4/10/2020

Wyszłam z domu po 4 tygodniach, czyli Chicago w kwarantannie

Wyszłam z domu po 4 tygodniach, czyli Chicago w kwarantannie
     Od czterech tygodni pracuję z domu. Wczoraj zorientowałam się, że dziś muszę na chwilę pojechać do biura. Kto by pomyślał, że przez miesiąc tyle się zmieniło!
  

     Wstałam. Umyłam włosy. Zrobiłam makijaż, pierwszy raz od miesiąca. O ile wytuszowanie rzęs można nazwać makijażem. Tak czy inaczej, kiedy zobaczyłam w lustrze maskarę na rzęsach, poczułam się niemal jak w pełnym makijażu i gotowa na letnią imprezę z dziewczynami- niesamowite, jak zmienia się nasze postrzeganie swojego wyglądu. Sprawdzam prognozę pogody. Aktualnie 1 stopień na plusie, w ciągu dnia ma wzrosnąć do 7. Cholera, w co się ubierało w taką pogodę? Zapomniałam.

        Przed wyjściem szybkie sprawdzenie stanu torebki:
Maseczka jednorazowa ✅
Żel antybakteryjny ✅
Klucze ✅
Słuchawki ✅
Karta przejazdowa ✅
Trochę się zmieniły priorytety.

      Dobra, chyba mogę iść. Schodzę. Fuck, zapomniałam okularów, a dziś takie piękne słońce. Wracam na górę. Siadam, liczę do 10. Niby jestem wykształconą, nowoczesną kobietą i w zabobony nie wierzę, ale jednak czasem czucie i wiara silniej do mnie przemawiają niż mędrca szkiełko i oko. Dobra, biorę te okulary, zakluczam za sobą drzwi, sprawdzam czy na pewno zamknięte. Schodzę po raz drugi. Zaczynam się czuć jak Adaś Miauczyński w "Dniu Świra".

     Idę na stację metra. O, jak przyjemnie! Słońce świeci, świat zaczyna się powoli zazieleniać po zimie. Na mojej drodze nie ma żywej duszy.

      Tak samo na stacji. To się nie zdarza normalnie o tej porze. Podjeżdża pociąg, wsiadam. Jedna osoba w środku. To już w ogóle nigdy się nie zdarza! Siadam po przeciwległej stronie wagonu, przy samych drzwiach, bo może jak większy przewiew, to wywieje wirusa. Nie wiem, tak się pocieszam. Zakładać maseczkę skoro nikogo nie ma, czy oszczędzać? Przecież tak trudno o nie teraz. Nie wiem co się robi w takich sytuacjach, przecież od miesiąca nie jechałam metrem. Dobra, to może chociaż apaszkę nasunę na twarz. Nie mogę w tym oddychać. K***a. 


      Nie dotykaj twarzy, nie dotykaj twarzy!- powtarzam jak mantrę.

    Jadę. Moja trasa to w sumie jakieś 40 minut. Na kolejnych stacjach dosiadają kolejne osoby, pojedyncze. Nie ma tłumów jak zwykle o tej porze. Normalnie nie byłoby już gdzieś usiąść, dziś między mną a najbliższą osobą są jakieś 4 metry odległości. Sprawdzam w internecie jaką długość ma wagon CTA i liczę, ile osób teoretycznie może wejść, by zachować social distancing. 14 metrów, 7 osób, chyba że może po skosie usadzać, to wtedy jakoś więcej. Ale te obliczenia i tak o kant tyłka rozbić, bo po drugiej stronie wagonu na przeciwko siebie siedzą 2 osoby, to mniej niż 2 metry odległości przecież. Metr może, góra półtora.

     Dojeżdżam powoli do downtown. W wagonie dalej pustka.

    Wysiadam. Przez całą trasę udało się zachować odpowiednią odległość między mną a najbliższym współpasażerem, a ostatnie 10 minut byłam w wagonie całkiem sama. Przez całą trasę poza mną były tu dokładnie 4 osoby. Tyle wygrać. 

     Stacja pusta. Przez 5 minut drogi ze stacji do biura mijam 2 osoby. Wiem, bo dokładnie liczyłam. Wstrzymywałam oddech przecież. Normalnie o tej porze ludziów jak mrówków, idzie człowiek gnany i pchany tłumem. Nie dzisiaj. Pewnie nie w ostatnim miesiącu, i pewnie jeszcze nie przez najbliższy miesiąc.


        Wchodzę do budynku i jadę na swoje piętro. W windzie jestem jedyna. Mimo że w moim pionie jest 6 wind, normalnie każda z nich jest pełna. Nie dzisiaj. W newsach puszczanych w windzie czytam, że Prezydent Trump zapowiada ponowne otwieranie biznesów na początku maja. No zobaczymy.

      U mnie w biurze pracuje około 60 osób. Dziś poza mną widzę jedną. Witamy się na odległość uśmiechem i zwyczajowym "Hi, how are you". Nicka chyba można zaliczyć do essential workers. Dzięki niemu wszyscy inni mogą pracować z domu. Nick zajmuje się przychodzącą i wychodzącą korespondencją i wysyła niezbędne przybory i dokumenty tym, którzy pracują z domu. Nick jest bohaterem naszej kancelarii. Dzięki, Nick!

       Idę do swojego biurka, robię, co mam zrobić, biorę, co mam wziąć i wychodzę. Kto wie, kiedy znów tu zawitam.

      W drodze do windy mijam toaletę. Zrobić siku na zapas, żeby nie marnować papieru w domu? Nie januszuj Paulina, nie januszuj, karcę sama siebie i zastanawiam się jak to się stało, że mimowolnie dałam się wciągnąć w tę zbiorową histerię.

    Wychodzę z budynku. Staję na chwilę i oddycham głęboko rześkim, kwietniowym powietrzem. Taki piękny dzień! Tak chciałoby się w pełni skorzystać z tej wiosny!

     Skoro już jestem w downtown - myślę sobie - to podejdę może te parę kroków do Millenium Park; zobaczę, czy naprawdę tak pusto, jak pokazują w mediach.

     Idę. Z mijanych po drodze barów i kawiarni, które oferują bądź mogłyby oferować jedzenie na wynos, otwarty jest tylko Dunkin Donuts i McDonald. Pojedyncze, otwarte biznesy mają na drzwiach duże znaki "We are open". Na chodnikach poza mną, kilkoma osobami pielęgnującymi zieleń i kilkonastoma pracownikami budowlanymi, raczej niewielu jest przechodniów. Zwykle zakorkowane ulice dziś są prawie puste. Mija mnie kilka radiowozów i autobusów. Witamy w Mieście Duchów, Panie i Panowie!


       Millenium Park faktycznie zamknięty w całości, a wokół niewiele się dzieje. Na ulicach powstają kolorowe oznaczenia stworzone przez pracowników miasta, a ja zastanawiam się: będzie kopane, czy tylko przemalowywane? Może korzystając z niewielkiego ruchu na drogach, remonty ulic uda się w tym roku skończyć sprawniej? 

      Po chodnikach wartkim krokiem poruszają się pojedynczy przechodnie. Wszyscy starają się utrzymywać odpowiedni dystans, część ma usta zakryte maseczkami i widać, że raczej nikt nie jest tu na rekreacyjnym spacerze. Poza nielicznymi wyjątkami, ludzie poruszają się pojedynczo lub w parach.


       Co mnie zaskakuje to czystość na ulicach. Widać, że służby miejskie pracują szybciej, niż ludzie brudzą. Nie ma zużytych maseczek na chodnikach, a pierwsze zużyte rękawiczki zobaczę dopiero za chwilę w metrze. Jeszcze fekalia mogłyby zniknąć z tych szarych płyt i byłoby już naprawdę nienagannie. 

      Wracam do domu i do pracy jednocześnie. Wieje chłodny wiatr, a miasto jest dla mnie zbyt depresyjne. Zwykle tętniące życiem i energią, głośne, radosne i kolorowe, dziś wygląda jak ledwo ocalone po apokalipsie. 

       Kiedy wrócimy do normalności?


Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger