11/24/2019

Kroniki Policyjne: Dziwne przypadki Jussie Smolletta

Kroniki Policyjne: Dziwne przypadki Jussie Smolletta
     Chicago to istne miasto grzechu. Każdego dnia dochodzi tu do setek przestępstw: kradzieży, rozbojów, pobić, gwałtów, porwań, zabójstw... Z jednej strony nie dziwi to, patrząc na wielkość miasta. Ale z drugiej strony niektóre z tych przestępstw są albo tak zatrważające, albo tak kuriozalne, albo też tak zaskakujące, że aż proszą się, by poświęcić im więcej uwagi. Stąd też pomysł na serię "Kroniki Policyjne".

     Dziś opowiem Wam historię tak kuriozalną, że mimo iż nabrała ona całkiem sporego rozpędu i wciąż dzieją się w niej wręcz niewyobrażalne zwroty akcji, to spoglądam na nią z uśmiechem politowania, a słuchając o niej czuję przechodzące mnie ciarki żenady. Zapraszam do opowieści o dziwnych przypadkach Jussie Smolletta.


Napaść, która poruszyła Ameryką

     Nocą 29 stycznia 2019 roku Jussie Smollett, amerykański piosenkarz i aktor średnio-niskiego formatu (znany głównie z serialu "Imperium"), wychodził właśnie z Subway'a i zmierzał do swojego mieszkania w centrum Chicago, gdy napadło go dwóch białych mężczyzn. Fizyczny atak nastąpił w akompaniamencie rzucanych pod adresem Smolletta obelg o charakterze rasistowskim i homofobicznym (Jussie jest czarnoskórym gejem). Dało się również słyszeć wykrzykiwane przez napastników hasło "Make America Great Again", będące sloganem wyborczym Donalda Trumpa i obecnie często kojarzone z antyimigracyjnymi nastrojami w Stanach Zjednoczonych. Mężczyźni wylali również na swoją ofiarę dziwną substancję, po czym zbiegli.

    Tego samego ranka, po krótkiej hospitalizacji, Smollett został wypisany do domu w dobrym stanie ogólnym. Poza powyższą historią zeznał policji, że napaść odbyła się ewidentnie na podłożu nienawiści i mogła mieć związek z jego wcześniejszą krytyką administracji Trumpa.

    W świecie amerykańskich social media zawrzało. Liczni aktorzy i politycy z oburzeniem i współczuciem wypowiadali się o zaistniałej sytuacji, jednocześnie okazując wsparcie Smollettowi. W mediach rozgorzała dyskusja na temat aktualnej sytuacji w kraju i cichym zezwalaniu na mowę nienawiści. Jessie nie był jednak w pełni usatysfakcjonowany odzewem i miał nawet powiedzieć, że gdyby napastnikami byli Meksykanie, muzułmanie, albo czarnoskórzy, wówczas mniej osób miałoby tak sceptyczne nastawienie do jego historii.

    Poniżej możecie obejrzeć i posłuchać, jak przekonująco Jussie opowiadał o ataku w pierwszym wywiadzie po wydarzeniu:


   A to wszystko to dopiero początek...

Jak to właściwie było?

     Jako że napaść na Jussiego odbiła się tak głośnym echem w całym kraju, to chicagowska policja nie miała wyjścia- sprawą musiała się zająć. I tak oto przez kolejny miesiąc, stróże prawa przeglądali nagrania z monitoringu, analizowali dowody, przepytywali świadków i łączyli fakty. Do sprawy włączyło się również FBI.

     Jakież było zdziwienie opinii publicznej gdy w połowie lutego okazało się, że... całą napaść upozorował sam Jussie Smollett! Wynajął on w tym celu dwóch braci nigeryjskiego pochodzenia,  Abimbola ("Abel" lub "Bola") i Olabinjo ("Ola") Osundairo, których nota bene poznał na planie serialu "Imperium" i do których, podobno, od czasu do czasu pisał, by zdobyć różne narkotyki, wliczając w to ekstazy i kokainę. Na kilka dni przed "atakiem" Smollett dokładnie poinstruował "napastników" co mają robić i jakie hasła wykrzykiwać oraz wręczył im czek na $3,500 dolarów.

Bracia Osundairo
     Bracia Osundairo zostali zatrzymani przez odpowiednie służby na lotnisku, gdzie wybierali się do Nigerii (albo stamtąd wracali- w zależności od źródła). Swoimi zeznaniami uzupełnili dotychczasowe ustalenia policji i mimo że Jussie kategorycznie zaprzeczał tym doniesieniom podczas swoich przesłuchań, wkrótce został oskarżony o składanie fałszywych zeznań i upozorowanie napaści. Według ustaleń policji motywem aktora do upozorowania ataku na samego siebie było... niezadowolenie z dotychczasowej gaży na planie "Imperium" i chęć zdobycia rozgłosu, który to miałby mu przynieść wyższe zarobki.

Ekspresowy proces...

     Pomiędzy 20 lutego a 26 marca 2019 roku, Smollett zdążył zostać postawiony w stan oskarżenia i usłyszeć zarzuty składania policji fałszywych zeznań (jest to zbrodnia czwartego stopnia zagrożona karą 3 lat pozbawienia wolności), oddać się w ręce policji, wyjść za kaucją w wysokości 10 tysięcy dolarów zapłaconą przez jego przyjaciela (czyli raptem 10% z zażądanej przez sąd kwoty), aż w końcu pójść na ugodę, na mocy której wszystkie zarzuty przeciwko niemu zostały oddalone, a on w zamian zgodził się podarować zapłaconą wcześniej kaucję i odsłużyć 16 godzin prac społecznych.


     Opinią publiczną znowu zawrzało. Po pierwsze, jak to się stało, że proces aktora przebiegał tak ekspresowo? Czy celebryci mają inne prawa niż zwykli obywatele?- pytano. Po drugie, poruszyło się również środowisko prawnicze, przede wszystkim prokuratorskie. Izba Prokuratorów Stanu Illinois (IPBA) wydała nawet oficjalne oświadczenie podważające proces Smolletta i jego zakończenie, wskazując na różne naruszenia proceduralne i etyczne. (Kto ma ochotę poćwiczyć swój angielski język prawniczy, to całość oświadczenia można znaleźć TUTAJ). Również Federalne Biuro Śledcze postanowiło przyjrzeć się sprawie i zbadać, dlaczego zarzuty zostały tak szybko oddalone, ale jak do tej pory nie znam ich ustaleń.

... i kolejne procesy!
     
     Nie byłaby to jednak aż tak pasjonująca opowieść, gdyby nie... kolejne procesy związane ze sprawą.

      Otóż 28 marca, czyli raptem dwa dni po zakończeniu ekspresowego procesu Smolletta, miejscy adwokaci wraz z chicagowską policją wysłali do Jussiego oficjalne wezwanie do zapłaty. Chicago domagało się od aktora natychmiastowej zapłaty ponad 130 tysięcy dolarów jako rekompensaty za nadgodziny, które musieli przepracować chicagowscy policjanci oraz inni pracownicy miejscy w związku z prowadzeniem dochodzenia nad domniemanym atakiem na aktora. Jeśli Smollett odmówiłby zapłaty za straty miasta, wówczas zgodnie z prawem mógłby zostać pozwany i Chicago mogłoby domagać się od niego trzykrotności tej kwoty, czyli prawie 400 tysięcy dolarów!

     Tak na marginesie- wyobraźcie sobie oburzenie chicagowian na tym etapie sprawy: miasto wiecznie boryka się z problemami finansowymi, co chwilę podnoszone są kolejne miejskie podatki, a tu, przez jakiegoś mało znanego aktorzynę z urojeniami, w miesiąc rozpływa się 130 tysięcy dolarów.

    Jak nietrudno się domyślić znając tę historię już na tym etapie, Jussie oczywiście wyparł się wszystkich zarzutów, powiedział, że działał w dobrej wierze i ostatecznie odmówił zapłaty 130 tysięcy, na skutek czego 12 kwietnia Chicago złożyło w sądzie zapowiadany pozew. Adwokaci aktora złożyli natomiast w odpowiedzi wniosek o oddalenie pozwu argumentując, że normalnie dochodzenie policji nie jest tak rozbudowane i ich klient nie mógł wiedzieć ani przewidzieć, że pochłonie ono aż tak duże zasoby czasowe i finansowe. Sąd jednak nie przychylił się do wniosku obrony i postanowił procedować. Na chwilę obecną sprawa jest wciąż w sądzie i szacuje się, że jej rozwiązanie może potencjalnie nastąpić w przyszłym roku. Wydaje mi się jednak, że obie strony, ze względu na rozgłos i medialność sprawy, znalazły się w niemałym impasie i o ile szybko nie pójdą na jakąś sensowną ugodę, to ten impas będzie się tylko pogłębiał. Normalnie napisałabym zatem, że nie wierzę w tak szybkie zakończenie procesu, ale mając na uwadze wcześniejsze wydarzenia w tej sprawie, to chyba wszystko jest możliwe.

    23 kwietnia do sądu federalnego z kolei trafił pozew braci Osundairo- o zniesławienie, przeciwko prawnikom Smolletta, którzy mieli podtrzymywać, że to Abel i Ola byli faktycznymi sprawcami napadu. Przypomnę, że bracia Osundairo zostali przesłuchani przez policję w lutym i, na podstawie ich zeznań i zebranych dowodów, zwolnieni.

     W błędzie jest ten, kto pomyślał, że na tym już koniec albo że Jussie postanowił przyjąć postawę obronną. Nic bardziej mylnego! Jussie postanowił atakować! Raptem kilka dni temu adwokaci Smolletta złożyli w sądzie pozew wzajemny przeciwko miastu argumentując, że policjanci celowo przedstawiali dowody tak, by sugerować, że Jussie upozorował atak, a postępowanie władz Chicago przeciwko ich klientowi jest złośliwe i wynika tylko z tego, że ówcześnie urzędujący Burmistrz- Rahm Emmanuel, podobnie jak komendant policji Eddy Johnson, nie byli zadowoleni z pierwotnego rozstrzygnięcia sprawy.

Co dalej z karierą Smolletta?

     Jak wspomniałam wcześniej, domniemanym motywem Smolletta była chęć nadania sobie rozgłosu i tym samym możliwość negocjowania wyższych stawek za swoją pracę aktorską. Jak się chłopina musiał zdziwić, gdy tuż po tym, jak postawione zostały mu oficjalne zarzuty, producenci serialu "Imperium" postanowili pozbyć się kłopotliwego aktora z obsady swojej produkcji. O ironio, zamiast dostać lepsze warunki, Jussie stracił pracę i póki co uchodzi raczej za persona non grata, niż za pożądaną postać w przemyśle filmowym.

Jussie Smollett i część obsady serialu "Imperium": Terrence Howard, Taraji Henson, Bryshere Gray oraz Trai Byers

Podsumowanie

      Przyznaję, sprawa jest dość zagmatwana (a i tak ominęłam większość wątków pobocznych!), więc na koniec pokuszę się o krótkie podsumowanie. 

    W styczniu doszło do domniemanego ataku na Jussiego. Atak miał być na tle rasistowsko-homofobicznym. Policja przeprowadziła dogłębne śledztwo wyceniane na 130 tysięcy zielonych i doszła do wniosku, że atakzostał sfingowany przez samą ofiarę, która to chciała nadać sobie trochę rozgłosu. Jussiemu zostały postawione zarzuty składania fałszywych zeznań, ale w dziwnych okolicznościach bardzo szybko zostały oddalone. Policja i miasto się obruszyły, bo straciły kupę kasy, więc zażądały od aktora zwrotu kosztów. Ten powiedział, że nie zapłaci i ostatecznie oskarżył miasto i policję o złośliwe działania.

    Mamy tu więc do czynienia z bardzo medialną, prawniczo-polityczno-szołbiznesową historią, która śmiało mogłaby posłużyć za scenariusz do kolejnego serialu. Kto wie, może z samym Jussiem w roli głównej?

    Jak doskonale widzicie, sprawa jest rozwojowa i buk jeden szumiący wie, co jeszcze może się tu wydarzyć. Będę informować!


11/02/2019

Szukanie pracy w USA. Praktyczne wskazówki.

Szukanie pracy w USA. Praktyczne wskazówki.
     Szukanie pracy w Stanach Zjednoczonych jest tematem bardzo obszernym i zależnym od wielu elementów. Poza tak oczywistymi i uniwersalnymi czynnikami jak wykształcenie czy specyfika konkretnej branży, duże znaczenie ma tu chociażby stan i miasto, w którym mieszkamy, nasz status imigracyjny i znajomość języka angielskiego. Dziś podzielę się z Wami kilkoma uwagami na temat szukania pracy i skupię się głównie na realiach okołochicagowskich, choć wydaje mi się, że duża część wskazówek może okazać się przydatna także w innych częściach Stanów, a może i nawet w innych krajach. Mam nadzieję, że post okaże się pomocny nie tylko dla świeżych imigrantów czy osób dopiero planujących pobyt w USA, ale także dla starszych stażem imigrantów rozważających zmianę pracy. Zapraszam!


*Jeszcze tytułem wstępu: ten post NIE JEST o wizach pracowniczych i innych procedurach imigracyjnych. Nie jest również o tym, jak dostać się do USA.  Na wszelkie pytania odpowiadam z doświadczenia własnego i moich znajomych. Nie jestem adwokatem i nie udzielam porad prawnych. Dziękuję :)


Nie znam języka angielskiego i nie posiadam legalnego statusu. 

Czy mam szansę na znalezienie pracy w Stanach?


     Być może odpowiedź na to pytanie zaskoczy wiele osób, ale TAK, nawet osoby przebywające w USA nielegalnie i bez znajomości języka angielskiego, są tutaj w stanie pracować. Oczywiście nie jest to praca legalna i nie można liczyć na zatrudnienie na jakimś wyższym stanowisku, ale jestem zdania, że jak ktoś chce pracować, to w USA (a już na pewno w Chicago!) z głodu nie umrze.

     Pole manewru jest jednak dla takich osób dość ograniczone. Jeśli chodzi o warunki chicagowskie, to zwykle tacy imigranci mogą liczyć na zatrudnienie w branży budowlanej, na sprzątaniu, przy opiece nam dziećmi lub osobami starszymi, w niektórych sklepach, a także niekiedy w małych biurach. Niektórzy idą inną ścieżką- zakładają (legalnie) własną firmę (nawet jednoosobową) i pracują dla większych spółek jako niezależni (pod)wykonawcy/ zleceniobiorcy.

     Nie oznacza to jednoznacznie, że zarobki takich osób są niskie. W wielu z tych prac można zarobić całkiem godziwe pieniądze i sama znam wiele osób, które w Stanach przebywają nielegalnie od lat, a mimo tego żyją na całkiem dobrym poziomie materialnym.


Gdzie szukać ofert pracy?

 

     Moim zdaniem wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju pracy szukamy. Jeśli ktoś szuka pracy w jednym z sektorów i z warunkami, o których pisałam powyżej, to poza oczywistą pocztą pantoflową, polecałabym zajrzeć do ogłoszeń w polskiej, lokalnej prasie- np. w Dzienniku Związkowym albo Monitorze. Dość dużym amerykańskim źródłem ofert pracy (i innych ofert także), choć w moim odczuciu już nieco tracącym na wartości, jest portal Craigslist

     Jeśli natomiast chodzi o pracowników bardziej wykwalifikowanych, to moim zdaniem jednym z najlepszych źródeł szukania pracy jest portal LinkedIn. Szczerze polecam założyć tam profesjonalne konto (warto się przyłożyć do tworzenia swojego profilu, to będzie nasza wizytówka) i utrzymywać otwarty status na oferty pracy nawet, jeśli aktualnie żadnej pracy się nie szuka. Po pierwsze dlatego, że jest się bardziej widocznym dla rekruterów, którzy znikąd mogą pojawić się z ciekawą ofertą, a po drugie, że właśnie dzięki tym niespodziewanym ofertom, łatwiej jest nam na bieżąco monitorować rynek związany z naszą branżą. Poza LinkedIn'em, uważam, że całkiem fajnie w szukaniu ofert pracy sprawdzają się również Indeed oraz Glassdoor. Glassdoor ma jeszcze dodatkowe przydatne opcje: można tam nie tylko sprawdzić orientacyjne wynagrodzenie w danej firmie, nawet jeśli w konkretnym ogłoszeniu nie ma podanej stawki od pracodawcy, ale także można poczytać opinie byłych i obecnych pracowników na temat warunków pracy w danym przedsiębiorstwie.

      Z bardziej specyficznych metod szukania pracy, polecam też na bieżąco monitorować strony konkretnych firm, w których chcielibyśmy w przyszłości pracować. Wiele z nich ma specjalne zakładki z aktualnymi wakatami, na które można aplikować bezpośrednio z tej strony. Co ciekawe, niektóre firmy czy agencje rządowe nie zamieszczają swoich ofert na popularnych portalach, a jedynie na swoich stronach właśnie.

     Niektórzy też kontaktują się bezpośrednio z firmami rekrutacyjnymi wyspecjalizowanymi w konkretnej branży i czekają na ich pomoc. Moim zdaniem warto skorzystać z tej możliwości w ramach opcji dodatkowej, ale osobiście nie ograniczałabym się do szukania pracy tylko przez rekrutera.


Jak przygotować się do szukania pracy?


      Absolutny punkt pierwszy przy szukaniu pracy, jeszcze zanim zacznie się wysyłać aplikacje, to moim zdaniem stworzenie solidnego resume, czyli odpowiednika curriculum vitae (CV). W internecie można znaleźć mnóstwo wzorów i wskazówek dotyczących tworzenia resume, więc nie będę się na ten temat zbytnio rozpisywać, podzielę się tylko kilkoma ogólnymi uwagami, które mogą być zaskakujące dla osób osadzonych w polskich realiach rynku pracy.

  • Co do zasady, resume nie powinno być dłuższe niż jedna strona. Ma być zwięzłe, konkretne, względnie dostosowane do konkretnego stanowiska i wyszczególniające nasze najmocniejsze atuty. Przerost formy nad treścią zdecydowanie nie jest tutaj dobrze widziany.
  • W resume nie umieszcza się zdjęcia, daty urodzenia, stanu cywilnego, nazwiska panieńskiego, kraju pochodzenia i tym podobnych elementów, które nie mają związku z pracą, a mogłyby potencjalnie prowadzić do dyskryminacji w procesie zatrudnienia. Mało tego, potencjalny pracodawca podczas interview również nie może spytać o datę urodzenia, stan cywilny, liczbę dzieci, czy plany względem macierzyństwa. Nie może także spytać o kraj pochodzenia, ale już absolutnie może zapytać o pozwolenie na pracę w USA. (To, o co dokładnie może lub nie może zapytać pracodawca, może wyglądać nieco inaczej w każdym stanie)

     Poza resume, dobrze jest również przygotować krótki szkic tzw. cover letter, czyli odpowiednika listu motywacyjnego. Tutaj również liczy się zwięzłość i prostota. Warto wspomnieć o swoich wartościowych dla danego stanowiska cechach, doświadczeniach i umiejętnościach, na których rozwinięcie nie było miejsca w resume, a także napisać, dlaczego zależy nam na pracy w tej konkretnej firmie. Nie wszystkie firmy wymagają dołączenia cover letter do aplikacji, ale pamiętam jak jedna z moich wykładowczyń mówiła, że gdy ona rekrutuje u siebie w firmie, to z góry odrzuca wszystkie aplikacje, do których nie został dołączony list motywacyjny.

   Jeśli mamy możliwość, warto również zadbać o zebranie listów rekomendacyjnych (recommendation/ reference letters). Tutaj pole do popisu jest dość szerokie, ale też bardzo indywidualne i zależy od doświadczeń konkretnej osoby- o napisanie listu rekomendacyjnego można na przykład poprosić swojego profesora ze studiów, u którego osiągnęliśmy dobre wyniki; byłego pracodawcę, jeśli pozostajemy z nim w przyjaznych stosunkach; współpracownika, który może zaświadczyć o naszych umiejętnościach, itp. Moja rada jest taka, żeby o ogólne listy rekomendacyjne prosić osoby zaraz po zakończeniu pewnego etapu w naszej karierze. Na przykład, nie wyobrażam sobie prosić profesora o napisanie listu rekomendacyjnego po pięciu latach od skończenia studiów, bo wątpię, czy by mnie nadal pamiętał. I dodatkowa uwaga- należy liczyć się z tym, że rekruter może chcieć skontaktować się z osobą wystawiającą list i zadać jej kilka pytań. Warto więc upewnić się, że rekomendująca nas osoba jest na to gotowa. Żeby zabezpieczyć się na taką sytuację, przy wysyłaniu aplikacji lepiej nie załączać listów rekomendacyjnych, a jedynie (ewentualnie) dodać notatkę, że jesteśmy gotowi udostępnić nasze rekomendacje, gdy zostaniemy o to poproszeni. 


 

 

Na co zwrócić uwagę przeglądając oferty pracy?


     Szukanie pracy jest oczywiście procesem bardzo indywidualnym i może różnić się znacznie w zależności od branży, stanowiska, czy posiadanego doświadczenia zawodowego, ale kilka elementów, na które warto zwrócić uwagę w amerykańskich warunkach, jest moim zdaniem niezmiennych.

      Po pierwsze- oczywiście proponowane wynagrodzenie. W Ameryce jest pod tym względem o tyle łatwiej niż w Polsce, że bardzo duża część ofert pracy zawiera proponowane wynagrodzenie. Nawet, jeśli nie są to konkretne kwoty, to są to przynajmniej dość sensowne widełki, które pozwalają nam określić, czy dana oferta w ogóle nas interesuje. Bo przecież nikt nie chodzi do pracy w ramach wolontariatu.

      Tak na marginesie, te podane kwoty proponowanego wynagrodzenia mają też dodatkową zaletę- pomagają nam wybadać rynek i podpowiedzieć, czego ewentualnie możemy wymagać od potencjalnego pracodawcy i jak pokierować rozmową, kiedy dojdzie już do etapu interview. Jeśli chcemy zbadać swoją "wartość rynkową", możemy też skorzystać z kalkulatorów oferowanych przez różne portale rekrutacyjno/ofertowe: wystarczy wpisać stanowisko, doświadczenie i rejon, w którym pracujemy, by dowiedzieć się orientacyjnie, ile zarabiają osoby o podobnych kwalifikacjach. Kolejnym narzędziem, z którego warto skorzystać, jest oficjalna strona wspierana przez amerykański Departament Pracy: O*Net. Dzięki temu portalowi również możemy sprawdzić średnie zarobki w danej branży i rejonie, ale także poznać warunki i specyfikę pracy w danym zawodzie, jeśli na przykład chcemy się przekwalifikować. Świetne źródło informacji o amerykańskim rynku pracy, także dla osób zza granicy!

     Kolejnym elementem, na który warto zwrócić uwagę, to proponowane benefity. O czym tu mowa w amerykańskich realiach? Na przykład o czasie płatnego urlopu, dniach personalnych/chorobowych, ubezpieczeniu medycznym, dentystycznym lub okulistycznym (tutaj warto dowiedzieć się, jaki procent składki ubezpieczeniowej pokrywa pracodawca oraz od kiedy nas ono obowiązuje- temat ubezpieczeń w USA kwalifikuje się na całkowicie oddzielny post), dopłacie do programu 401k (w skrócie i uproszczeniu- prywatne składki emerytalne), itp. Niektóre firmy oferują również... ubezpieczenie dla zwierzęcia (z tego co się orientują, kwalifikują się jednak tylko psy i koty). Niestety, wiele firm proponuje śmieszne benefity albo wręcz nie oferuje żadnych i niestety czasem nie możemy nic z tym zrobić. Wiele osób jest w stanie pracować za mniejsze pieniądze, ale mieć korzystniejsze benefity. Tutaj trudno dawać konkretne rady, każdy sam musi przekalkulować, co jest dla niego ważniejsze. 

     Jeśli mieszka się w tak dużym tworze miejskim jak aglomeracja chicagowska, to zdecydowanie polecam też spojrzeć na lokalizację miejsca pracy, żeby nie okazało się, że dojazd do pracy będzie nam zajmował codziennie kilka godzin. I tutaj uwaga: mieszkając w Chicago trzeba liczyć się z tym, że średni czas dojazdu do pracy wynosi około 30-40 minut.

 

Jak wygląda proces rekrutacyjny?
Na co zwraca uwagę potencjalny pracodawca?


     Ok, mamy już napisane najlepsze resume i list motywacyjny, codziennie przeglądamy nowe oferty pracy na portalach i wysyłamy swoje aplikacje do tych miejsc, które nas interesują. Co dalej?

     Proces rekrutacji jest w Stanach zwykle kilkuetapowy. Bardzo często zdarza się, że dana firma kontaktuje się z aplikantem najpierw mailowo, by umówić się na wstępną rozmowę przez telefon, a następnie dopiero po takiej rozmowie telefonicznej, w ramach kolejnego etapu rekrutacji, firma zaprasza wybranych kandydatów na rozmowę twarzą w twarz. Zdarza się również, że takich rozmów może być więcej niż jedna- w zależności od procedury danej firmy.

     Podczas tej wstępnej rozmowy telefonicznej (zwykle kilku- kilkunastominutowej), rekruter prosi  kandydata, by opowiedział coś o sobie, a następnie powiedział czym zajmuje się w aktualnej pracy, jakie są jego kwalifikacje, oczekiwania finansowe, dlaczego chce zmienić pracę, dlaczego akurat ta firma go interesuje, itp. Jest to również czas, kiedy kandydat może zadać swoje wstępne pytania i zastanowić się, czy jest dalej zainteresowany tą ofertą. Po takiej rozmowie, jeśli firma jest dalej zainteresowana negocjacjami z kandydatem, może go poprosić o przesłanie dodatkowych dokumentów- np. listów rekomendacyjnych czy przykładów konkretnych prac (np. writing samples), które kandydat wykonał w obecnej pracy. Firma może również poprosić o podpisanie zgód na przeprowadzenie tzw. background check, czyli sprawdzenie kandydata w różnych oficjalnych bazach danych i kartotekach pod kątem popełnionych przestępstw, wyroków sądowych, czy historii kredytowej. Następnie dochodzi do rozmowy twarzą w twarz, zwykle w siedzibie firmy.

     Właściwie interview wygląda bardzo podobnie do telefonicznego, tylko jest nieco bardziej rozbudowane. Pada więcej pytań, więcej konkretów i obie strony mogą się lepiej poznać i wybadać. Podstawowym elementem jest omówienie resume kandydata. Rekruterzy są zwykle bardzo dobrze przygotowani i zadają konkretne pytania dotyczące naszych różnych doświadczeń (nie tylko stricte zawodowych) i kwalifikacji związanych z konkretnym stanowiskiem. Warto tutaj nadmienić, że amerykańscy pracodawcy często zwracają uwagę na uczelnię, którą się ukończyło (choć w większości prac decydujące jest jednak doświadczenie) oraz dodatkowe aktywności, na przykład wolontariat. Dobrze jest również samemu przygotować się do takiej rozmowy i być gotowym, by zadać kilka pytań dotyczących firmy, swojego stanowiska, zarobków, oczekiwań, itp.

     Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że nie ma reguły co do czasu trwania i przebiegu takich rozmów: mi osobiście nigdy nie zdarzyło się, żeby interview trwało dłużej niż 30-40 minut i wykraczało poza mniej lub bardziej luźną rozmowę na temat moich kwalifikacji i oczekiwań (branża prawna). Z kolei moja koleżanka, pracująca w branży architektonicznej, uczestniczyła niedawno w dwugodzinnym interview, które poza klasyczną rozmową obejmowało także prezentację firmy i test praktyczny z programu AutoCAD. Kolega zajmujący się rekrutacją w branży IT przyznaje, że u nich rozmowy trwają zwykle kilka godzin i opierają się stricte o tematy techniczne. Długi czas tych rozmów bierze się stąd, że od kandydata nie o tyle wymaga się szybkiego rozwiązania problemu, co zaprezentowania swojego procesu myślowego i wytłumaczenia poszczególnych etapów. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że nigdy nie trafiłam na nieuprzejmą osobę czy dziwne i abstrakcyjne pytania, typu co byś zrobił/a będąc w klatce z lwem.

     Skoro już jesteśmy w temacie interview, to czuję się w obowiązku dać bardzo ważną radę- jeśli staracie się o pracę w Stanach Zjednoczonych, to zapomnijcie o tej dziwnej zasadzie wrytej w polską mentalność, że trzeba być cichym, skromnym, i absolutnie nie mówić o swoich zaletach i mocnych stronach.  Jeśli Wy sami się nie pochwalicie i nie powiecie o swoich mocnych stronach, to nikt za Was tego nie zrobi.

     Po zakończonym interview rekruter może zaprosić kandydata do kolejnego etapu, przedstawić mu konkretną ofertę albo poinformować, że skontaktuje się z nim w ciągu kilku dni i wtedy poinformuje o dalszym etapie postępowania.

     Warto jeszcze wspomnieć, że po zakończonym interview, w dobrym tonie jest wysłać swojemu potencjalnemu pracodawcy krótki e-mail z podziękowaniem za rozmowę i poświęcony czas. W dobrym tonie ze strony pracodawcy jest natomiast poinformować e-mailowo lub telefonicznie kandydata o zakończonym procesie rekrutacyjnym, również jeśli dana osoba nie została wybrana na wolne stanowisko, ale niestety nie jest to jeszcze powszechna praktyka.



Jak wygląda umowa o pracę?


     Końcowy etap udanego procesu rekrutacyjnego to umowa o pracę. Wizualnie, umowa o pracę może wyglądać... różnie. Może być nawet tylko ustna, ale to raczej zdarza się tylko przy prostych pracach albo w przypadku osób przebywających w USA nielegalnie. Natomiast jeśli chodzi o umowy pisemne, to spotkałam się zarówno z umowami jednostronicowymi, regulującymi jedynie podstawowe elementy, jak strony umowy, wynagrodzenie, czy wymiar czasu wolnego, jak i dość obszernymi, w które wplecione są również fragmenty regulacji stanowych dotyczących warunków pracy albo inne ogólne postanowienia. Co istotne, bardzo często umowy o pracę są "at will", czyli każda ze stron może rozwiązać umowę z dnia na dzień, nawet bez podawania przyczyny. Nieformalna zasada savoir-vivre wymaga jednak, by nawet w takich sytuacjach wręczyć drugiej stronie dwutygodniowe wypowiedzenie, choć w praktyce zdecydowanie częściej jest to respektowane przez pracowników niż pracodawców.


____________________________________________________________

     A Wy macie jeszcze jakieś dodatkowe rady dla osób poszukujących pracy? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się w komentarzach! A może macie dodatkowe pytania dotyczące amerykańskich realiów pracy? Pytajcie śmiało, wspólnie pewnie coś doradzimy!
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger