2/28/2012

Między innymi o tym, jak dobrze być policjantem

Między innymi o tym, jak dobrze być policjantem
   Jakiś czas temu w moje ręce wpadła taka oto ulotka:


    Jako prawnik z wykształcenia nie mogłam oczywiście odpuścić sobie okazji zdobycia informacji na temat realiów życia prawniczego w USA, toteż wybrałam się na spotkanie.
   Na miejscu byłam parę minut przed czasem, zatem czas oczekiwania poświęciłam na moje ukochane obserwacje. Przyglądałam się sali, której wystrój był bardzo patriotyczny- była i polska flaga (oczywiście w towarzystwie amerykańskiej), i drewniana płaskorzeźba przedstawiająca Kolumnę Zygmunta, i kilkanaście portretów królów Polski. Obserwowałam także zebranych ludzi- głównie młode osoby, rozmawiające raczej po angielsku niż po polsku. Moją uwagę przykuła szczególnie jedna dziewczyna- w czerwonych szpilkach tak wysokich, że ledwie się na nich utrzymywała. W ogóle ubrana była bardzo "strojnie", bo nie jestem pewna, czy słowo "elegancko" pasuje. Nie wiem, czy odniosłam prawidłowe wrażenie, bo niby po pozorach ludzi się nie ocenia, ale obserwując jej ubiór i pozę wydawało mi się, że dziewczyna od samego myślenia o prawie czuje się już prawnikiem. Przypomniało mi to sytuację, która bardzo śmieszyła mnie na samym początku studiów- kiedy odnosiłam wrażenie, że część moich kolegów z roku przez sam fakt rozpoczęcia studiów prawniczych poczuła się już co najmniej mecenasami i szkolne plecaki zamieniła na biznesowe teczki. Śmieszny był to widok, ale nie o tym chciałam pisać.
     Na spotkanie zostały zaproszone cztery osoby- adwokatka, policjant i jednocześnie wykładowca na Akademii Policyjnej, pracownica prokuratury powiatowej oraz przedstawicielka szkół oferujących studia z zakresu paralegal i crimnal justice.
    Wbrew pozorom najciekawsza dla mnie była prezentacja pana policjanta. Oto kilka informacji, które uznałam za najciekawsze (dotyczą one stanu Illinois):
* w Chicago zatrudnionych jest ok 10 tysięcy policjantów,
* jakie profity przynosi praca w Policji?
   - początkowa płaca wynosi $43,104 rocznie (dla nieświadomych jest to całkiem sporo-dla porównania minimalna stawka wynosi tu, jeśli się nie mylę, $8,75 na godzinę, przy całym etacie rocznie wychodzi więc ok $16,800), a po 1,5 roku zarabia się $64,374 rocznie (to już jest naprawdę sporo),
   - roczny przydział na umundurowanie,
   - ubezpieczenie medyczne i dentystyczne (w USA jest to naprawdę znaczący profit),
   - płatne wakacje, których długość zależy od stażu - dla przykładu, zaproszony pan policjant, po 17 latach służby ma około 3 miesięcy płatnego urlopu rocznie,
   - zwrot kosztów edukacji odbywanej podczas pracy w Policji- oznacza to, że można zrobić dowolne studia, za które zapłaci państwo, jedyny warunek jest taki, że po zakończeniu szkoły trzeba jeszcze minimum 2 lata pracować w Policji- to także bardzo wiele znaczy w kraju, w którym studia są bardzo drogie
* a jakie warunki trzeba spełniać, żeby aplikować do Akademii Policyjnej?
   - trzeba mieć minimum 21, a maksymalnie 40 lat,
   - trzeba posiadać prawo jazdy,
   - w kwestii edukacji- trzeba mieć zaliczonych minimum 60 kredytów, a więc około 2 lat szkoły wyższej,
   - trzeba posiadać FOID- pozwolenie na broń ( żeby takie pozwolenie otrzymać, nie można być na przykład alkoholikiem :])
   - trzeba mieszkać na terenie Chicago oraz być obywatelem bądź stałym rezydentem.
* Akademia Policyjna trwa ok. 6 miesięcy i zakończona jest egzaminem stanowym. Po zdaniu egzaminu rekrut staje się policjantem na rocznym okresie próbnym i szkoli się w pracy terenowej. Jest to trudny czas, ponieważ można zostać wyrzuconym za najdrobniejsze przewinienie.
   Jak widać, policjantem można zostać stosunkowo łatwo, a korzyści są naprawdę spore.

   I na koniec jeszcze jedna informacja uświadamiająca, że w USA pozwać można naprawdę za wszystko. Od pani adwokat dowiedziałam się, że w ostatnim czasie do amerykańskich sądów wpłynęło 25 pozwów od absolwentów szkół prawniczych, którzy pozywają swoje uczelnie za to, że nie zostali przez nie poinformowani o trudnej sytuacji na rynku pracy. Absurd? Ależ skąd! To przecież Stany, tu wszystko jest możliwe! :)

2/27/2012

Pooscarowe wrażenia

Pooscarowe wrażenia
   Jako że po raz pierwszy miałam okazję oglądać galę rozdania Oscarów nie zarywając nocy, postanowiłam skorzystać z okazji i obejrzeć relację w całości. I muszę przyznać, że tegoroczna uroczystość nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Ani nie zachwycił Czerwony Dywan, budzący co roku wiele emocji, ani zwycięzcy w poszczególnych kategoriach, ani sama gala, zawiewająca nieco nudą.
   Przyznam szczerze, że najbardziej wyczekiwałam właśnie relacji z Czerwonego Dywanu, aby zobaczyć, jakie kreacje na tę okazję przygotowały gwiazdy. Warto bowiem wiedzieć, co będzie komentowane przez najbliższe tygodnie :) Jak dla mnie, poza sukniami zaprezentowanymi przez Cameron Diaz, Gwyneth Paltrow i Natalie Portman, nie było na czym oka zawiesić. 

Cameron Diaz w sukni projektu Gucci.
Natalie Portman w sukni projektu Christiana Diora.

Gwyneth Paltrow w kreacji projektu Toma Forda.
źródło zdjęć: http://www.becauseiamfabulous.com

   Co do tegorocznych laureatów statuetek muszę powiedzieć, że mimo iż nie oglądałam wszystkich nominowanych filmów, to i tak, na bazie tego co miałam okazję zobaczyć, kilka werdyktów wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Ot, taka na przykład kategoria "Najlepsze efekty specjalne"- byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktoś był w stanie wytłumaczyć mi, czym kierowali się członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, przyznając Oscara filmowi "Hugo", w którym doliczyć się można może pięciu efektów specjalnych, podczas gdy jego konkurentami byli chociażby "Transformers 3" czy "Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.2", a więc filmy bazujące na efektach specjalnych. Kolejne zaskoczenie- przy całym szacunku dla filmu "Żelazna Dama"- dlaczego w kategorii "Najlepsza Charakteryzacja" wygrał film, w którym do charakteryzacji była praktycznie jedna osoba, podczas gdy we wspomnianym już "Harrym Potterze" do ucharakteryzowania był cały tłum postaci, poczynając od czarodziejów, na goblinach kończąc? Cóż, nie po raz pierwszy werdykty Akademii Filmowej są dla mnie niezrozumiałe.
    Pozostaje także mały niedosyt w kwestii statuetek dla nominowanych Polaków: Janusza Kamińskiego (za zdjęcia do filmu "Czas wojny") i Agnieszki Holland ( za film nieanglojęzyczny "W ciemności"). No cóż, może za rok doczekamy się Oscara?:)

2/24/2012

Amerykański uśmiech

   Kiedy kilka lat temu pojawiły się w rozmowach pierwsze przebłyski ewentualności wyjazdu Daniela do USA, a w dalszej perspektywie także mojego, moja reakcja była bardzo zdecydowana- "Nigdy w życiu!". Wówczas Ameryka była dla mnie równie atrakcyjna, co hałdy na Śląsku (z całym szacunkiem dla śląskich hałd). Francja, Australia, Peru- to były kraje, po których mogłam podróżować, ba! nawet mogłabym w nich zamieszkać. Ale Stany? Pfff...
   Kilka osób z rodziny Daniela, które już wcześniej były w Stanach, próbowało nakłonić mnie do zmiany decyzji. Jednym z argumentów były opowieści o amerykańskiej uprzejmości i nieprzemijającym uśmiechu.  Myślałam sobie wtedy: "Jenyyy, ależ to musi być sztuczne...".
   Mniej więcej pół roku później poleciałam pierwszy raz do Chicago, wówczas tylko na wakacje. I cóż się okazało? Że amerykański uśmiech jest faktycznie wszechobecny! Wchodzi się do sklepu odzieżowego i już od samych drzwi jest się witanym szerokim uśmiechem i głośnym "Hello", tak samo jest na poczcie, w banku, nawet w zwykłym fast-foodzie. Również na ulicy- wystarczy, że spojrzy się w twarz jakiemuś Amerykanowi, a już wędruje do nas szeroki uśmiech. Jest to swego rodzaju reakcja łańcuchowa- widzisz uśmiech, więc i ty się uśmiechasz.
   Mam wrażenie, że ten amerykański uśmiech nie jest sztuczny- ludzie po prostu od dziecka są tutaj wychowywani w kulturze uśmiechania się. Na początku byłam sceptycznie nastawiona do tego zjawiska. Aż do czasu pierwszego powrotu do Polski. Do szarych polskich ulic i szarych polskich twarzy. Jeżeli w Polsce uśmiechniesz się niezobowiązująco do kogoś obcego na ulicy, zostaniesz najprawdopodobniej odebrany jako dziwak, tutaj dziwakiem będziesz, jeśli się nie uśmiechniesz (inna sprawa, że mam wrażenie, że tutaj każdy przejaw odmienności traktowany jest jako atut, ale to już inny temat). Kocham Polskę całym sercem i tęsknię za nią bardzo, ale tego braku codziennego międzyludzkiego uśmiechu akurat nie brakuje mi wcale.
   Z tego, co miałam okazję do tej pory zaobserwować wnioskuję, że Amerykanie są także dosyć uprzejmym i życzliwym narodem. Za zwykłym, niezobowiązującym uśmiechem kryje się na ogół gotowość do pomocy. Urzędnicy są nie tylko mili zgodnie z pracowniczą etykietą, ale faktycznie słuchają, co się do nich mówi i starają się pomóc. Także na poczcie, nawet mimo długiej kolejki, człowiek nie czuje się zbywany, ale wie, że może o wszystko zapytać i uzyska stosowną pomoc. Również w codziennych, międzyludzkich stosunkach da się odczuć tę uprzejmość- ot, na przykład kiedy w sklepie zderzy się kilka osób, to nie słychać "Gdzie leziesz?!", tylko przeprosiny. Podejrzewam, że wszelka inna reakcja byłaby bardzo źle odebrana. Oczywiście, Amerykanie mają też drugą naturę- są mili do czasu, ale kiedy granica zostanie przekroczona, potrafią walczyć o swoje i chować do kieszeni swoją uprzejmość i życzliwość.
   Zresztą, tak naprawdę gotowość do codziennego uśmiechu i życzliwości zależy od człowieka, nie od narodowości. Także wśród Amerykanów spotkać można gburów i chamów. Inna sprawa, że zdarza się to zdecydowanie rzadziej, niż wśród Polaków, także tych "amerykańskich".



Post ten dedykuję HappyHolic, która każdym swoim postem wywołuje u mnie szczery uśmiech.

2/23/2012

Ankieta

   Ostatnie 2 tygodnie były dla mnie naprawdę ciężkie- a to jedna choroba, a to druga, a to kilka spraw do załatwienia w urzędach... Odbiło się to niestety na ilości zamieszczanych postów. Mam nadzieję, że już teraz wszystko wróci do normy. No i szykuje się kilka małych projektów, nie chcę na razie nic zdradzać, żeby nie zapeszyć, ale jak już będzie wiadomo coś na pewno, to z pewnością się pochwalę.
   Mam jednocześnie do Was, moich Czytelników, małą prośbę. Na szpalcie bocznej zamieściłam ankietę, która aktywna będzie póki co do końca miesiąca. Zaznaczcie proszę, o czym chcielibyście więcej czytać na moim blogu, a jeśli macie jakieś swoje propozycje tematów, interesuje Was coś konkretnego związanego z życiem w Stanach, napiszcie o tym w komentarzach do posta. Tego, czy jakiegokolwiek innego.

   A co tymczasem ciekawego w Chicago? Stara bieda można powiedzieć. Ostatnio włączyłam rano telewizję i pierwsza wiadomość, która mnie uderzyła, to kolejne morderstwa i strzelaniny w mieście. Chyba nie mogę oglądać telewizji, na pewno nie z rana.
   Poza tym jutro ma spaść 9 cali śniegu. A już miałam taką nadzieję na wiosnę...

2/20/2012

Presidents Day i inne amerykańskie "święta"

   Dziś, jak co roku w trzeci poniedziałek lutego, w Stanach obchodzony jest Presidents Day (Dzień Prezydentów). Jest to dzień poświęcony, jak nazwa wskazuje, pamięci prezydentów USA, jednak ze szczególnym uwzględnieniem Washingtona i Lincolna. Dla przeciętnego mieszkańca oznacza to jednak dzień wolny w szkołach i urzędach oraz przeceny (sięgające od kilkunastu do kilkudziesięciu procent) w sklepach.
   Takich laickich "świąt" jest w Stanach bardzo dużo. Ot, chociażby Flag Day (Dzień Flagi) obchodzony 14 czerwca, Labor Day ( Święto Pracy), obchodzone w pierwszy poniedziałek września (na ogół dopiero po Labor Day rozpoczyna się rok szkolny), Veterans Day (Dzień Weteranów) obchodzony 11 listopada czy Memorial Day obchodzony w ostatni poniedziałek maja. Co ciekawe, jeżeli jakieś święto ustanowione na konkretny dzień przypada w weekend, to dzień wolny zostaje przesunięty na piątek lub poniedziałek, tak więc nic "nie przepada". Muszę więc przyznać, że Amerykanie są dla mnie absolutnymi mistrzami w kwestii długich weekendów. Szczęściarzami są także uczniowie, którym przepada w ciągu roku wiele dni zajęć, a w niektórych szkołach jest tak, że jeżeli w danym tygodniu nie wypada żadne święto, to jeden dzień zajęć jest dniem skróconym.
   I jeszcze jedna ciekawostka. Kiedyś (było to jakoś w październiku) pewna Amerykanka spojrzała z dezaprobatą na białe pantofelki mojej znajomej i uświadomiła nas, że zgodnie z amerykańskim zwyczajem NIE WYPADA zakładać białych butów, spodni, spódnic i sukienek, a także lnianych ubrań, w okresie od Labor Day do Memorial Day. Trzeba więc bardzo uważać, żeby nie popełnić tu modowego faux pas...

2/17/2012

Chicago Auto Show

Chicago Auto Show
   Dziś w końcu udało nam się trochę zrelaksować i po całym tygodniu latania po mieście i załatwiania różnych urzędowych spraw wybraliśmy się na Chicago Auto Show. Tegoroczna wystawa jest już 104 edycją tej imprezy, ponoć największej tego typu w Ameryce Północnej- pierwsza miała miejsce w 1901 roku.
   Sama wystawa zajmuje 2 ogromne hale w McCormick Place, w Downtown. Można tam obejrzeć modele wielu marek samochodowych, a w przypadku większości eksponatów- można pomacać sobie autko czy do niego wsiąść. Z tego co się orientuję, niektóre samochody udostępnione są także do jazdy próbnej. Ponadto wystawcy prezentują też modele konceptowe, a więc takie, co do których nieznane są jeszcze szczegóły techniczne czy dokładna data produkcji. Muszę stwierdzić, że jest na co popatrzeć, choć mam wrażenie, że zeszłoroczna wystawa była bardziej udana- może dlatego, że byłam wtedy pierwszy raz na tego typu imprezie, więc postrzegałam wszystko z większym entuzjazmem.
   Przyznam, że po zeszłorocznej edycji moim głównym celem było, aby ponownie zasiąść za kierownicą Corvette- ach, jak my do siebie pasujemy! :) Jak już wygram te 200 mln dolarów w Power Ball, Mega Milion czy zwykłego lotka, to kupno Corvetty będzie z pewnością jedną z moich pierwszych czynności!

   A teraz czas na to, co z pewnością Czytelników interesuje najbardziej- krótka fotorelacja z tegorocznej wystawy:



 Taki widok był bardzo częsty- całe tabuny pracowników dbały o to, żeby samochody były cały czas czyste i bez śladów palców na karoserii.













Można było również zaznać bardziej "ekstremalnej" przejażdżki ( w tle), jednak kolejka była tak długa, że zrezygnowaliśmy.
Na pierwszym planie tor dla dzieci.







Zainteresowanych tematem odsyłam na oficjalną stronę Chicago Auto Show.

2/17/2012

Emigracyjne przekleństwo, część II

   Na początku był chaos. Tęsknota była wszędzie. Nie wiedziałam, za kim i za czym dokładnie tęsknię- a może po prostu tęskniłam za wszystkimi i wszystkim. Tęsknota była jak zatrute powietrze- nie dało się jej uniknąć, nie dało się nią nie oddychać, a skutki były takie, jakie były- opłakane.
   Potem sytuacja trochę wykrystalizowała się. Wiedziałam już, kogo i czego brakuje mi najbardziej. Nauczyłam się sobie z tym radzić. No, może nie do końca, ale było już trochę lepiej. Wiedziałam już, że nie można o tym za dużo myśleć, nie można analizować, a będzie lepiej. Przynajmniej tymczasowo, bo jak jednak się pomyślało, to wszystko wracało. Ze zdwojoną siłą.
   Teraz, blisko pół roku po wyjeździe z Polski, tęsknota przeszła w etap trzeci. Teraz jest trochę tak, jak z upychaniem ciuchów w szafie albo zamiataniem brudu pod dywan- zamiatasz tak długo, dopóki jest jeszcze miejsce. Kiedy nie ma już gdzie tego brudu zamieść, wtedy trzeba się z nim uporać. I to jest najgorszy moment. A potem można zamiatać od nowa.
   Ot, taka moja refleksja, która od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, więc trzeba było coś z nią zrobić.

2/13/2012

Monster Jam

Monster Jam
   Wyzdrowiałam i powracam do świata blogerów:)
   Wczoraj wieczorem wybraliśmy się na długo oczekiwany Monster Jam, czyli zawody monster trucków. W zeszłym roku byliśmy bardzo zadowoleni z tej imprezy, więc i w tym roku nie mogliśmy jej odpuścić. Oczywiście i w tym roku jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani :)



Cała impreza, jak to Amerykanie mają w zwyczaju, rozpoczęła się od odśpiewania hymnu w towarzystwie  flagi państwowej.





 

   Zawody składają się z 2 konkursów. Pierwszy z nich to typowe zawody- najpierw prezentują się wszyscy uczestnicy, potem rywalizują w parach- gorszy odpada z rywalizacji. I tak aż do wyłonienia zwycięzcy. Konkurs drugi to freestyle- każdy kierowca jeździ i skacze tak, jak mu się podoba. Sędziowie przyznają punkty po każdym występie i ten, kto otrzyma ich najwięcej- zwycięża. Inna sprawa, że i tak podejrzewamy, że wszystko jest ustawione, łącznie ze spektakularnymi wypadkami podczas freestyle (w zeszłym roku było "jedynie" odpadnięte koło, wczoraj- dachowanie);].  W tym roku oba konkursy wygrał Grave Digger (to ten zielono-fioletowy). Mój faworyt- Mohawk Warrior (ten z irokezem), niestety nie popisał się.












   W przerwach między etapami konkursów można było oglądać wyścigi quadów, a także, co zrobiło na mnie największe wrażenie, pokazy skoków na motocyklach. Niesamowite, co ci ludzie potrafią wyprawiać ze swoimi motorami kilka(naście) metrów nad ziemią!






   No i jeszcze jedna sprawa. Amerykanie mają jedną paskudną cechę. Uwielbiają jeść, zawsze i wszędzie. Nie rozumiem, po co płacić za bilet (bilet biletem, ale przecież jeszcze parking-$20!), skoro jak tylko się usiądzie i zacznie oglądać show, to odczuwa się nieodpartą pokusę, żeby wstać i pójść po żarcie. Masakra, kręcili się po trybunach jak mrówki. A biznes się kręci. Handlarze idą nawet na rękę ludziom i sprzedają różne przekąski chodząc między trybunami, o np. takie lody w cudownych kubkach.


   I tyle, jeśli chodzi  o Monster Jam. To jednak nie koniec wydarzeń w tym tygodniu, ponieważ w Chicago odbywa się aktualnie Auto Show, na który również się wybieramy :)

2/08/2012

Co ciekawego w TV?

Co ciekawego w TV?
   Jako że dopadła mnie choroba, zapewne spowodowana milionem zarazków w tym nadzwyczajnie wiosennym powietrzu zimą, to większość czasu spędzam na bezproduktywnym oglądaniu telewizji. No ale post sam się nie napisze, więc dziś o tym, w czym aktualnie jestem na bieżąco- programach telewizyjnych (zainteresowanych tematem odsyłam również do mojego starego posta o amerykańskiej telewizji).
    Amerykańska telewizja obfituje w najróżniejsze programy, szczególnie różnego rodzaju "shows", "talk-shows" i teleturnieje. Dziś o kilku z nich, moim zdaniem całkiem interesujących, zapewne nieznanych w Polsce, a które możliwe, że z czasem wejdą na odpowiedniej licencji i do polskiej telewizji.
   Jak wiadomo, w USA nadal panuje kryzys. Ludzie mają problemy finansowe, ciężko jest im związać koniec z końcem. Inna sprawa, że poziom życia Amerykanów jest zupełnie inny niż w Polsce- jakoś z pół roku temu czytałam artykuł o tym, że w Stanach panuje ubóstwo, ale przeciętna "uboga" rodzina posiada jednak przynajmniej jeden telewizor, komputer, a dzieci oczywiście są szczęśliwymi posiadaczami Xbox'a czy innej podobnej konsoli. O samochodzie, który jest tutaj koniecznością, nawet nie wspomnę. Tak więc co kraj, to obyczaj można powiedzieć. Ale nie o tym chcę pisać. Zmierzam do tego, że jako że coraz więcej amerykańskich rodzin ma problemy finansowe, to oczywiście musiał powstać program telewizyjny, w którym pomaga im się te problemy rozwiązać. I tak oto mamy "We owe what?", w którym ekspertka Mary Caraccioli odwiedza rodziny, obserwuje je i daje finansowe rady. Przypomina to trochę znaną nam "Super Nianię", tylko tematyka inna. Obejrzałam jeden odcinek tego programu i choć pomysł wydał mi się dosyć interesujący, to nic ciekawego się z niego nie dowiedziałam. Rady były banalne: zrobić listę przed pójściem do sklepu i kupić tylko rzeczy z listy czy zorganizować garage sale, aby zdobyć trochę gotówki. Szczerze mówiąc od ekspertki spodziewałam się czegoś ponad to, co każdy może sam wydedukować.
    Amerykanie są bardzo czuli na punkcie zdrowia. Podejrzewam, że wynika to stąd, że usługi lekarskie są tu bardzo kosztowne, więc nie każdego na nie stać- ludzie muszą więc niejako "leczyć się sami", korzystając z bardzo rozbudowanych punktów aptecznych w większości sklepów spożywczo- przemysłowych, jak Target czy Jewel- Osco. Z pomocą idzie również telewizja, produkując programy z udziałem lekarzy. Moje ulubione to "The Dr. Oz Show" i "The Doctors". Pierwszy z nich to program, w którym główną postacią jest Dr. Oz, poruszający różne problemy z zakresu zdrowia, czasem bardzo banalne, jednak nurtujące ludzi. Można zadać pytanie doktorowi, a on sam, albo wydelegowany przez niego inny lekarz, krótko lecz treściwie rozwieje wątpliwości. Ostatnio trafiłam na trochę inny odcinek tego programu- w całości poświęcony osobom, delikatnie mówiąc, z nadwagą. Gośćmi były cztery grube kobiety, rozumiejące problem i starające się zgubić parę kilo, oraz cztery jeszcze grubsze kobiety, które były dumne ze swojej wagi. Ja rozumiem różne rzeczy, ale te kobiety wyglądały naprawdę strasznie! Ledwo się poruszały, nie mam pojęcia, jak są w stanie wykonywać zwykłe codzienne czynności, jak chociażby zakładanie skarpetek! Żeby nie być gołosłowną, to screen z odcinka (a więcej można zobaczyć tutaj):


Program "The Doctors" natomiast prowadzony jest przez kilku lekarzy różnych specjalizacji, jednak zamysł jest ten sam- pomóc ludziom w rozwiązaniu prostych problemów zdrowotnych.
   Wieczorami w amerykańskiej telewizji przychodzi czas na "talk-shows". Moim ulubionym jest "The Ellen DeGeneres Show", w którym prowadząca zaprasza do studia nie tylko gwiazdy kina czy muzyki, ale także osoby znalezione na YouTube. Wieczór to także czas seriali, w tym moim ulubionych, znanych w Polsce "Two and half men" oraz "Family Guy".
   I jeszcze jedna rzecz, która mnie zaskoczyła. Pamiętacie takie teleturnieje jak "Va Banque" prowadzony przez Kazimierza Kaczora czy "Koło Fortuny" prowadzone w ostatnim etapie przez Krzysztofa Tyńca? Otóż tutaj te programy nadal są nadawane! (jako "Jeopardy!" i "Wheel of Fortune"). Miło tak sobie powspominać stare czasy i emocje, jakie te teleturnieje wzbudzały wśród publiczności.

2/04/2012

Przegląd prasy polonijnej

   Przeglądałam wczoraj wieczorem polonijne gazety i zaciekawiło mnie kilka artykułów, więc postanowiłam, że warto o nich napisać, żeby pokazać trochę, co to się dzieje w mieście i kraju.
   Gazeta pierwsza- "Dziennik Związkowy" ($1,50 za wydanie weekendowe): USA prowadzą tajną listę osób objętych zakazem lotów z powodu podejrzenia o terroryzm. Rząd nie ujawnia, kto i z jakiego konkretnie powodu znalazł się na tej liście, ale wiadomo, że widnieje już na niej 21 tysięcy nazwisk, w tym 500 Amerykanów! Jak dla mnie to już całkiem konkretna lista... Co ciekawe, Amerykanie, których nazwiska znajdują się w tym spisie, nie mogą podróżować samolotem nawet po swoim własnym kraju.
   Gazeta druga- "Monitor" (bezpłatny tygodnik) zaserwowała mi dwa interesujące artykuły.
   Artykuł pierwszy, o chicagowskich gangach. Pisałam niedawno, że mieliśmy w mieście bardzo spokojny dzień- żadnych strzałów i morderstw. A tu proszę- okazuje się, że w Chicago istnieje, według szacunków, ponad 70 grup przestępczych zrzeszających 125 tysięcy osób! I stąd też ten 40 procentowy wzrost liczby zabójstw w stosunku do zeszłego roku w południowych i zachodnich dzielnicach (uff, jak dobrze, że mieszkamy na północy miasta...). Główną działalnością gangów jest oczywiście przemyt i handel narkotykami, ale niektórzy nie pogardzą też napadami, kradzieżami czy stręczycielstwem. Co również ciekawe i świadczące o wielkości problemu- jeszcze dwadzieścia lat temu problem gangów pozostawiony był całkowicie chicagowskiej policji, dziś- w mieście funkcjonują 3 oddziały FBI nastawione tylko na walkę z gangami.
   Artykuł drugi, "Chicago w liczbach" dostarczył mi kilku ciekawostek na temat miasta. Oto te, moim zdaniem, najbardziej interesujące statystyki:
* Chicago odwiedza rocznie ok 33 milinów turystów,
* od 1980 roku nakręcono tu blisko 300 filmów,
* policja wypisuje rocznie ok. 3 milionów mandatów za złe parkowanie,
* co do mandatów- budżet zyskuje rocznie prawie $50 milionów dzięki zamontowanym na skrzyżowaniach kamerom i automatycznie przyznawanym mandatom,
* średni wiek mieszkańca Chicago to 33 lata,
* 22% mieszkańców urodziło się w innym kraju, a 37 % mieszkańców powyżej 5 roku życia posługuje się w domu językiem innym niż angielski ( ciekawe, jaka część to Polacy),
* 92% dorosłych mieszkańców przyznaje się do jedzenia w fast-foodach, z czego najwięcej jada w McDonald's (następnie: Burger King, Subway, KFC),
* 18% pije wódkę (ciekawe, ile byłoby w Polsce:) ),
* więcej jest dni pochmurnych, niż słonecznych, a zima przychodzi albo za wcześnie, albo za późno.

Ot, takie oto drobne ciekawostki :)

2/02/2012

Co powiedział świstak Phill?

     Pamiętacie film "Dzień Świstaka" z Billem Murray'em? Nie będę pisać o samym filmie, ale przypuszczam że najwięcej Polaków właśnie z niego zna amerykański zwyczaj (dokładnie pensylwański) pytania świstaka o to, jak długo potrwa jeszcze zima. Dziś właśnie o tym, co świstak powiedział w tym roku :)
     Od wielu lat w miejscowości Punxsutawney w Pensylwanii, 2 lutego czeka się aby zobaczyć, czy świstak wychodząc ze swojej norki zobaczy własny cień. Jeżeli zobaczy- jeszcze przez co najmniej 6 tygodni mieszkańcy półkuli północnej będą męczyć się z zimą, jeżeli nie zobaczy- zima odejdzie szybko. W tym roku, niestety, świstak Phill zobaczył swój cień, tak więc lepiej nie chować jeszcze ciepłych swetrów do szafy.
     Zwyczaj podobno został wprowadzony przez Niemców obserwujących zachowania zwierząt zwiastujące nadejście wiosny. Od 1887 r. świstak zobaczył swój cień 99 razy, nie zobaczył 16 razy, a z kilku lat nie ma danych. Jak widać, prognozy są na ogół pesymistyczne, więc w tym roku nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.
     W Chicago póki co pogoda wiosenna- wczoraj było 15 stopni. To dosyć ciekawe zjawisko patrząc na to, że mniej więcej rok temu, miasto nawiedziła ogromna śnieżyca, która unieruchomiła wszystko na dwa dni (pisałam o tym tutaj). Ale jaka okaże się prawda, jak długo przyjdzie nam jeszcze walczyć z zimą- czas pokaże, nam pozostaje czekać i obserwować. Także w Polsce :).
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger