1/29/2015

Co powiedziałabym sobie samej przed emigracją?

Co powiedziałabym sobie samej przed emigracją?
    Dziś będzie osobiście i refleksyjnie, ale wierzę, że wielu z Was jest w podobnej sytuacji, więc co tam, porozmawiajmy sobie o tym naszym emigracyjnym życiu! Otóż, zupełnie przypadkiem natrafiłam na bardzo ciekawy artykuł Gazety Wyborczej pt. "Co powiedziałabym samej sobie przed emigracją?". Autorka, Agnieszka, emigrantka w Meksyku z 4,5 letnim stażem bardzo trafnie wylicza uwagi i rady, które mogłaby dać samej sobie przed wyjazdem z kraju. Z większością punktów zgadzam się w 100% i mogłabym śmiało podpisać się pod nimi swoim imieniem i nazwiskiem. Cytowany artykuł natknął mnie jednak do dalszej refleksji i zaczęłam sobie uświadamiać, jak wiele cennych rad mogłabym dać tej przerażonej Paulinie sprzed 4 lat, by łatwiej było się jej pogodzić z emigracją i żyć w Ameryce. Cóż więc mogłabym powiedzieć ponad to, o czym już wspomniała autorka rzeczonego artykułu? O jaką wiedzę i doświadczenie jestem bogatsza po tych 3,5 roku w USA?


1/26/2015

Co może Cię zaskoczyć po przylocie do USA?

Co może Cię zaskoczyć po przylocie do USA?
    Niejednokrotnie żałowałam, że nie zaczęłam pisać bloga wraz z moim przylotem do USA. Głównie dlatego, że im dłużej tu mieszkam, tym coraz więcej zjawisk staje się dla mnie codziennością i coraz mniej mnie dziwi. A pamiętam, że moje pierwsze wrażenia z pobytu w Ameryce bardzo różniły się od tego, do czego przywykłam w Polsce lub od moich wyobrażeń o Stanach, które głównie powstały na bazie amerykańskich filmów. Dziś więc postanowiłam sięgnąć nieco wstecz pamięcią i przypomnieć sobie, jakież to drobiazgi codziennego życia zdziwiły mnie najbardziej. 


1/14/2015

Skok w bok, czyli co robiliśmy w Alabamie?

Skok w bok, czyli co robiliśmy w Alabamie?
     Pamiętam, że kiedy pisałam Wam o planach naszej poprzedniej wycieczki na Florydę, ktoś napisał do mnie coś w stylu: "Ale chyba lecicie tam samolotem? Bo taka długa droga autem jest męcząca!". Owszem, zazwyczaj "road trips" bywają nieco męczące i są na pewno czasochłonne, ale to wciąż mój ulubiony sposób podróżowania po USA, który rekomenduję każdemu, kto tylko zapyta. Mój główny argument jest bardzo prosty: trasa potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć i nie tylko lepiej czuje się "klimat" Stanów, ale także można odkryć bardzo ciekawe miejsca, o których wcześniej byśmy nie pomyśleli, by je odwiedzić. Prosty przykład choćby z bloga: jeśli jeszcze pamiętacie naszą wycieczkę do Nowego Jorku sprzed blisko dwóch lat, to wiecie, że odkryliśmy wtedy cudowne miejsce w Pensylwanii- zupełnie przypadkiem! Dzięki temu spędziliśmy uroczy dzień zachwycając się prawdziwą wioską Amiszów oraz pływając łódką w przepięknej jaskini. A dziś chciałabym opowiedzieć Wam o kolejnym takim przypadkowym odkryciu, tym razem z naszej ostatniej wycieczki. 
      Otóż kiedy pokonywaliśmy trasę z Panama City Beach do Nowego Orleanu i przejeżdżaliśmy przez Alabamę, naszym oczom ukazał się ogromny okręt wojenny- USS Alabama. Okazało się, że jest on główną częścią muzeum wojskowego z czasów II wojny światowej i późniejszych (Battleship Memorial Park). Nie jestem fanką wojskowości i techniki, ale w Daniela wstąpił duch najwyższej ekscytacji i już wiedziałam, że wkrótce będzie mi dane zmierzyć się z tą atrakcją:)
       Tak też się stało! Kilka dni później powróciliśmy do Alabamy, by zwiedzić tego pływającego giganta. W całym skansenie spędziliśmy około 3 godzin, z czego 2,5 spacerując po pokładzie okrętu. Jakieś 4 piętra w dół i z osiem w górę. I powiem Wam, choć z trudem to przyznaję, że to było naprawdę ciekawe doświadczenie! Z ogromnym zainteresowaniem zwiedzałam kolejne części USS Alabama odkrywając zakamarki pływającego miasteczka, dosłownie! Podczas gdy górne pokłady związane były typowo ze sztuką wojenną, dolne skrywały nie tylko tak oczywiste rzeczy jak kajuty oficerskie czy kuchnie, ale także siedziby przedstawicieli najróżniejszych profesji: marynarze mieli do dyspozycji lekarzy, dentystów, telegrafistów, księdza, piekarza, rzeźnika, szewca i wielu, wielu innych. Naprawdę, robiło to wrażenie!


1/10/2015

Co warto zwiedzić w Nowym Orleanie? (cz.2. Poza French Quarter)

Co warto zwiedzić w Nowym Orleanie? (cz.2. Poza French Quarter)
     W jednym z poprzednich postów podzieliłam się z Wami moimi typami na miejsca warte zobaczenia we Francuskiej Dzielnicy. Dziś ruszymy trochę dalej- wyjdziemy nieco nie tylko poza najbardziej znane ulice Nowego Orleanu, ale także poza miasto. Zapraszam więc na dalszą część wycieczki! :)

1) Rejs po rzece Mississippi

 W Nowym Orleanie jest kilka firm oferujących rejsy po rzece, my akurat zdecydowaliśmy się spędzić popołudnie na statku Natchez, słuchając nie tylko opowieści przewodnika, ale także spacerując po pokładzie popijając drinka przy dźwiękach muzyki jazzowej. Na żywo, jak przystało na Nowy Orlean :)







Fabryka cukru Domino- wierząc przewodnikowi, druga co do wielkości fabryka cukru trzcinowego na świecie (największa jest w Brazylii)




2) Przejażdżka tramwajem do Garden District

     W Stanach Zjednoczonych tramwaje są bardzo rzadko spotykane. Jeśli już gdzieś są, to postrzegane są jako atrakcja turystyczna. Podobnie jest w Nowym Orleanie. I mam wrażenie, że głównie z tego powodu turyści odwiedzają Garden District- jest to najbliższa atrakcja, do której można dojechać tramwajem z French Quarter :) Sam Garden District znany jest z tego, że mieszczą się tam duże i bogate domy. Na mnie nie zrobił wrażenia, szczerze mówiąc czułam się tam trochę jak w podchicagowskim Evanston, więc nic nowego. Ale jeśli już jest się w NOLA, warto zahaczyć i o tę dzielnicę, choćby po to, wy wyrobić swoją własną opinię.







ktoś wie co to za gatunek drzewa?




Commander's Palace- jedna z najpopularniejszych restauracji w NOLA. Niestety nie skorzystaliśmy, bo byliśmy w okolicy w porze śniadaniowej.






beadsy oczywiście są wszędzie :)



3) Insektarium

     O nowoorleańskim insektarium słyszałam wiele dobrego przed przyjazdem do miasta, ale myślałam sobie, że przecież nie będę chodziła i oglądała robali na wakacjach. Tak naprawdę, gdyby nie ulewa w ostatnim dniu naszego pobytu w NOLA, prawdopodobnie nie zahaczylibyśmy o tę atrakcję. I byłaby wielka szkoda! 
Bilet do insektarium warto kupić w pakiecie wraz ze wstępem do zoo, oceanarium i IMAX. Na wykorzystanie wszystkich atrakcji z pakietu ma się 30 dni (nota bene, nam został niewykorzystany wstęp do zoo- jeśli więc ktoś wybiera się do Nowego Orleanu przed 18 stycznia, to mam do oddania 2 wejściówki). Oceanarium jest niewielkie, szczególnie w porównaniu do chicagowskiego, ale bardzo przyjemne. Filmy przyrodnicze w IMAX wręcz uwielbiam i polecam każdemu. Ale najbardziej urzekło mnie rzeczone insektarium. Podobało mi się szczególnie to, że jak to w Ameryce, mnóstwo było interaktywnych tablic oraz personelu chętnego do dzielenia się ciekawostkami o insektach. No i motylarium- cudowne miejsce! (W Chicago podobne miejsce jest w Brookfield ZOO, ale to nowoorleańskie zrobiło na mnie dużo większe wrażenie).

świąteczny klimat i przepiękne żyrandole zrobiły na mnie wrażenie!






po raz kolejny.... nie skusiliśmy się!









4) Dawne plantacje niewolnicze

     Podczas naszego pobytu w Luizjanie zdecydowaliśmy się na odwiedzenie dwóch z licznych pobliskich historycznych plantacji. Wybór padł na Laurę i Oak Alley. Oba miejsca zrobiły na mnie ogromne wrażenie- przede wszystkim są to przepiękne posiadłości z bogatą historią. Oczywiście, nie da się przejść obok smutnych wydarzeń z nimi związanych- przez lata kwitło na nich niewolnictwo, a warunki, w jakich żyli pracownicy były tragiczne. Nie sposób w kilku zdaniach przedstawić historii tych miejsc, ale jeśli ktoś będzie w pobliżu, to zdecydowanie polecam odwiedzenie plantacji.


główny budynek na plantacji Laura, kolorystyka typowa dla zabudowań kreolskich

po lewej- najlepszy przewodnik jaki kiedykolwiek mnie gdziekolwiek oprowadzał!

widok na dawne kuchnie

ogród

fragment wystroju wnętrza

takie rożki, wypełnione kwiatami i słodkościami, dawano niegdyś w ramach upominku






bananowce
A to dla odmiany budynki niewolnicze. W każdej kabinie były 2 pokoje, mieszczące łącznie 10 dorosłych.


i jeszcze jedne budynek, wciąż czekający na odrestaurowanie
A to już domy niewolników na plantacji Oak Alley. Na pierwszym planie kurnik.
Przykładowe narzędzia, które służyły do uniemożliwienia uczieczki
Po głównym domu na posiadłości można wybrać się na oprowadzany spacer




widok na aleję dębową


aleja dębowa, w głębi główny budynek

ludzie i dęby :)




     I to tyle jeśli chodzi o zwiedzanie Nowego Orleanu i jego okolic. Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przybliżyć klimat tego niesamowitego miejsca i rozwiać wątpliwości wszystkich, którzy zastanawiali się, czy jest to miejsce warte odwiedzenia. Dla mnie były to niesamowite dni!

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger