4/26/2014

Od rezydenta do obywatela, czyli kilka słów o pewnej procedurze

Od rezydenta do obywatela, czyli kilka słów o pewnej procedurze

         Niedawno miałam okazję uczestniczyć w ceremonii zaprzysiężenia na obywatela USA (Oath Ceremony). Pomyślałam, że to dobra okazja, by opisać pokrótce całą procedurę, jaką musi przejść posiadacz zielonej karty, by stać się obywatelem USA. A nuż komuś się przyda?

      Przede wszystkim, jeśli już komuś uda zdobyć się zieloną kartę, to aby ubiegać się o obywatelstwo musi od tego czasu mieszkać w USA co najmniej 5 lat (gdy zielona karta zdobyta jest przez małżeństwo z obywatelem USA- 3 lata). Po tym okresie można składać wniosek o nadanie obywatelstwa amerykańskiego (aplikacja N-400), który oczywiście musi być opłacony- na chwilę obecną, jeśli się nie mylę, jest to $680. W ciągu kilku tygodni od wysłania aplikacji otrzymuje się wezwanie na odciski palców, a od momentu zrobienia odcisków upływa ok. 4-8 tygodni do najbardziej stresującego dla wielu osób etapu- interview.
     Interview ma na celu przede wszystkim sprawdzenie podstawowej znajomości języka angielskiego oraz równie podstawowej wiedzy o historii i ustroju USA. Aby się do tego testu przygotować, podczas wizyty na odciskach palców otrzymuje się książęczkę zestawem 100 pytań i odpowiedzi, które mogą paść podczas rozmowy. Pytania znajdują się również na stronie USCIS, więc jeśli ktoś chce przygotowywać się już wcześniej, to nie ma problemu. Warto zaznaczyć, że odpowiedź na pytanie to najczęściej jedno słowo, czasem zdanie. Każde rozwinięcie tematu z broszurki jest tylko dla zaspokojenia ciekawości egzaminowanego, a nie do nauki.




         Samo interview trwa zazwyczaj około 10-15 minut i składa się z kilki etapów- sprawdzenia aplikacji, odpowiedzi przez aplikanta na 10 pytań (ale po 6 poprawnych odpowiedziach urzędnik kończy tę część), przeczytania i napisania jednego prostego zdania (lista słówek potrzebnych do zdania tej części również dostępna jest na stronie urzędu- są to raptem 2 strony, czyli może ze 100 słówek;] ). 
           Jeśli egzamin przebiegnie pomyślnie, pozostaje już tylko ostatnia część procedury, którą mogę opisać z własnych obserwacji, a nie opowieści- Oath Ceremony, czyli zaprzysiężenie na obywatela.
           Podczas uroczystości, w której miałam okazję uczestniczyć, zaprzysiężonych zostało ok. 140 osób z blisko 40 krajów! To dość ciekawe doświadczenie obserwować osoby z niemalże całego świata, często ubrane w stroje eleganckie według ich kulturowego rozumienia.




           Sama uroczystość była dla mnie... nieco zbyt propagandowa :) Kilkukrotnie powtarzane było, jakimi to szczęśliwcami są nowi obywatele tego cudownego kraju, a słowa "freedom" i "pursuit of happiness" były chyba motywem przewodnim każdego etapu:) ot, dla przykładu- oto jaka piosenka rozbrzmiała podczas ceremonii:


         Mimo wszystko całą uroczystość oceniam bardzo pozytywnie. Było sprawnie, patriotycznie i przyjemnie- bardzo po amerykańsku:) Co też mi się spodobało- każdy nowy obywatel wraz z certyfikatem nadania obywatelstwa otrzymał dużą kopertę z całym zestawem broszurek i formularzy, które mogą być przydatne.


         I tak oto staje się obywatelem USA :)


------------------------------------------------------------

Miej proszę świadomość, że nie jestem osobą zajmującą się wizami i poradami jak zamieszkać w USA. Wszystkie historie i procedury imigracyjne opisuję na podstawie doświadczeń moich lub moich bliskich- rodziny bądź znajomych. Nie pisz więc proszę do mnie z pytaniami co zrobić, by się tu przenieść. Przeczytaj lepiej ten post.

4/18/2014

Amerykańskie akcenty 10

Amerykańskie akcenty 10
   Kiedy przyleciałam do USA, zaskakiwało mnie niemal wszystko. Nie było dziedziny życia, w której nie widziałabym różnicy pomiędzy Polską a Stanami. Oczywiście z czasem wszystko zaczęło mi powszednieć i mimo że mieszkam w Chicago raptem 2,5 roku, a od mojego pierwszego przylotu tutaj nie minęło nawet 5 lat, czasem nie potrafię określić, czy coś występowało w Polsce czy nie... Stąd też "Amerykańskie akcenty" niemal umarły śmiercią naturalną. Ale pomyślałam sobie, że może jednak w mojej codzienności jest jeszcze coś, co wciąż może zaskoczyć nieamerykańskich Polaków?;) Zapraszam Was więc na kolejną porcję Amerykańskich akcentów, a że nieco jubileuszową, bo dziesiątą, a poza tym pierwszą od baaardzo dawna, to i trochę dłuższą niż zazwyczaj :) Enjoy!

    Zima w tym roku była bardzo długa i ciężka. Jak zaczęło śnieżyć w listopadzie, tak nie odpuściło do końca marca, a jeszcze kilka dni temu zima sobie lekko zaczknęła śniegiem. Pół roku zimy? Zdecydowanie za dużo! Poniższa grafika pochodzi jakoś z połowy zimy, więc wcale się nie zdziwię, jeśli tegoroczny sezon wskoczyłby jednak na pierwszą lokatę...

hmmm.... A, B i C? ciężko zdecydować!

    Na szczęście, w końcu przyszła wiosna. Wydaje mi się, że wciąż jest za zimno jak na drugą połowę kwietnia, ale przynajmniej świeci słońce. I do lata coraz bliżej, w związku z czym już zaopatrzyłam się w smycz dla Sydney, coby z przypływem jeszcze paru stopni na termometrze rozpocząć letnie spacery :)


     Wiosnę da się także odczuć w powietrzu. Zdecydowanie taka pogoda skłania do spacerów, choćby i po mieście! A co można zobaczyć na mieście? Bardzo dużo!


Pierwszy i jedyny kiosk, jaki widziałam w Chicago. Zdjęcie jeszcze zimowe.

A tymczasem wczoraj na Kinzie St...

Bo kto powiedział, że hydrant ma być brzydki?!


    Wiosna to także okres, kiedy wiele osób zaczyna martwić się zdrowym odżywianiem, dietą, oczyszczaniem organizmu itp... Ja na przykład zapisałam się na siłownię, o czym pewnie napiszę w osobnym poście. Ale także, postanowiłam w końcu spróbować warzywa, o którym wiele słyszałam dobrego- "kale". Znacie jarmuż? Ja nie znałam, a to właśnie "kale". Polecam w szejkach, na przykład tak jak u mnie- z jogurtem naturalnym, bananem, truskawkami, cynamonem i imbirem. Moim zdaniem pycha!


A propos zdrowego odżywiania... Amerykanie wspaniale potrafią "oczyścić sumienie" i jeść niezdrowe jedzenie z satysfakcją dobrego wyboru... Chipsy z zawartością 25% mniej tłuszczu? W sam raz do pochrupania po siłce!


    No i w końcu- wiosna to także Wielkanoc. O niektórych zwyczajach pisałam już rok temu, a dziś zobaczcie kilka dekoracji z McDonalds (w sam raz dla fanów DIY) oraz jak się robi zdjęcia z Zającem :)





    Jak wiosna to Wielkanoc, a jak Wielkanoc to... zakupy :) Pisałam Wam niedawno, dlaczego lubię robić zakupy w USA. I dziś przyszło kolejne potwierdzenie, że zakupy są fajne. Otóż, pokończyły mi się wszystkie perfumy i przyszedł czas na uzupełnienie zapasów, nic szczególnego. Wybrałam się do ULTA, ponieważ akurat mają promocję, że jak się wyda $40 na perfumy, to dostaję się w prezencie letnią torbę. W sumie kupiłam 2 flakoniki: Escada Delicat Notes i Dolce&Gabbana Dolce. 
Uwaga pierwsza: nie mam pojęcia, jak żyją w Polsce blogerki kosmetyczne. Różnica cen na przykładzie perfum (kosmetyki pielęgnacyjne i beauty to również niezły rozrzut cenowy, o czym przekonałam się dopiero niedawno): Escada 50ml- $60 (ok. 180zł), w Douglasie- 269zł; Dolce 50ml- $90 (ok. 270 zł), w Douglasie- 359zł. Skąd te ceny???
Uwaga druga: powtórzę się- uwielbiam zakupy w USA. Do moich dwóch flakoników dostałam całą masę darmowych prezentów- od próbek perfum, przez balsamy, po lusterko i kosmetyczkę, co prezentuje zdjęcie poniżej.



   I na sam koniec zdjęcie "od czapy" :) Amerykanie bardzo lubią skróty. Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się co znaczy "YOLO", to oto wyjaśnienie z jakiejś babskiej gazety:




_____________________________

A kto przegapił wcześniejsze części, tutaj może nadrobić zaległości:



4/03/2014

Miejsce na wiosenny spacer- Starved Rock State Park

Miejsce na wiosenny spacer- Starved Rock State Park
    Wygląda na to, że po 5,5 miesiącach (!!!) zima w Chicago w końcu dobiegła końca. Pierwszy, i jak do tej pory jedyny, naprawdę ciepły dzień zawitał do nas w minioną niedzielę. Uznaliśmy, że jest to świetna okazja, by sprawdzić kondycję po zimie i rozeznać się, co jeszcze trzeba zrobić przed majowym wyjazdem w góry, dlatego też postanowiliśmy wybrać się do oddalonego o ok. 1,5 godziny jazdy od Chicago Parku Stanowego Starved Rock. Pierwszy raz byliśmy tam we wrześniu i zdecydowanie pokochaliśmy to miejsce!
     Starved Rock to wspaniałe miejsce dla miłośników przyrody i lekkich, górskich wędrówek. Jest to bowiem obszar położony na zalesionych skałach- piaskowcach, w których wskutek działania sił natury wytworzyły się liczne kaniony. W dodatku, cały park położony jest nad rzeką Illinois, w związku z czym dochodzą nam jeszcze widoki klifów i... trochę adrenaliny, gdy przyjdzie nam przejść mniej uczęszczanymi, wąskimi, śliskimi od rozmokłej gliny ścieżkami położonymi tuż nad przepaścią- zupełnie, jak spotkało nas to w niedzielę :) Oczywiście, są i mniej ekstremalne trasy, więc jeśli ktoś zastanawia się, czy jest to odpowiednie miejsce na rodzinny spacer, to zdecydowanie polecam. My, przy średniej kondycji i tempie, w niecałe 4,5 godziny przeszliśmy ponad 15 km, więc z poziomem trudności tras nie jest najgorzej.
      Przygotowałam dla Was kilka zdjęć ze Starved Rock. Pochodzą one zarówno z naszego wrześniowego wypadu, kiedy było ciepło i zielono, a kaniony były wyschnięte, jak i z zeszłego tygodnia, kiedy o zieleni nie było mowy, za to o wodzie w kanionach (ba! nawet zamarzniętych wodospadach) jak najbardziej. Zapraszam więc na krótki spacer :)


       Przy głównym wejściu do parku znajduje się Visitor Center, w którym możemy wziąć mapkę, kupić pamiątkę, a także zwiedzić mikro-muzeum, w którym poznamy historię tego miejsca oraz zorientujemy się, jakież to stworzonka mogą stanąć na naszej drodze :) Oczywiście, żeby coś wypatrzyć trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia, gdyż szlaki są dość obficie uczęszczane. Naszym największym "osiągnięciem" były dzikie indyki :) Kiedy odwiedza się park latem, na tyłach visitor center można również podziwiać różne gatunki lokalnych kolibrów.


 Dosłownie 5-10 minut spaceru od visitor center znajduje się przepiękny punkt widokowy, z którego można podziwiać park, a także rzekę.


    Kolejne 5-10 minut i już jesteśmy przy pierwszym z kanionów- French Canyon. Latem był on całkowicie wyschnięty, dzięki czemu mieliśmy okazję przyjrzeć się jego konstrukcji i żłobieniom. Natomiast tym razem, kanion wypełniony był wodą, więc nie udało nam się do niego wejść, ale za to mogliśmy podziwiać utworzony w nim wodospad, choć niestety tylko z góry i poprzez gałęzie.




     Kolejnym ciekawym kanionem jest Wildcat Canyon. Poprzednim razem także i on był wyschnięty, ale dał nam cudowną rekompensatę w niedzielę. Ukazał nam się bowiem widok zamarzniętego wodospadu, z którego dopiero zaczyna spływać woda. Co ciekawe, kanion można podziwiać z kilku stron, możliwe jest również podejście od dołu. W tym wypadku, po lodzie ;)




     Ja rozumiem, że zaczyna się powoli wiosna, ale...serio? Japonki na taką trasę?!


      Trzeci interesujący kanion to LaSalle Canyon. Prowadzi do niego dość wąska ścieżka, trzeba więc być ostrożnym, ale zdecydowanie warto! Moim zdaniem to chyba najpiękniejsze miejsce w całym parku! Zdecydowanie czuć tam potęgę natury. Podobnie jak w przypadku poprzednich kanionów, tak i tutaj mieliśmy odmienne widoki przy każdych odwiedzinach: raz kanion był wyschnięty, a raz wypełniony wodą. 




         Oczywiście, powyższe kaniony nie są jedynymi w Starved Rock. Ale nie samymi kanionami człowiek żyje, więc spójrzcie także na inne fragmenty trasy:




     I jeszcze zwierzęta, Jak wspomniałam, mimo że w parku żyje mnóstwo najróżniejszych stworzeń, to nie tak łatwo jest je wypatrzeć. Ale te liczniejsze i mniej płochliwe się da :)



     Modliszek, i to różnych odmian, ponoć też jest dużo. A ja swoją pierwszą w życiu wypatrzyłam po powrocie ze Starved Rock, zaraz przy naszym domu! :)


     Starved Rock to zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia. Może nie są to kaniony na miarę Colorado, ale również robią wrażenie. A w dodatku, Park znalazł się na liście cudów stanu Illinois, co dla malkontentów powinno być dodatkową zachętą :) 




      

     Jeśli podobają Wam się posty w takim klimacie, to myślę, że powinniście tu koniecznie zajrzeć w maju. Wtedy bowiem wybieramy się na kilka dni do Smoky Mountains. Czeka nas kilka wędrówek i mam nadzieję, że spotkamy na szlaku baribala :) Trzymajcie kciuki:)







Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger