2/29/2016

O niedzielnym koncercie, pomniku Chopina, zapomnianym języku polskim i kulturze Polonii

O niedzielnym koncercie, pomniku Chopina, zapomnianym języku polskim i kulturze Polonii
     Kilka dni temu, zupełnym przypadkiem, dzięki Facebookowi, trafiłam na informację o bardzo interesującym wydarzeniu w Polonijnym Chicago. Otóż wczoraj, w Muzeum Polskim w Ameryce, odbył się koncert poświęcony celebrowaniu 206. urodzin Fryderyka Chopina. Jak tylko owa informacja dotarła przed moje oczy, niemal natychmiast zaopatrzyłam się w bilety. I tak oto, wczorajsze popołudnie spędziłam na wschłuchiwaniu się w dźwięki muzyki klasycznej, wygrywanej na strunach skrzypiec i altówki. No właśnie, na "wsłuchiwaniu się". Ale zacznijmy od początku.

     Koncert, jak wspomniałam, odbywał się w Muzeum Polskim w Ameryce, w którym nota bene miałam okazję być pierwszy raz (planuję nadrobić zaległości!). Do występu zaproszeni zostali młodzi, choć bardzo utalentowani muzycy: Daniel Kurganov (skrzypce) oraz Aurelien Fort Pederzoli (altówka), którzy zaprezentowali wybrane pozycje nie tylko z dorobku Chopina, ale także Bacha, Mozarta, czy Wieniawskiego. 



   Chłopcy grali rewelacyjnie, urozmaicając swoje występy krótkimi opowieściami o historii prezentowanych utworów. Problem jednak polegał na tym, że nie było mi dane w pełni cieszyć się ich występem... Dlaczego? Niestety, muzeum nie posiada sali koncertowej, więc goście zostali zaproszeni do jednej z muzealnych sal i usadzeni na składanych krzesełkach. Liczyłam się z takim rozwiązaniem organizacyjnym i nie to było bezpośrednim problemem. Problem polegał na tym, że niestety, ale duża część publiczności powinna odbyć obowiązkowe szkolenie z podstaw kultury przed wejściem na koncert.
Czy naprawdę tak trudno jest pojąć, że NIE CHODZI SIĘ PODCZAS KONCERTU?
Że nie chrząka się, nie tupie?
Że nie klaszcze się, gdy tylko choć na moment smyczek oderwie się od struny?
A kwestii ubioru nawet nie chce mi się już rozstrząsać, choć i tu byłoby co, bo niektórzy ewidentnie zapomnieli, że jeansy to nie jest najlepszy ubiór na taką okazję. W każdym razie, każdy niepotrzebny dźwięk dochodzący od strony publiczności, ze względu na specyficzną akustykę sali muzealnej, rozchodził się niemiłosiernie. Skutek był taki, że przez większość koncertu koncentrowałam się, by wszystkie te zbędne dźwięki wyrzucić z mojej percepcji i móc choć trochę skupić się na wygrywanych przez muzyków dźwiękach i melodiach.

     O ile naganne zachowanie części publiczności było największym problemem tego popołudnia, to nie było problemem jedynym. Choć przyznaję, kolejnych kilka pozycji skarg to być może tylko moje subiektywne odczucia. Więc co jeszcze mi się nie podobało? Po pierwsze, o czym delikatnie napomknęłam na samym początku, że koncert był praktycznie niewidoczny w mediach. Gdzieś tam nieśmiało pojawiały się małe wzmianki, ale tak naprawdę komu bym nie mówiła o koncercie, nikt o nim wcześniej nie słyszał. Po drugie, ja rozumiem, że organizatorzy chcieli otworzyć się także na amerykańskie audytorium, ale jednak nie ma się co oszukiwać, że znakomita większość osób zgromadzonych w muzeum była Polakami. Często starszej daty lub bez znajomości języka angielskiego. Dlaczego więc informatory i ulotki były jedynie w języku angielskim? Czy tak trudno było stworzyć dwie wersje językowe? I jeszcze jeden niesmak powiązany z brakiem języka polskiego. Koncert otwierał mężczyzna (nazwiska niestety nie znam), który pierwsze zdanie wypowiedział po polsku, po czym dodał, że jęgo polszczyzna nie jest najlepsza i kontynuował po angielsku. Nie było żadnego tłumaczenia, więc znów muszę wstawić się za osobami, które po angielsku nie mówią. Poza tym, skoro i tak wypowiedział tylko kilka zdań, to czy nie mógł przygotować się wcześniej i nauczyć się ich po polsku? Czy tak nie byłoby ładniej, dostojniej? I w końcu trzeci niedostatek organizacyjny- fatalne nagłośnienie. Nie mówię o nagłośnieniu występu muzyków, ale o mikrofonach udostępnionych osobom przemawiającym w różnych kwestiach- mniej więcej od połowy rzędów krzesełek nie można było nic zrozumieć. Więc w niektórych kwestiach pozostaje jedynie domyślać się, o czym zaproszone osoby mówiły, a szkoda, bo z pewnością mówiły o ciekawych inicjatywach.

     Ale przejdźmy teraz do rzeczy przyjemniejszych, czyli przede wszystkim interesującej inicjatywy, która stoi za całym koncertem. Otóż, kilka lat temu powstał projekt, by w Chicago został utworzony park Chopina, w którym stanąłby piękny pomnik naszego kompozytora i w którym odbywać mogłyby się koncerty muzyki klasycznej. Inicjatywa zdecydowanie godna poparcia, tylko znów- czemu tak słabo nagłośniona?! Za całym projektem stoi Fundacja Chopina w Chicago, która również, w ramach zbierania funduszy, zorganizowała niedzielny koncert. Podczas wczorajszego wydarzenia Pan Voytek Putz, prezes Fundacji, żywiołowo opowiadał o szczegółach pomysłu i zachęcał do wspomagania finansowego. Jeśli macie ochotę, możecie zajrzeć na stronę Fundacji TUTAJ. Czy będzie czepialstwem i monotematycznością, jeśli zapytam, dlaczego na stronie tak bardzo brakuje polskiego? I być może przydałby się jakiś aktualny raport ile pieniędzy już udało się zebrać i ile jeszcze potrzeba? Bo z tego co dowiedziałam się wczoraj, żeby projekt pomnika w ogóle ruszył, potrzeba $100tys., przy czym całość realizacji, to znaczy pomnik i park, ma pochłonąć ponad milion dolarów. Ponoć tylu jest Polaków w Chicago i okolicach, więc jakby tak każdy dorzucił się po dolarze, to problem byłby z głowy :) Tak czy inaczej pomimu kilku niedociągnięć, bardzo wspieram Fundację i mam nadzieję, że projekt jak najszybciej ruszy z realizacją. A oto jak docelowo ma wyglądać Park Chopina w Chicago:



I na koniec proszę- nie zrozumcie mnie źle: pomimo tych wszystkich problemów organizacyjnych, wczorajszy koncert był zdecydowanie bardzo przyjemnym przeżyciem. Cieszę się, że wśród chicagowskiej Polonii powstają tak interesujące inicjatywy i że chęć szerzenia polskiej kultury jest tak żywa nie tylko wśród starszego pokolenia, ale także wśród dzieci i młodzieży. Jeśli tylko w przyszłości udałoby się uniknąć kilku błędów, to byłoby cudownie! I mam nadzieję, że jak najszybciej będzie mi dane posłuchać kompozycji chopinowskich w bardziej sprzyjających warunkach- a Park Chopina byłby do tego idealny! :)

A już na naprawdę samiuteńki koniec- kilka zdjęć z Muzeum Polskiego i wczorajszej uroczystości:




Tort urodzinowy Fryderyka. Muszę przyznać, że był pyszny!
Koncert w muzeum. Zdecydowanie bardzo specyficzny klimat :)
Z muzykami: Danielem Kurganovem i Aurelienem Fort Pederzolim. Panowie okazali się być nie tylko utalentowani, ale także przesympatyczni i bardzo chętni do rozmowy!

2/03/2016

Styczniowe migawki

Styczniowe migawki
     Ten rok zaczął się dla mnie wyjątkowo obiecująco. Bo jak inaczej określić sytuację, kiedy pierwszy dzień stycznia spędza się wygrzewając się na florydzkiej plaży popijając w międzyczasie kolorowego drinka? :)


     Nie o Florydzie będę jednak dzisiaj pisać, ponieważ wyjazdowi poświęciłam kilka osobnych postów (i prawdopodobnie jeszcze kilka poświęcę), więc jeśli ktoś ma ochotę zagłębić się w ten temat  i przynajmniej myślami uciec od zimy, to odsyłam do opowieści:


Na pożegnanie tematu Florydy w tym poście przesyłam Wam jeszcze zdjęcie ślicznego kwiatu żółtego hibiskusa, a zaraz po tym ruszamy w podróż powrotną do Chicago ;)


Reklamy przy drodze, spotykane także w Illinois, ale podczas kilkunastogodzinnej podróży z Florydy w końcu zebrałam się, żeby zrobić zdjęcia ;)

W podróżowaniu autem lubię to, że często można przypadkowo trafić na piękne miejsce. Tutaj akurat Welcome Center w Tennesse.

Mimo że w tym roku pogoda w Chicago naprawdę rozpieszcza, przynajmniej w porównaniu do poprzednich kilku zim, to powrót do domu i tak był dosyć, hmm, bolesny. Przenieść się z okolic 30 st. C na mróz? Zamienić piaszczyste plaże na usłane śniegiem chodniki? Boli, naprawdę.


Ale cóż, nie ma co narzekać, czas ruszać dalej. Wprawdzie w moim przypadku zima to ciężki okres dla jakiejkolwiek aktywności, więc to "ruszanie" zamieniłabym na "czołganie", ale mimo wszystko zapraszam Was na krótką fotorelację ze stycznia w Chicago :)

Na początek- mały zwierzyniec. Śliczna jaszczurka w sklepie zoologicznym, wpatrzone zaprzyjaźnione koty i Sydney, jakby ktoś się za nią stęsknił :)




Na drugi rzut- jedzenie:

Urocza kanapka w jednej z kawiarni na stacji metra.

Moje ulubione śniadanie na okres jesienno-zimowy. Kasza jaglana z musem z żurawiny i jogurtem naturalnym. Polecam!

Ostatnio pokochałam stoiska z szejkami- tutaj akurat robione na bazie kefiru. I sycące śniadanie z głowy :)

Wiele sklepów w USA oferuje ladę z gotowymi potrawami dla leniuchów- pastą z tuńczyka lub jajeczną, ale także... pokrojonymi owocami.

Sushi- w tym miesiącu było go zdecydowanie sporo. Na zdjęciu rollsy z Nori i Umami.

W podsumowaniu miesiąca nie może również zabraknąć kilku chicagowskich widoczków:



W tym miesiącu na Instagramie dostałam nominacje do 2 zabaw: wojny książkowej, w której należało pokazać co się aktualnie czyta, oraz do wojny kubkowej, w której prezentuje się swoje ulubione kubki.

W kwestii książek u mnie jak zwykle misz-masz: trochę pozycji polskich, trochę amerykańskich, trochę dla przyjemności, trochę do szkoły. Plus drugie tyle na Kindlu :) Jeśli macie coś ciekawego do polecenia- koniecznie piszcie w komentarzach! Zaczętych książek nigdy za wiele :)

W kwestii kubków mam 2 ulubione: pierwszy pewnie znacie, bo pokazywałam go przy okazji relacji z Universal Studios, natomiast drugi ma dla mnie wartość sentymentalną- dostałam go, gdy wylatywałam na stałe do USA. Kubki w akompaniamencie dwóch z moich wielu ulubionych herbat: Genmaichy i zielonej jaśminowej.

I na sam koniec jeszcze dwa zdjęcia:

Nawet idąc do toalety, można poczuć się wyjątkowo :)

Przecież wiadomo, że reklama dźwignią handlu, co nie?

I to tyle jeśli chodzi o moją aktywność w styczniu. Wiele tego nie było, ale po pierwsze zima, wiadomo, a po drugie zaczął się kolejny semestr w szkole, o czym mam nadzieję niedługo napisać, bo często pytacie o amerykańskie realia studiowania.


 A jak Wy zaczęliście nowy rok?





Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger