicznych.
   Dziś Chicago zajmuje powierzchnię 606,1 km kw., a całą aglomerację zamieszkuje blisko 10 milionów mieszkańców, z czego 5-10% to Polacy.
   A oto, jak aktualnie (no, prawie aktualnie- zdjęcia pochodzą z lata 2009), wygląda Chicago:

Temple Baha'i- świątynia wszystkich wyznań

Navy Pier

Chinatown

Field Museum

Pomnik Tadeusza Kościuszki

Widok na Downtown z wyspy muzeów

Widok na miasto ze Sky Deck na Willis Tower

Fasolka w Millenium Park

Fontanna Buckingham


Gęsi na terenie letniego kina "pod chmurką"

Widok na amfiteatr

Amfiteatr

Uliczka między blokami w sercu Downtown

Kolejka miejska

Rzeźby przy skrzyżowaniu ulic Michigan Ave i Congress Pkwy

Widok na Shedd Aquarium

Wyspa Muzeów

Pomnik Mikołaja Kopernika przy Adler Palnetarium
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger