10/15/2019

Polskie wybory parlamentarne w USA. Trochę pokazuję, trochę wyjaśniam.

Polskie wybory parlamentarne w USA. Trochę pokazuję, trochę wyjaśniam.
     W minioną sobotę, 12 października, Polacy mieszkający w Stanach Zjednoczoncyh ruszyli do urn, by wraz z rodakami w kraju wybrać, kto przez następne cztery lata będzie sprawował rządy nad Wisłą. Czy naprawdę tak wielu Polaków głosowało w USA? Z jakimi problemami musieli się zmierzyć? Jak wygląda praca komisji wyborczej? I czy Polonia w ogóle powinna głosować? O tym wszystkim w dzisiejszym poście. Zapraszam!


Głosować czy nie?

     Na początek chciałabym rozprawić się szybko z chyba najbardziej kontrowersyjną, choć nieuniknioną, częścią tego posta i całej okołowyborczej tematyki, a mianowicie czy Polacy powinni głosować w polskich wyborach mieszkając na stałe za granicą? Tej kwestii poświęciłam dość obszerny post przed poprzednimi wyborami cztery lata temu i można go przeczytać TUTAJ. Moje zdanie od tamtej pory zbytnio się nie zmieniło i, w dużym skrócie, wciąż uważam, że osoby mieszkające na stałe za granicą, nie mające żadnych konkretnych interesów w Polsce (rodzina to nie interes), a więc niepłacące tam podatków, a także nieplanujące realnie rychłego powrotu do Polski, nie powinny w takich wyborach uczestniczyć. Szanuję jednak odmienne opinie i nikogo do swojego zdania przekonywać nie zamierzam.

Komisja wyborcza
 
     W tym roku, po raz pierwszy w Chicago uczestniczyłam w wyborach jeszcze od innej strony- zasiadając w obwodowej komisji wyborczej. Niesamowite doświadczenie! Potwornie wyczerpujące (ponad 22 godziny pracy bez przerwy, co odsypiałam przez kolejnych godzin osiemnaście), ale dzięki temu, że cała nasza komisja składała się z niesamowitych, sympatycznych, inteligentnych i wesołych osób, praca szła niezwykle sprawnie i szczerze mówiąc chyba nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego składu.

     Na Fejsbuku wyraziliście zainteresowanie pracą w komisji wyborczej, więc pozwolę sobie odpowiedzieć na kilka najczęstszych pytań.
  • Jak dostać się do komisji wyborczej?
     Odpowiednio wcześnie przed wyborami zgłosić się do komitetu wyborczego lub konsulatu. Ponadto, trzeba posiadać ważny polski paszport i pełnię praw publicznych oraz mieć skończone 18 lat. Ja akurat dostałam informację o naborze do komisji bezpośrednio od osoby pracującej w konsulacie i postanowiłam skorzystać, poszerzając swój wachlarz doświadczeń. Koniec końców, zostałam przewodniczącą.
  • Czy praca w komisji jest pro bono?
     I tak, i nie. Istnieją odgórnie ustalone stawki za pracę w komisji wyborczej (w tym roku między 350 a 500 złotych, czyli w granicach około 90-130 dolarów), jednak nakład wysiłku i godzin jest tak znaczący, że większość osób traktuje to wynagrodzenie raczej jako miły dodatek do pracy społecznej niż konkretne wynagrodzenie.
  • Jak wygląda praca komisji wyborczej?
     Jeszcze przed wyborami komisja musi odbyć przynajmniej jedno spotkanie organizacyjne. My takie spotkania mieliśmy dwa: jedno czysto organizacyjne, a drugie w przeddzień wyborów, by odpowiednio przygotować lokal wyborczy do głosowania (między innymi by odebrać wszystkie materiały z konsulatu, przygotować stanowiska do głosowania i stół dla komisji, oraz rozwiesić odpowiednie obwieszczenia). Ponadto, w tygodniu poprzedzającym wybory w konsulacie odbywały się szkolenia dla osób zasiadających w komisji, z których moim zdaniem warto było skorzystać.
     W samym dniu wyborów komisja musi spotkać się przynajmniej godzinę przed rozpoczęciem głosowania (czyli o 6 rano), by ostatecznie przeliczyć i ostemplować karty do głosowania oraz dopełnić resztę procedur. Już na tym etapie prac komisji mogą towarzyszyć mężowie zaufania i obserwatorzy.
     Od godziny 7 do 21 trwa głosowanie. W tym czasie komisja przede wszystkim wydaje karty do głosowania na podstawie ważnego paszportu i wpisu do spisu wyborców, ale także dba o porządek w lokalu wyborczym i stoi na straży, by nie dochodziło do agitacji i zakłócania ciszy wyborczej. Muszę przyznać, że głosowanie w "mojej" komisji przebiegało bardzo sprawnie, a wyborcy przychodzili uśmiechnięci i bez potrzeby zakłócania ogólnego porządku i powagi głosowania. No, może poza jakimiś drobnymi wyjątkami, ale to raczej nieuniknione.
     O godzinie 21 komisja zamyka lokal wyborczy i przechodzi do liczenia głosów. W moim odczuciu jest to najtudniejsza część pracy w dniu wyborów. Po pierwsze dlatego, że w grę wchodzi tu już solidne zmęczenie. Po drugie, liczenie kilkuset czy kilku tysięcy głosów tak czy inaczej jest wyczerpujące. Po trzecie, nigdy nie wiadomo, co wyjdzie w trakcie. I nie chodzi mi tu nawet o wynik wyborów per se, ale o różne nieścisłości, które mogą wyniknąć podczas liczenia i które komisja musi później wyjaśniać, jak chociażby niezgodność kart wydanych i kart wyjętych z urny (dlatego w imieniu osób pracujących w komisjach proszę- nigdy nie wynoście kart z lokalu wyborczego!). Na tym etapie jest również więcej niż pewne, że w lokalu pojawi się jakiś mąż zaufania lub obserwator. U nas na szczęście wszystko przebiegło bezproblemowo, karty nam się zgadzały, nie mieliśmy żadnych nieścisłości, mężowie zaufania nie mieli uwag do naszej pracy i zaledwie po niecałych trzech godzinach skończyliśmy liczyć głosy i wypełniać protokoły. Tyle tylko, że dopóki komisja nie dostanie zatwierdzenia protokołów z Warszawy, nie może się rozejść. Więc my na nogach byliśmy łącznie ponad 22 godziny.

Lokal wyborczy w Chicago na krótko przed rozpoczęciem głosowania

Jak głosować za granicą?

     Jak głosować za granicą (o ile w ogóle)? Na podstawie informacji o przebiegu głosowania w różnych komisjach wyborczych, wypunktowałam kilka etapów, na których potencjalnie najczęściej może dojść do błędu uniemożliwiającego głosowanie. 
     Po pierwsze- zarejestruj się. Wiele osób zwyczajnie o tym zapomina albo nie wie, że do każdych wyborów trzeba się zarejestrować oddzielnie. Z czego to wynika? Jeśli mieszkamy w Polsce, w spisie wyborców znajdujemy się z automatu. Jeśli chcemy głosować za granicą, wówczas właściwy organ administracyjny w Polsce wykreśla nas z lokalnego spisu wyborców i dodaje do spisu za granicą, ale tylko na czas tych jednych wyborów. 
     Z tym wiąże się jeszcze jedna uwaga- upewnij się, że rejestrujesz się we właściwym lokalu wyborczym. Na przykład w tym roku mieliśmy sytuację, że w naszej komisji pojawiły się osoby, które omyłkowo zarejstrowały się do głosowania w zupełnie innym stanie... Niestety, nie mogliśmy im pomóc, gdyż komisja nie ma uprawnień, by dokonywać zmian w spisie wyborców. Jedyną opcją jest dopisanie wyborcy do dodatkowej listy, ale tylko gdy taka osoba przyjdzie z odpowiednim zaświadczeniem ze swojej gminy w Polsce lub od konsula. 
     Po trzecie, najlepiej rejestruj się samodzielnie. Rejestrować można się na kilka tygodni przed wyborami przez internet (zajmuje to jakieś 3 minuty) albo telefonicznie poprzez konsulat. Wiem, że w Chicago niektóre organizacje polonijne również pośredniczyły w rejestracji wyborców. Zdecydowanie jednak odradzam rejestrowanie się poprzez prywatnych pośredników, bo niestety słyszałam o sytuacjach, gdy osoby owym pośrednikom płaciły, a mimo wszystko w spisie wyborców się nie znalazły. 
     Po czwarte, pamiętaj, że w Stanach Zjednoczonych głosuje się dzień wcześniej niż w Polsce. Wynika to z kilkugodzinnej różnicy czasu między Polską a różnymi stanami i konieczności zakończenia głosowania w USA przed końcem ciszy wyborczej w Polsce. 
     Po piąte, głosując zza granicy, oddajesz głos w okręgu warszawskim i wybierasz spośród tamtejszych kandydatów. 
     Po szóste, przyjdź z ważnym polskim paszportem. Żaden inny dokument nie pozwoli Ci uzyskać karty do głosowania. 
     I w końcu, i jest to mój osobisty apel: zanim pójdziesz do urny, zainteresuj się rzetelnie sytuacją w Polsce, poczytaj wiarygodne źródła, sprawdź programy wyborcze partii i dopiero wtedy głosuj. Mieszkanie za granicą, szczególnie dłuższy czas, oddala od polskich realiów. Jak nie masz pojęcia, co się dzieje w Polsce, to głosowanie nie jest Twoim obywatelskim obowiązkiem.

Moje spostrzeżenia z dnia wyborów

     Przede wszystkim muszę głośno powiedzieć, że Polacy przychodzący głosować byli niesamowicie mili i uśmiechnięci. Bardzo to ułatwiało naszą pracę i rozgrzewało serce. Wiele osób zagadywało do nas, żartowało, czy dzieliło się swoimi krótkimi opowieściami. Były też osoby, które z widocznym wzruszeniem i tremą przyznawały, że będą głosować po raz pierwszy w życiu i prosiły o wyjaśnienie zasad głosowania. Oczywiście, trafiły się też pojedyncze wyjątki osób, którym nic nie pasowało od samego przekroczenia progu aż do wyjścia, a hitem już była osoba, która popijając kawę udostępnioną w naszym lokalu wyborczym i patrząc prosto w nasze oczy wyraziła głośne powątpiewanie, czy aby na pewno będziemy uczciwie liczyć głosy.
      Muszę też przyznać, że wyborcy ewidentnie znali zasady głosowania, ponieważ w urnie znaleźliśmy jedynie kilka głosów nieważnych w głosowaniu do sejmu, i jedynie kilka więcej w głosowaniu do senatu, przy czym te nieważne głosy do senatu zdecydowanie świadczyły o tym, że dane osoby nie znalazły na liście odpowiedniego dla siebie kandydata, a nie że nie znały zasad oddania ważnego głosu. Były więc zarówno karty puste, karty z zaznaczonymi wszystkimi kandydatami, jak i karty... z dopisanymi propozycjami własnymi.
    Podczas całego dnia najbardziej chwyciła mnie za serce sytuacja, gdy przyszła do nas całkiem młoda kobieta trzymająca za rękę swoją babcię. Owa babcia przyleciała do niej w odwiedziny z Polski, ale niestety zapomniała dopełnić formalności i nie mogła zagłosować za granicą. Widać było szczery żal w oczach tej kobiety, ale jej smutek rozproszył się nieco, gdy mogła sobie zrobić zdjęcie z urną wyborczą. 
      Na sam koniec muszę też przyznać, że zostaliśmy niezwykle serdecznie przyjęci przez budynek, który udostępnił nam pomieszczenie na lokal wyborczy. Podczas przygotowań do dnia wyborów mogliśmy liczyć na dużą pomoc organizacyjną, a w sobotę zapewniono nam nie tylko zapas kawy na cały dzień, ale także nieco słodkości i pizzę. Niby drobiazgi, ale ja bardzo doceniam takie ludzkie gesty.


Wyniki głosowania w Stanach Zjednoczonych

     W tym roku w Stanach Zjednoczonych utworzono rekordową liczbę komisji wyborczych- aż 48. We wszystkich komisjach zarejestrowało się około 33 tysiące wyborców (głos oddało 30 tysięcy), a frekwencja wyniosła 91%. Co nam mówią te liczby? Po pierwsze, że patrząc na to, że w całych Stanach mieszka co najmniej kilka milionów Polaków, to zainteresowanie wyborami w moim odczuciu wcale nie było tak duże. Dla porównania, w samych tylko Niemczech głos oddało ponad 28 tysięcy osób, a w Wielkiej Brytanii do urn poszło ponad 74 tysiące Polaków. Moim zdaniem powód jest dość oczywisty- emigracja amerykańska jest jednak dużo starsza niż ta europejska, a tym samym bardziej oddalona od Polski i jej aktualnych realiów. Co do frekwencji natomiast, to wysokie liczby wcale mnie nie dziwią. Skoro już ktoś bowiem poczynił trud, by do wyborów się zarejestrować, to znaczy że chce w nich uczestniczyć i o ile coś nie stanie mu na drodze, swój głos odda. Zastanawiam się także, jak ta emigracyjna frekwencja wpływa na poziom frekwencji warszawskiej, która chyba zawsze jest najwyższa w kraju. Może warszawiacy wcale nie są aż tak aktywni, a swoje frekwencyjne rekordy zawdzięczają emigrantom właśnie?

     Jeśli chodzi o wyniki głosowania do sejmu w samym Chicago, to zgodnie z danymi podanymi przez Ambasadę RP w Waszyngtonie, głosy zostały rozdzielone następująco:
Lista 1-  PSL                                       226 głosów
Lista 2-  PIS                                      8092 głosy
Lista 3-  Lewica                                  508 głosów
Lista 4-  Konfederacja                        949 głosów
Lista 5-  Koalicja Obywatelska        1950 głosów

Wyniki głosowania do Sejmu udostępnione przez Ambasadę RP w Waszyngtonie
      Jeśli chodzi natomiast o wybory do senatu, to w Chicago z miażdżącą przewagą zwyciężył Marek Rudnicki, który startował z listy PiS. Był to kandydat polonijny, znany w chicagowskim środowisku lekarz, więc podejrzewam, że ten fakt miał duży wpływ na jego wysoki wynik w Wietrznym Mieście. Ostatecznie jednak mandatu senatorskiego nie uzyskał.

___________________________________

     I to tyle z mojej strony, jeśli chodzi o głosowanie w Chicago. Dajcie znać, jeśli macie jakieś pytania. A może głosowaliście w innych miejscach na świecie i chcecie się podzielić swoimi doświadczeniami?


10/10/2019

Kroniki Policyjne: Zaginięcie Marlen Ochoa

Kroniki Policyjne: Zaginięcie Marlen Ochoa
     Chicago to istne miasto grzechu. Każdego dnia dochodzi tu do setek przestępstw: kradzieży, rozbojów, pobić, gwałtów, porwań, zabójstw... Z jednej strony nie dziwi to, patrząc na wielkość miasta. Ale z drugiej strony niektóre z tych przestępstw są albo tak zatrważające, albo tak kuriozalne, albo też tak zaskakujące, że aż proszą się, by poświęcić im więcej uwagi. Stąd też pomysł na serię "Kroniki Policyjne".

     Dziś opowiem Wam trochę o przerażającej historii zaginięcia Marlen Ochoa-Lopez i o jeszcze bardziej wstrząsających faktach, które wyszły na jaw niedługo później. Uważajcie na ludzi poznanych w internecie, serio.


Marlen

    Marlen w dniu swojego zaginięcia miała 19 lat i była w dziewiątym miesiącu ciąży. 23 kwietnia 2019 roku wyszła z liceum, do którego uczęszczała i jeszcze przed odebraniem swojego 3-letniego synka z przedszkola, miała plan udać się do dzielnicy Scottsdale położonej w południowo-zachodniej części Chicago. Chciała tam odwiedzić kobietę poznaną na jednej z fejsbukowych grup dla mam, która obiecała oddać Marlen podwójny wózek i trochę dziecięcych ubranek. To wtedy Marlen była widziana po raz ostatni.

Policyjna notatka o zaginięciu Marlen

Yovanny

     Tego samego dnia, przed godziną 19, straż pożarna otrzymała zgłoszenie o narodzonym w warunkach domowych chłopcu, który wymaga natychmiastowej opieki lekarskiej, gdyż jest "blady i siny". Na miejsce została wysłana grupa ratowników medycznych. Dziecko było w stanie krytycznym. Ratownicy udzielili natychmiastowej pomocy i zabrali niemowlę do szpitala. Obecna przy noworodku kobieta potwierdziła, że sama czuje się dobrze i nie wymaga opieki. W szpitalu niemowlę zostało umieszczone na oddziale intensywnej opieki, podłączone do aparatury podtrzymującej życie i zdiagnozowane z uszkodzeniem funkcji mózgowych spowodowanych brakiem dopływu tlenu. Krótko po tym, osoby uznawane za rodziców dziecka, Piotr i Clarisa, zorganizowały zbiórkę pieniędzy na rzecz noworodka. Zbiórka została szybko zablokowana, ale do tego czasu udało się zebrać ponad 9 tysięcy dolarów.
      Yovanny, jak później nazwany został chłpoiec, przebywał w szpitalu do połowy czerwca, kiedy to zmarł na skutek uszkodzeń mózgu.




Clarisa, Piotr i Desiree

       Jeszcze na przełomie jesieni 2018 roku i zimy 2019 roku, 46-letnia Clarisa Figueroa i jej 40-letni chłopak Piotr Bobak zaczęli chwalić się znajomym, że spodziewają się dziecka. Piotr na swój profil na fejsbuku dodał zdjęcie płodu wykonane podczas badania USG, a Clarisa na jednej z grup dodała zdjęcie łóżeczka z opisem, że oczekuje narodzin Xandera. Sąsiedzi pary przyznali później, że byli zaskoczeni, gdy Clarisa opowiadała im o swojej ciąży paląc papierosa i tym bardziej, że wcześniej mówiła im, że nie może zajść w ciążę z powodu podwiązanych jajowodów. W tamtym momencie jednak jeszcze nic nie zwiastowało tragedii, która miała wydarzyć się kilka miesięcy później w domu przy 4100 W.77th Place.



      23 kwietnia 2019 roku Clarisa i jej 24-letnia córka Desiree oczekiwały na swojego gościa. Według ustaleń prokuratury, Clarisa zwabiła Marlen do swojego domu obietnicą oddania jej wózka i ubranek dziecięcych. Kiedy Marlen weszła do domu Clarisy, Desiree odwróciła jej uwagę pokazując rodzinny album, a Clarisa skrępowała, a następnie udusiła kablem Marlen. Gdy nastolatka była martwa, Clarisa kuchennym nożem z jej brzucha wycięła dziecko. Po chwili zadzwoniła po pomoc medyczną informując dyspozytora, że właśnie urodziła, a jej dziecko nie oddycha.




 Czarna Honda i odnalezienie Marlen

     Marlen pozostawała zaginiona przez kilka tygodni. Przełom nastąpił, gdy odnalezione zostało jej auto- czarna Honda Civic. Uwagę sąsiadów przykuł fakt zaparkowanego od kilku tygodni auta, na którym zebrało się już kilka mandatów za parkowanie. Stamtąd już tylko jeden krok dzielił policjantów od rozwiązania tajemnicy. Ciało Marlen zostało odnalezione 15. maja 2019 roku w śmietniku na tyłach domu przy 4100 W.77th Place. Jeszcze tego samego dnia śledczy stwierdzili, że doszło do zabójstwa.

Miejsce odnalezienia ciała Marlen

 
Przed sądem

     Clarisie i Desiree Figueroa zostały postawione liczne zarzuty, z których najpoważniejsze to zabójstwo Marlen i jej nienarodzonego dziecka. Piotr Bobak został oskarżony o pomoc w ukrywaniu zbrodni. Na chwilę obecną nikt z tej trójki nie przyznał się do zarzucanych im czynów. Wszystkim podejrzanym zostało odmówione prawo do wyjścia z aresztu za kaucją. Sędzia odrzucił również wniosek o wyłączenie jawności procesu.
      Sprawa jest wciąż w toku, a kolejna rozprawa sądowa ma odbyć się 19 listopada.

Desiree, Piotr i Clarisa- zdjęcia policyjne
Pytania bez odpowiedzi

      W niektórych przekazach prasowych znalazłam informacje (mniej lub bardziej potwierdzone), które rodzą kilka pytań odnośnie tej potwornej zbrodni. 
      Po pierwsze, ponoć w 2017 roku zmarł 26-letni syn Clarisy, Xavier (według innych źródeł- w 2018 roku, 20-letni Xander). Czy ta rodzinna tragedia mogła pchnąć Clarisę do tak potwornej zbrodni? Ponoć już na kilka tygodni przez morderstwem Marlen kobieta miała powiedzieć do Desiree, że "potrzebuje pomocy przy zabiciu kobiety, by zdobyć dziecko." Czy Desiree miała szansę zapobiec zbrodni? A co z Piotrem? Czy faktycznie o niczym nie wiedział?
      Po drugie, rodzina Marlen twierdzi, że już na samym początku poszukiwań zaginionej nastolatki przekazała policji informację o planach spotkania z Clarisą. Jeśli to prawda, to dlaczego policja zignorowała tak istotny trop?

Prawo Marlen
      
     Jednym z oczywistych pytań nasuwających się niemal od razu po zapoznaniu się z historią śmierci Marlen jest: Dlaczego nikt nie przeprowadził już na samym początku badań DNA mogących potwierdzić, że noworodek jest synem Clarisy? Przecież było wiele tropów wskazujących na nieścisłości- chociażby fakt, że kobieta urodziła w domu, ale zaraz po porodzie czuła się na tyle dobrze, żeby zadzwonić po pogotowie i wynieść dziecko przed dom; czy też że krew znajdowała się jedynie na jej bluzce, ale nie na spodniach. Odpowiedź jest prosta: Nikt tego nie sprawdził, bo nikt nie miał takiego obowiązku.
    W związku z tym rodzina zamordowanej nastolatki wystąpiła z propozycją ustanowienia nowego prawa, "Marlen's Law", które miałoby nakładać na szpitale obowiązek legitymowania kobiet po porodzie domowym oraz przeprowadzania testów genetycznych, mających potwierdzić rzeczywiste macierzyństwo owych kobiet. Jedna z reguł prawa rodzinnego "Matka jest zawsze pewna" miałaby więc szansę odejść do lamusa. Na chwilę obecną nie mam jednak informacji na temat etapu prac legislaycjnych nad tą propozycją regulacji.



     Historia Marlen wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami Chicago, ale też Amerykanami ze wszystkich Stanów. Sama przez długi czas nie mogłam uwierzyć, że do tak bestialskiego, niczym nieusprawiedliwionego mordu, mogło dojść w "moim" mieście. Sprawa jest rozwojowa i myślę, że będę jeszcze do niej wracać.

10/08/2019

Zwiedzanie Chicago
(część 1- wersja jednodniowa)

Zwiedzanie Chicago <br> (część 1- wersja jednodniowa)
     Lato wprawdzie dobiegło już końca, ale każdy czas jest dobry, by przyjechać do Chicago. Tym bardziej teraz, kiedy po pierwsze, wszystko wskazuje na to, że Polska dołączy do ruchu bezwizowego, a po drugie, Chicago po raz kolejny zostało okrzyknięte przez czytelników Conde Nast Traveler najlepszym turystycznie dużym miastem w Stanach, wyprzedzając takie potęgi jak Nowy Jork, Boston czy Nowy Orlean. Wiedzieliście, że tylko w 2018 roku, Chicago odwiedziło aż 58 milionów turystów?!
     Niektórzy są tu tylko przejazdem i w mieście spędzają raptem jeden dzień czy nawet kilka godzin, inni w Chicago planują cały urlop. Żeby wyjść na przeciw jednym i drugim, przygotowałam dla Was dwa posty- dziś zapraszam na moją wersję idealnego, jednodniowego zwiedzania (uprzedzam, że będzie intensywnie!), natomiast w kolejnym poście przedstawię pokrótce całą listę propozycji, co jeszcze polecam robić w Chicago, z których to propozycji można ułożyć sobie plan zwiedzania na kolejne dni. Jako że temat jest obszerny, to będzie sporo odnośników do innych moich postów lub oficjalnych stron atrakcji, ale mam nadzieję, że dzięki temu uda mi się stworzyć w miarę skondensowaną wersję miniprzewodnika po Chicago. Oczywiście, nie jest to lista zamknięta, więc jeśli macie jakieś swoje ulubione atrakcje, których nie powinno się ominąć, to piszcie śmiało! A teraz już do meritum- zapraszam na bardzo intensywny dzień w Wietrznym Mieście!

photo credit
Dobre śniadanie to podstawa

     Intensywne, całodniowe zwiedzanie polecam zacząć od porządnego, treściwego posiłku w lokalnej śniadaniówce. Częściowo, żeby nabrać energii na cały dzień, a częściowo... żeby poczuć klimat amerykańskich śniadaniówek, który zdecydowanie jest bardzo specyficzny. Szeroko uśmiechnięte kelnerki dolewające co chwilę kawy i ogólny rozgradiasz- to moim zdaniem kwintesencja takich miejsc. Celowo nie polecam żadnej konkretnej sieciówki (choć mam słabość do Waffle House i Cracker Barrel), natomiast sugeruję wyszukać sobie jakąć lokalną restaurację czy kawiarnię. Takie miejsca zwykle mają najlepszy klimat i pyszne jedzenie. Co wybrać z menu? Można postawić na tradycyjne amerykańskie śniadania, czyli np. jajecznicę z bekonem i hash browns, pancakes z syropem klonowym, bądź gofry, albo też pozostać przy bardziej "polskich" kanapkach. Ja zwykle decyduję się na jajka po benedyktyńsku, a jak są w wersji z łososiem to już w ogóle nie mam pytań! Do tego mimoza (szampan z sokiem pomarańczowym) i już można zaczynać dzień. Więcej o amerykańskich śniadaniach pisałam TUTAJ.

Poranny relaks na wodzie

     Najedzeni i pełni energii możemy ruszać na właściwie zwiedzanie miasta. Póki jeszcze słońce nie zacznie palić skóry, polecam wybrać się na rejs po Rzece Chicago i Jeziorze Michigan. Jest to sposób na zobaczenie architektury miasta w pigułce: z poziomu rzeki pięknie widać zróżnicowane zabudowania centrum miasta, w tym jedne z najbardziej ikonicznych budynków- na przykład Willis Tower, Trump Tower, Marina City, czy prawie już ukończony Vista Tower. Potem przeprawa przez śluzę i krótki rejs po jeziorze, skąd jest absolutnie najlepszy widok na panoramę miasta. Wszystko oczywiście w akompaniamencie opowieści przewodnika, który dzieli się interesującymi historiami i ciekawostkami. Uwaga praktyczna: w Chicago funkcjonuje kilka(naście) firm oferujących tego typu atrakcje i każda z tych firm ma kilka różnych opcji rejsu- są na przykład typowe rejsy architektoniczne, gdzie płynie się jedynie po rzece w głąb miasta (pisałam więcej TUTAJ), są rejsy jedynie po jeziorze "pirackim" statkiem, są też rejsy wieczorne, połączone z oglądaniem fajerwerków. Dla każdego coś według upodobań, ja natomiast z własnego doświadczenia, na okazję zwiedzania jednodniowego, polecam rejs "Lake & River Architecture Tour" z firmą Wendella (LINK). 

photo credit
Kultura, sztuka i edukacja

    Po rejsie polecam udać się do jednego z chicagowskich muzeów położonych w samym centrum miasta. Do wyboru jest tutaj kilka opcji, każda z nich moim zdaniem warta uwagi i w każdym z tych miejsc spokojnie można spędzić cały dzień, ale przy jednodniowej wersji zwiedzania przy dobrej organizacji można uwinąć się w kilka godzin. Jeśli ktoś ma więcej czasu na zwiedzanie miasta- polecam odwiedzić wszystkie te miejsca! Z czego można wybierać?
  • Art Institute- muzeum sztuki położone w Millenium Park. Największe skupisko malarstwa impresjonistycznego poza Francją i jedno z najbardziej docenianych muzeów sztuki na świecie. Moje absolutne must see w mieście. Jeśli nie chcecie chodzić po całym muzeum, a jedynie zobaczyć kilka najciekawszych eksponatów, to moją listę dziesięciu faworytów znajdziecie TUTAJ.
  • Field Museum- muzeum ziemi, podobnie jak wszystkie poniższe pozycje, znajduje się na "wyspie muzeów" tuż za Grant Parkiem. Warto się tam udać chociażby dlatego, że z wyspy rozpościera się cudowny widok na panoramę miasta. No i zaraz obok jest pomnik samego Tadeusza Kościuszki! Tuż przy muzeum mieści się także jeden z najpopularniejszych chicagowskich stadionów- Soldier Field. Samo Field Museum jest szalenie interesujące i mieści w sobie kilka ekspozycji. Jeśli czas nas goni i nie mamy czasu obejrzeć wszystkich, to polecam wystawę ze szkieletami dinozaurów (już w głównym holu muzeum wita nas Sue- najlepiej zachowany szkielet tyranozaura na świecie) lub wystawę z artefaktami starożytnego Egiptu. (LINK)
  • Shedd Aquarium- dość sporych rozmiarów oceanarium, w którym można podziwiać wodne i okołowodne stworzenia z całego świata. Świetna atrakcja zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. (LINK)
  • Adler Planetarium-  oczywista propozycja dla miłośników astronomii i gwieździstego nieba. Przy wejściu do planetarium znajduje się kolejny polski akcent- pomnik Mikołaja Kopernika  (LINK)
photo credit
Chicagowski obiad

        Po kilku godzinach zwiedzania pewnie da o sobie znać pusty żołądek. To idealny czas, by zjeść coś typowo chicagowskiego: polecam hot-doga lub deep-dish pizzę. Więcej o chicagowskiej kuchni pisałam TUTAJ. Natomiast w skrócie powiem, że typowo chicagowski hot-dog to jeden z absolutnie najlepszych hot-dogów, jakie przyjdzie Wam zjeść w życiu. Jego podstawą jest bułka z makiem oraz parówka, najlepiej frankfurterka, a jako dodatki służą: ogórek kiszony, pomidor, słodka cebula, ostra zielona papryczka (sport pepper), słynny jaskrawozielony relish, musztarda oraz szczypta soli selerowej. Ketchup na hot-dogu jest w Chicago kulinarną zbrodnią i trudno się dziwić, bo do tego zestawienia pasuje jak kwiatek do kożucha.
      Jeśli natomiast chodzi o pizzę, to jest kilka sieciówek oferujących deep-dish. Moim zdaniem wszystkie są na odpowiednim poziomie, ale najbardziej polecam Giordano's. Jeśli zdecydujecie się na tę opcję, to zarezerwujcie trochę czasu- na przygotowanie pizzy potrzeba ok. 40-50 minut. I weźcie również pod uwagę, że pizza jest niesamowicie sycąca- mała w zupełności wystarczy dla dwóch osób.

Spacer w sercu miasta

     Popołudnie warto poświęcić na spacer w samym sercu miasta- Millenium Park. To tam znajduje się swoisty symbol miasta- słynna "Fasolka",  a także piękny amfiteatr, w którym latem odbywają się darmowe koncerty muzyki klasycznej; Lurie Garden, który idealnie łączy naturę z miejską przestrzenią; oraz Crown Fountain, czyli dwie blokowe fontanny, w których cudownie się ochłodzić, gdy z chicagowskiego nieba leje się piekielny żar. (Więcej o Millenium Park, Grant Park i Wyspie Muzeów pisałam TUTAJ)

photo credit
Czasem warto spojrzeć z góry

     Zanim jeszcze zacznie się ściemniać, warto udać się do najwyższego budynku w mieście- Willis Tower, a konkretnie na jego szklany taras widokowy, który znajduje się na 103. piętrze! Rozpościera się stamtąd niesamowity widok nie tylko na miasto, ale także, gdy pogoda dopisze, na granice aż czterech stanów! Polecam wybrać się tam póki jest jeszcze widno (zarezerwujcie czas na ewentualne kolejki), i zostać aż do zmroku. Wierzcie mi, Chicago w wersji dziennej i nocnej to dwa różne światy! Wiem, dużo wykrzykników w tym akapicie, ale cóż poradzę, że Skydeck robi największe wrażenie nia większości moich gości spoza miasta... (Więcej o Skydeck pisałam TUTAJ)

photo credit
Kolory i muzyka

     Jeśli po wyjściu z Willis Tower wciąż macie jeszcze trochę siły, to polecam udać się na krótki spacer przez Grant Park do Fontanny Buckingham- to ta znana z czołówki "Świata według Bundych". Pięknie prezentuje się także za dnia, ale letnie wieczory są tam szczególnie urocze, gdyż w feerii kolorowych świateł fontanna tańczy w rytm muzyki. Dodatkowo można tam poczuć lekko festynowy klimat- pojawiają się uliczni grajkowie oraz mobilni sprzedawcy z neonowymi opaskami czy ulicznym jedzeniem. No i nie oszukujmy się- jest to kolejne miejsce do zrobienia pięknego zdjęcia z widokiem na Chicago. (Zimą fontanna jest wyłączona, ale wciąż warto się tam wybrać- chociażby dla pięknej panoramy miasta)


Chwila oddechu

    Po tak intensywnym dniu warto w końcu odetchnąć i po prostu popatrzeć na życie miasta. Można skorzystać z letniej pogody i usiąść z drinkiem na ogródku którejś z pobliskich knajp, bądź też udać się do jednego z bluesowych klubów, z których słynie Chicago (ponoć najlepszy to Kingston Mines).

photo credit
     Zdaję sobie sprawę, że powyższy plan zwiedzania jest bardzo intesywny. Jeśli nie chcecie się zbytnio męczyć albo podróżujecie z dziećmi, to polecam skupić się na rejsie, Millenium Park i tarasie widokowym. Jest to wersja dużo łagodniejsza, a również pozwalająca na poczucie klimatu miasta.

     Jak wspomniałam na wstępie, już w jednym z kolejnych postów czeka na Was dość obszerna lista pozostałych atrakcji w Chicago, które moim zdaniem warto wpisać na listę zwiedzania, gdy ma się więcej czasu niż jeden dzień. Zostańcie więc ze mną!




Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger