Czerwiec minął niemal niepostrzeżenie, a jednak w telefonie nazbierało się trochę zdjęć z pierwszego ciepłego miesiąca tego roku... To jak, powspominacie ze mną ostatnie tygodnie? :)
Na początek kilka zdjęć z ulic chicagowskiego downtown. Urocze lofty nad rzeką przy ulicach Grand & Canal (zdecydowanie mogłabym tak mieszkać!), a także moje ukochane "kukurydze", czyli Marina City, i ich okolica. Uwielbiam wszelkie spacery po centrum miasta- wciąż zachwyca mnie architektura drapaczy chmur oraz zagospodarowanie przestrzenne miasta. Wszystko przepięknie się komponuje, a budynki wyglądają jak idealnie dopasowane elementy układanki!
Natomiast spacerując po okolicach dzielnic Wicker Park i Ukrainian Village można natrafić na pozostałości dawnej Polonii. Ot, taki na przykład Chopin Theatre i restauracja Podhalanka... Szkoda, że czasy ich świetności dawno minęły...
Czerwiec to w tym roku przede wszystkim Mundial. Na samym początku rozgrywek dla zabawy obstawiłam swoje typy... Jednak nie dość, że mecze były w tym roku nieprzewidywalne, to w dodatku chyba żaden ze mnie znawca piłki nożnej, bo... nie ma co, zaszalałam, 7 trafień na 16! Wohoo!
Po długiej zimie wciąż nie ma jeszcze prawdziwego lata, ale niektóre dni bywają już bardzo upalne. A wtedy najlepiej sprawdzają się lody, na przykład moje ulubione dippin' dots, które odkryliśmy dopiero na Florydzie!
Gorące dni to także okazja, by zabrać na spacer Sydney. Jaszczura póki co czuje się nieco skrępowana w trawie, ale mam nadzieję, że wkrótce się oswoi i będzie żwawo hasać korzystając z letnich promieni słońca:)
Byliśmy w zeszłym roku, pojechaliśmy i w tym. Mowa o Festiwalu Truskawek w pobliskim Long Grove. Dziś tylko symbolicznie kilka zdjęć, a chętnych do przeczytania i obejrzenia obszerniejszej relacji z wydarzenia zapraszam TUTAJ.
Nie samymi truskawkami człowiek żyje, warto wybrać się także na... sushi :) Na przykład tak pomysłowe, jak to w tajskiej restauracji Baisi Thai.
A co po jedzeniu? Przydałoby się trochę ruchu! Nie musi być dużo, wystarczy minimalnie, jak przy grze w bocce, zbliżonej do francuskiej petanque. Grałam pierwszy raz, i choć pierwsza runda przebiegła dość opornie, to przy kolejnych wstąpił we mnie duch rywalizacji i całkiem fajnie się bawiłam. Jeszcze tylko muszę wybrać się na bingo i będę wprawiona w emeryckich zabawach :)
I na koniec- mój świeży nabytek: lipcowy Traveler. Na FB wspominałam, że w aktualnym numerze można przeczytać artykuł o tym, jak zwiedzić Chicago w 48 godzin. Artykuł przeczytany, wyłapałam drobne błędy i może nawet pokuszę się o krótki komentarz w jednym z najbliższych postów. Niemniej- artykuł na pewno warto przeczytać, zresztą jak i całe wydanie magazynu! A kto zdobędzie się lekturę, tego zachęcam do podzielenia się wrażeniami :)