6/28/2013

Tak świętuje, tak świętuje CHI-CA-GO!

Tak świętuje, tak świętuje CHI-CA-GO!

   W poniedziałek wydarzyła się rzecz, na którą czekał każdy mieszkaniec Chicago- drużyna hokejowa Chicago Blackhawks, po kilku ciężkich finałowych starciach z Boston Bruins, po 3 latach odzyskała Puchar Stanleya. Muszę przyznać, ze decydujący mecz był niesamowity! Jeszcze na początku trzeciej tercji  Blackhawksi przegrywali, po czym... w ciągu 17 sekund zdobyli 2 gole! Kto jeszcze jakimś cudem tego nie widział, może obejrzeć tutaj:


   Oczywiście zaraz po meczu, mimo że był już późny wieczór, ulice Chicago na nowo się obudzily- ludzie zbierali się gdzie popadło, świętowali i puszczali fajerwerki. Tak naprawdę, cały miniony tydzień był jedną wielką fetą- wszystko skupiało się na wygranej Blackhawks. Na ulicach pojawiły się kramiki z gadżetami związanymi z Jastrzębiami, w sklepach wisiały plakaty, ba! widziałam nawet kilka nowych grafitti! Także Internet zaroił się od grafik związanych ze zwycięstwem Blachawks.



  Natomiast dziś odbyła się uroczysta parada, podczas której zawodnicy chicagowskiej drużyny, przejeżdżając ulicami miasta, pozdrawiali kibiców. Następnie, wszyscy zebrali się w Grant Park, by wspólnie cieszyć się wygraną i powrotem Puchary Stanleya do Chicago. Szacuje się, że w imprezie wzięło udział nawet 2 miliony Chicagowian! Żałuję, że nie mogło mnie tam być, ale na szczęście jest Internet i można co nieco podejrzeć na zdjęciach i filmikach :)





   Tegoroczne rozgrywki NHL odbyły się trochę poza mną, bo słabo znam się na tym sporcie i fanka ze mnie żadna, ale do przyszłego sezonu już się przygotuję, bo widzę, że warto- w końcu "nasi" są najlepsi i jest komu kibicować :D Nie ma co- to miła odmiana po tym, do czego przywykłam w Polsce- w końcu fanką piłki nożnej jestem od dziecka, a chyba nigdy ani Pogoń Szczecin, ani polska reprezentacja nie dały mi aż takiego powodu do dumy...


________________________________________________

Przypominam, że już tylko kilka dni zostały do końca konkursu, w któym można wygrać audiobboka! Jeszcze raz zachęcam do wzięcia udziału :)

Szczegóły TUTAJ


6/23/2013

Festiwal Truskawek w Long Grove

Festiwal Truskawek w Long Grove
   Jak na truskawkoholiczkę przystało, gdy tylko natrafiłam na informację o odbywającym się w Long Grove Festiwalu Truskawek, od razu wiedziałam, że nas tam nie zabraknie. Tak więc wstaliśmy rześko dziś rano i przy blisko 30 st. C wybraliśmy się do oddalonego o ok. 50 km od Chicago małego miasteczka- Long Grove.
    Sam Festiwal bardzo przypominał mi polskie wiejskie festyny- było pełno straganów z różnymi drobiazgami, budek z jedzeniem (nie tylko z wyrobami z truskawek)- także z polskimi pierogami, właściwie to ze wszystkim. Można powiedzieć, że całe to maleńkie, raptem ośmiotysięczne miasteczko, zamieniło się na weekend w jeden wielki rynek. Były także dodatkowe atrakcje, jak odbywające się na kilku małych scenach koncerty lokalnych zespołów, czy konkurs jedzenia ciasta na czas, do którego niestety, ze względu na upał, nie dotrwaliśmy. To co mi się spodobało, to świetna organizacja- wszędzie było pełno policji kierującej ruchem, porozstawiane byly "punkty chłodzące", a i ludzie byli jacyś tacy mili i wydawali się nawet zorganizowani. Odniosłam też wrażenie,  że społeczność Long Grove jest bardzo zżyta i przyjazna.

Na Festiwal przyjechaliśmy z rano, ale już ledwo znaleźliśmy miejsce parkingowe... Czy patrząc to zdjęcie nie czujecie się trochę jak nad polskim morzem? Bo ja własnie tak się czułam widząc te dziko zaparkowane na poboczu auta! :D


Przejażdżka na kucyku. Jak dla mnie widok tych koników przywiązanych łańcuchami do tej śmiesznej karuzeli był przerażający...

Jedno ze stoisk. Przetwory z truskawek i innych owoców i warzyw. Wszystkiego można spróbować. Wybór ogromny, a smaki rewelacyjne! Odeszliśmy z 3 słoikami :D


Prawda, że jak na polskim jarmarku? :)

strefa dla dzieci

odpoczynek na trawie

Porządek musi być!

No i są one- truskawkowe słodkości! :)

Truskawki w czekoladzie- uwielbiam!

A tu skusiliśmy się na greckiego kebaba. Pycha!

Na jednej ze scen grał dziecięcy zespół rockowy. Fajnie było usłyszeć "Smells like teen spirit" w ich wykonaniu :)


   Jednak to, co urzekło mnie dziś najbardziej, to centrum tej małej mieścinki. Na Wikipedii przeczytałam, że miasto założone zostało w pierwszej połowie XIX wieku, jednak patrząc na jego architekturę możnaby pomyśleć, że przechadzamy się średniowiecznymi traktami wśród drewnianych karczm i młynów! I wystarczy się tylko rozejrzeć, by zobaczyć wychodzącego zza rogu skrzata :) Naprawdę, niezwykle urokliwe miasteczko! Myślę, że będziemy musieli wrócić tam jeszcze raz, kiedy będzie spokojniej, i zrobić trochę zdjęć :) Do tego w tych wszystkich pięknych zabudowaniach mieszczą się bardzo ciekawe, choć niekoniecznie tanie, sklepy. Niestety w większości nie można robić zdjęć... Myślę, że zawitamy tu ponownie we wrześniu, podczas Festiwalu Jabłek :)



serduszkowe ławki





skrzynki pocztowe

"Popołudnie w parku"

Studnia życzeń. Podbiegłam do niej, by zerknąć w jej głąb, ale...

.... niestety się rozczarowałam!



   Jednym ze sklepów, do których weszliśmy, był "The Olive Tap", oferujący różnego rodzaju sosy, oliwy, przyprawy itp. Bardzo sposobało mi się to, że wszystkiego można tam spróbować przed kupnem (właściwie nie powinno mnie to już dziwić, bo jest to bardzo popularne w USA, niemniej zawsze mnie to cieszy:)). Muszę przyznać, że wybór mają naprawdę ogromny i kuszący, co skusiło nas  do kupna 3 buteleczek :)





 A oto nasze dzisiejsze nabytki:



p.s. Amerykańskie truskawki w ogóle nie mogą równać się z polskimi !!! Gdybym miała możliwość skorzystania z teleportera, siedziałabym właśnie na truskawkowym polu gdzieś na Mazurach! :)

6/21/2013

Historia pewnej prenumeraty...

Historia pewnej prenumeraty...
   Jakoś pod koniec zeszłego roku pod wpływem impulsu podczas czekania w kolejce do kasy, wrzuciłam do koszyka babskie czasopismo "Cosmopolitan". "A,-pomyślałam- rozerwę się trochę przy niewymagającej lekturze":). Tak się złożyło, że w środku znalazłam ofertę prenumeraty. A że była bardzo korzystna, bo za kilkanaście dolarów mogłam nabyć roczną prenumeratę "Cosmopolitan" i "Marie Claire", to postanowiłam skorzystać- chociażby po to, żeby siłą rzeczy mieć więcej praktyki w angielskim.

   Wypełniłam formularz, dołączyłam czek i wysłałam kopertę. Po kilku tygodniach stałam się szczęśliwą prenumeratorką dwóch babskich czasopism. Nic nadzwyczajnego. Jednak z czasem zaczęły do mnie coraz częściej przychodzić coraz to nowe oferty od najróżniejszych czasopism- a to prenumerata "Glamour", a to "Lucky", a to "Vogue", a to coś jeszcze (co ciekawe- wszystkie zawierają ten sam błąd w moim nazwisku, więc mogę chyba zakładać, że mają moje dane z jednego źródła...). Wszystkie bardzo korzystne i kuszące- kilka dolarów na roczną prenumeratę, a do tego jeszcze prezent- w jednym czasopiśmie torebka, w innym szalik, gdzieś jeszcze coś innego. I tak się złożyło, że z moją słabą silną wolą, aktualnie co miesiąc dostaję kilka czasopism.... I cały czas przychodzą nowe oferty! Aż się boję patrząc na gazeciarski asortyment na sklepowych półkach, ile pokus mnie jeszcze czeka!

To tylko mała próbka mojego zbioru...
    Co ciekawe, w USA może zdarzyć się również tak, że zostaniemy prenumeratorami mimowolnie, nawet bez naszej wiedzy. Otóż, kiedy kupowałam kiedyś przez internet bilet na koncert, w "nagrodę" otrzymałam prenumeratę "The Rolling Stone". Innym razem Daniel też coś kupował przez internet, po czym na nasz adres zaczęło przychodzić czasopismo "Family Fun".

   Początkowo dziwiły mnie te niskie ceny prenumerat albo wręcz prenumeraty rozdawane w prezencie. Ale wystarczy oworzyć dowolne czasopismo i wszystko się rozjaśnia- jakieś 30% gazety to reklamy. Albo i nawet więcej. A jak czasem gazeta ma 300-400 stron, to nietrudno policzyć, ileż reklamodawców postanowiło się tam ogłosić. Większy nakład i większa liczba prenumeratorów to z pewnością wabik na reklamodawców. Czyli koło się kręci i wszyscy są zadowoleni. Reklamodawca, bo ma szerokie grono odbiorców; wydawca, bo ma duże wpływy z reklam; i w końcu konsument- bo ma tanią lub wręcz darmową prenumeratę. Czemu tak nie może być w Polsce?

I kolejna oferta- tym razem magazyn "Self"

6/19/2013

Konkurs z Audioteka.pl- wygraj audiobooka!

Konkurs z Audioteka.pl- wygraj audiobooka!

     Kilka dni temu na fejsbukowym fanpejdżu pytałam o Wasz stosunek do audiobooków. Zdecydowana większość wypowiedzi wyrażała sceptyczne podejście do tej formy kontaktu z literaturą, jednak znalazło się również kilkoro jej zwolenników. Jeśli chodzi o moje doświadczenia, to zakończyły się one na słuchaniu do snu w dzieciństwie  bajek z kasety magnetofonowej, co zresztą wspominam bardzo miło, więc tym chętniej spróbuję czegoś "dla starszych", szczególnie zachęcona zaletami audiobooków przedstawionymi przez niektórych z Was.

     Jak się zapewne domyślacie, moje pytanie o audiobooki nie zostało postawione bez przyczyny :) Otóż, mam dla Was mały konkurs, w którym do wygrania są cztery kody na pobranie dowolnego audiobooka ze strony Audioteka.pl. Mam więc nadzieję, że fani książek do słuchania poczują żądzę wzbogacenia swojej kolekcji o kolejną pozycję, natomiast sceptycy dadzą audiobookom jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem tym bardziej warto, że współczesne nagrania są bardzo dobrze zrealizowane, a obsada bywa iście gwiazdorska!

   Tak jest na przykład z nowością w Audiotece- książką pt. "Karaluchy" napisaną przez norweskiego pisarza i muzyka Jo Nesbo. Powieść to kolejna historia komisarza Harry'ego Hole. Tym razem norweski policjant wyrusza do Tajlandii, gdzie w jednym z moteli znaleziono zwłoki ambasadora i podejmuje delikatną misję znalezienia sprawcy, przy jednoczesnym trzymaniu kulis śledztwa  z dala od opinii publicznej. "Karaluchy" to pierwsza kryminalna superprodukcja zrealizowana wspólnie przez Wydawnictwo Dolnośląskie i serwis Audioteka.pl, w którą zaangażowali się najlepsi aktorzy polskiego kina, m.in.: Borys Szyc, Izabela Kuna, Danuta Stenka, Magdalena Cielecka, Bogusław Linda, Łukasz Simlat i Mariusz Bonaszewski. Reżyserem audiobooka jest Krzysztof Czeczot, natomiast muzykę skomponował Wojtek Mazolewski. Wersja audio wzbogacona jest o autentyczne dźwięki miasta, które nagrywane były w stolicy Tajlandii – Bangkoku.
    Więcej o audiobooku i jego produkcji możecie przeczytać, a także posluchać fragmentów, klikając obrazek poniżej.



   Jeżeli zachęcił Was opis "Karaluchów" albo macie ochotę posłuchać jakiegokolwiek innego audiobooka dostępnego w Audiotece, zapraszam do konkursu.

   Aby wziąć udział w konkursie, w komentarzu pod tym postem wystarczy zamieścić swój e-mail oraz odpowiedź na 2 pytania konkursowe:  
1) W jakim tajlandzkim mieście rozgrywa się akcja "Karaluchów"?
2) Którą z pozycji dostępnych w Audiotece wysłuchałabyś/ wysłuchałbyś najchętniej?


Każda osoba biorąca udział w konkursie (która poprawnie odpowie na pytanie pierwsze oraz udzieli odpowiedzi na pytanie drugie) otrzymuje 1 los. Aby zwiększyć swoje szanse na wygraną (otrzymać kolejny los) można:
a) zostać publicznym obserwatorem "Pamiętnika Emigrantki",
b) zostać fanem "Pamiętnika Emigrantki" na FB,
c) zamieścić informację o konkursie na swoim blogu, fejsbukowej tablicy lub w jakimkolwiek innym swoim miejscu w sieci.

Łącznie można więc dostać 4 losy (ale wygrać można 1 kod! zwiększamy tylko szansę na wygraną!). Jeżeli ktoś w którykolwiek sposób postanowi zwiększyć swoje szanse, proszę dopisać w to komentarzu ze zgłoszeniem, podając wybrany sposób oraz, w przypadku wariantu "c", link do udostępnionej informacji.

Z oczywistych względów na czas trwania konkursu włączam moderację komentarzy.


Konkurs trwa do końca czerwca, a losowanie oraz ogłoszenie 4 zwycięzców odbędzie się w pierwszym tygodniu lipca.

Zwycięzcy otrzymają kody wraz z dokładną instrukcją ich użycia na swoje adresy e-mail. Jeden kod to możliwość darmowego pobrania 1 dowolnego audiobooka z serwisu Audioteka.pl. Aby móc pobrać audiobook, należy zarejestrować się w serwisie (jest to bezpłatne).

Fundatorem nagród dla Czytelników Pamiętnika Emigrantki jest serwis Audioteka. pl


POWODZENIA! :)


6/18/2013

Uważaj co mówisz!

Uważaj co mówisz!
   Jechałyśmy dziś z koleżanką autobusem i rozmawiałysmy między sobą po polsku. Obok nas siedział Afroamerykanin w wieku na oko ok.30-35 lat. W pewnym momencie spytał nas: "Jesteście z Polski?". Spytał po polsku. Nie powiem, zdecydowanie było to moje zaskoczenie dnia! Usłyszeć całkiem poprawną polszczyznę od Afroamerykanina w USA to zdecydowanie nie rzecz codzienna... Jak się okazało, nasz współpasażer przez 5 lat studiował w Krakowie i dopiero rok temu wyjechał do USA. A z pochodzenia jest pół Nigeryjczykiem, pół Brazylijczykiem, czyli też całkiem ciekawie (przynajmniej w jego przypadku określenie "Afroamerykanin" ma sens, bo większość Czarnych mieszkańców USA Afryki na oczy nie widziała...). Zapytałam oczywiście, jak podobało mu się w Polsce. Zgadnijcie, co odpowiedział! Że tak, było fajnie, ale najbardziej tęskni za polskim jedzeniem, szczególnie bigosem, bo to polskie jedzenie, które mozna dostać w Chicago w ogóle się z tamtym nie równa! :D


     W pierwszej chwili, kiedy wyszło na jaw, że ów Pan rozumie język polski, pomyślałam: "O rety, jak dobrze, że rozmawiałyśmy kulturalnie i na jakieś sensowne tematy!". Tymczasem prawda jest taka, że w Chicago trzeba cały czas uważać na to, co mówi się po polsku... Jest to taka mała pułapka- wydaje nam się, że jesteśmy w obcym kraju, więc w języku ojczystym możemy mówić śmiało co nam ślina na język przyniesie, obgadywać mijanych w sklepie czy na ulicy ludzi albo używać niecenzuralnych słów. Nic bardziej mylnego! Czasem można być w szoku, jak wiele wokół nas jest Polaków albo, co pokazał dzisiejszy dzień, ludzi mówiących po polsku, po których byśmy się tego nigdy nie spodziewali!
   Niestety, wielu Polaków o tym nie pamięta i w miejscach publicznych wychodzi z nich ta część natury, którą na ogół pokazuje się tylko w domu albo nawet wcale. Nie raz byłam świadkiem, gdy np. w sklepowej przymierzalni słychać było głos matki skierowany do dziecka: "Patrz jak to k...a zakładasz!". Oczywiście przykładów, niekoniecznie tak drastycznych, można by mnożyć i mnożyć.

   Tak więc, drodzy Polacy, uważajcie na swój język, nawet jeśli jesteście za granicą i wydaje Wam się, że nikt poza Waszym rozmówcą Was nie zrozumie!


A tak a propos tej naszej polskości, to od kilku dni chodzi za mną, aby obejrzeć "Ogniem i mieczem"... Może to jest własnie to, co powinnam zrobić dzisiejszego popołudnia? :)


6/17/2013

Bridal Shower

Bridal Shower
   Niejednokrotnie spotkałam się z opinią, że amerykanizacja postępuje bardzo szybko i w Polsce coraz więcej pojawia się zwyczajów czy obrzędów zaczerpniętych właśnie z USA. Oczywiście, trudno się z tym nie zgodzić. Mamy przecież Halloween (które wprawdzie posiada korzenie celtyckie, ale chyba nigdzie nie jest tak rozwinięte jak w USA), Walentynki, coraz więcej osób słyszało już też o baby shower. Muszę Was jednak uprzedzić, że jeszcze wiele przed Wami- Amerykanie uwielbiają świętować wszystko co się da, a niekiedy jedno wydarzenie w życiu jest pretekstem do kilku imprez.
   Tak jest na przykład ze ślubem. Ślub i wesele to jedno, ale wcześniej trzeba przecież zorganizować również wieczór panieński (Bachelorette Party) i wieczór kawalerski (Bachelor Party) - znane i obchodzone również w Polsce i nie będące dla Polaków niczym szczególnie nowym i zaskakującym. Ale Amerykanie mają jeszcze jedną uroczystość poprzedzającą zaślubiny- Bridal Shower.

   W ubiegłą niedzielę miałam okazję uczestniczyć w takim przyjęciu, więc z chęcią podzielę się z Wami kilkoma fotografiami i krótkim opisem tego własnie zwyczaju.

  
Bridal Shower zwyczajowo organizowany jest przez matki Państwa Młodych, niekiedy również przez najbliższe przyjaciółki, a jego datę ustala się mniej więcej na miesiąc przed terminem zaślubin. Jego celem jest spotkanie się w miłym gronie przy smacznym obiedzie, a przy okazji zaopatrzenie pary młodej w różne artykuły gospodarstwa domowego- wspólne stworzenie wyprawki na nową drogę życia :) Zaproszone są tylko kobiety, choć zdarzają się drobne odstępstwa :) Goście wraz z zaproszeniem na uroczystość otrzymują informację, w jakich sklepach zarejestrowani są Młodzi. Kojarzycie, w niektórych filmach pokazany był ten motyw, kiedy to narzeczeni buszują po sklepie z pistoletem na kody kreskowe i skanują różne produkty. Tak właśnie się tutaj robi :) Idzie się do sklepu, wybiera produkty, które chciałoby się otrzymać, a goście udając się do sklepu (lub online) otrzymają gotową listę prezentów, a następnie z listy wybierają te produkty, które chcą podarować młodym. Przedział cenowy jest bardzo duży- od symbolicznych łyżek czy pojemników za $15, do porządnego zestawu noży, mikrofali czy mini-piekarnika za $300 i więcej. Każdy gość może więc wybrać coś odpowiedniego na swoją kieszeń.


   Przyjęcie Bridal Shower najczęściej przybiera formę obiadu w restauracji, choć nie jest to żelazną regułą. Goście zbierają się, a na koniec wchodzą narzeczeni, dla których niby cała impreza jest wielkim zaskoczeniem. Po uroczystym obiedzie następuje otworzenie prezentów i podziękowania dla gości. I wszyscy, najedzeni i szczęśliwi, rozchodzą się do domów, a przyszła Para Młoda już może zacząć wyposażać swoje małżeńskie gniazdko.

   Oczywiście podarowanie prezentu na Bridal Shower nie zwalnia od obdarowania Młodych z okazji ślubu. Zauważyłam jednak, że na wesele przychodzi się już z kopertą, a nie z wielkim pudłem kryjącym żelazko czy zestaw pościeli. Kiedy tu przyleciałam i pierwszy raz usłyszałam o zwyczaju Bridal Shower, miałam mieszane uczucia. Teraz uważam, że jest to bardzo miły i użyteczny zwyczaj. Ciekawe, kiedy zadomowi się również w Polsce? :)


Również goście zostali obdarowani drobnymi upominkami :)

Zastanawiacie się, czemu większość prezentów zapakowana jest w biało-fioletowy papier? Bo są ze sklepu Bed Bath & Beyond :)

Czas na rozpakowanie prezentów ;)

Jak podoba Wam się zwyczaj Bridal Shower? Słyszeliście już o nim w Polsce bądź gdziekolwiek indziej, gdzie mieszkacie?
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger