6/24/2012

Niedzielne popołudnie: festyny i kino

Niedzielne popołudnie: festyny i kino
   Najważniejszym punktem dzisiejszego dnia, pod który dopasowana była cała pozostała aktywność , był oczywiście mecz (jak z resztą każdego meczowego dnia Euro). I bardzo dobrze, bo w końcu doczekałam się karnych! :D Tak czy inaczej, po meczu mieliśmy już wolne popołudnie i postanowiliśmy najpierw wybrać się na spacer do parku, a potem do kina na "Avengers".
   W weekendy w parkach organizowane są przeróżne festyny, tak też było i dzisiaj. Na jednej łące odbywały się dwie imprezy- jedna peruwiańska, a druga... polska! :) Była muzyka, jedzenie, alkohol (przynajmniej u Polaków:P).  Moim zdaniem to bardzo ciekawa inicjatywa, szczególnie dla tych, którzy chcą utrzymać kontakt ze swoimi rodakami na emigracji. Muszę jednak stwierdzić, że Polacy wydawali się bawić lepiej, przynajmniej na parkiecie :)

Widok na oba festyny. Ten bliżej- peruwiański, ten dalej- polonijny.

Tak się bawią Polacy...



... a tak Peruwiańczycy :)















  




     Po spacerze pojechaliśmy do kina. Jeśli chodzi o "Avengers", to jak dla mnie film jak film, całkowicie na poziomie innych produkcji o superbohaterach. Fabuła do przewidzenia (bo przecież musi wygrać dobro), efekty specjalne całkiem zacne. Ale nie o tym chciałam pisać. Podczas seansu jakiemuś mężczyźnie w rzędzie za nami zaczął dzwonić telefon. Oczywiście cała sala się lekko obruszyła, ale starała się mimo wszystko zignorować to faux pas. Jednak mężczyzna najwyraźniej nie widział w tym nic niewłaściwego, ponieważ... odebrał telefon i zaczął prowadzić konwersację! I to nie wcale jakimś ściszonym głosem, a zupełnie normalnym tonem. Doprowadziło to do tego, że za kilka chwil dało się słyszeć głośne, tubalne "Turn it off!!!"- inny widz był tak oburzony sceną z telefonem, że postanowił pofatygować się i przejść kilka rzędów, by wykrzyczeć te słowa prosto nad głową delikwenta! Cała sala zamarła, a między mężczyznami prawie wywiązała się bójka (oczywiście, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, piękniejsze połowy musiały załagodzić sytuację). Ach, jak ja kocham tę amerykańską otwartość w wyrażaniu emocji! :)
   Co ciekawe, ten od komórki wyszedł z sali jeszcze przed napisami końcowymi, czyżby bał się dalszej konfrontacji z oburzonym współwidzem?

6/23/2012

Klucze

Klucze
   Tak zastanawiałam się ostatnio, co by tu napisać, a dziś temat wpadł sam! :) W końcu, po 10 miesiącach mojego mieszkania w USA, pojechaliśmy dorobić klucze, bo jak do tej pory dzieliliśmy się jednym. Spodziewałam się jakiegoś starszego, miłego pana, który przyjmie nasz klucz i każe wrócić za godzinę czy dwie. A tymczasem trafiliśmy na maszynę, co już chyba nie powinno mnie dziwić. Co ciekawe, można wybrać sobie wzór graficzny, w jakim chce się mieć dorobiony klucz! No i jeszcze promocja- dorabiasz 2 sztuki, trzecią dostajesz gratis. Nic, tylko dorabiać klucze w tym kraju! :D Ciekawe, czy polskie klucze też są kompatybilne z tą maszyną, bo coś czuję, że nasi przyjaciele z Polski, którzy będą u nas w wakacje, będą też chcieli skorzystać z tego przybytku... :)

 
Nasz wybór :)



6/17/2012

Amerykańskie akcenty 3 - zakupy w USA

Amerykańskie akcenty 3 - zakupy w USA
   Post miał być początkowo po prostu "Amerykańskimi akcentami 3", ale tak się jakoś złożyło, że wszystko podpasowało mi do tematu zakupów, więc niech i tak będzie:)

   Zaczęło się lato, zaczęły się i wyprzedaże garażowe (garage sale, yard sale). Jest to jedno z najbardziej amerykańskich zjawisk, jakie do tej pory udało mi się zaobserwować. Na czym to polega? Ludzie robią porządki w swoich szpargałach i to, co nie jest im potrzebne, a jest nadal w dobrym stanie, sprzedają za bezcen na zorganizowanej przed domem wyprzedaży. Tutejsze warunki bardzo sprzyjają takiej działalności- w sklepach można nabyć dosłownie wszystko, co może być przydatne podczas organizacji garage sale: tabliczki informujące o wydarzeniu, które można postawić np. na pobliskim skrzyżowaniu, naklejki z cenami czy różnego rodzaju dekoracje mające zachęcić potencjalnych klientów do odwiedzenia miejsca wyprzedaży. Moim zdaniem warto jest odwiedzać wszelkie garage sale, o jakie tylko mamy okazję zahaczyć, bo czasem można wyrwać naprawdę niezłe kąski- moja koleżanka nie dalej jak miesiąc temu stała się szczęśliwą posiadaczką deski i butów do snowboardu za $70! Tak więc warto :) Szczególnie korzystne mogą okazać się garage sales w bogatych dzielnicach. Mieszkańcy niektórych miasteczek nawet umawiają się i organizują wyprzedaże jednego dnia! Ach, już nie mogę się doczekać tych zakupów :) Ogólnie temat garage sale jest bardzo szeroki i możliwe, że kiedyś poświęcę mu jeszcze jednego posta.


   Nie tylko na garage sale można dokonać korzystnych zakupów. USA to zdecydowanie kraj wyprzedaży! Praktycznie przez cały rok można trafić w sklepach na różnego rodzaju obniżki- i nie mówię tu o marnych 5% off, ale o wyprzedażach dochodzących do 50-60%, a czasem nawet więcej! Jednymi z moich ulubionych są wyprzedaże w Victoria Secret. Odbywają się one dwa razy w roku (na przełomie grudnia/ stycznia oraz w czerwcu) i są naprawdę ogromne! Jak się człowiek dobrze postara, to można nawet zaopatrzyć się w świetną bieliznę za 25-30% pierwotnej ceny! Dla czytelniczek z USA- jeśli nie wiecie, to właśnie trwają rzeczone wyprzedaże, a więc do VS marsz!:) Aha, i warto zachować paragon, ponieważ jeżeli w ciągu 14 dni od zakupu cena jeszcze spadnie, to możemy ubiegać się o zwrot nadpłaconej różnicy!


A co do tych wyprzedaży sięgających kilkudziesięciu procent- oto, jaką koszulkę udało mi się kupić niedawno w Kohl's na przecenie 90% (!). Zamiast $20 zapłaciłam $2- właściwie to nawet $1,60, dzięki dodatkowej karcie zniżkowej. I buciki z DSW, za które zapłaciłam $15, zamiast $90! USA to raj dla zakupoholiczek!!!



   Także prasę można nabywać w korzystnej cenie- wystarczy zamówić prenumeratę. Na zdjęciu obok widać, ile można zaoszczędzić.



   Pisałam kiedyś o tym, że w USA jest wszystko szybciej. I tak oto na zdjęciu obok, zrobionym jakoś w połowie maja, możemy zobaczyć sklepową ofertę fajerwerków na 4 lipca, czyli amerykański Dzień Niepodległości (Independence Day). I jak można zaobserwować, od razu można zaoszczędzić do 50%. Widać, ile tak naprawdę warte są te amerykańskie cudeńka ;]

   Muszę tu dodać, że ta sama sytuacja występuje przy okazji wszystkich świąt- np. dekoracje na Boże Narodzenie pojawiają się w sklepach już pod koniec sierpnia (!). I nie ma co czekać, aż najdzie nasz świąteczny nastrój, tylko trzeba kupować jak najszybciej, póki jest, bo w grudniu to możemy zaopatrzyć się już tylko w same niewykupione "resztki"....



I na koniec, jeszcze jedna rzecz związana z zakupami w USA (informacja z serii absurdów)- w niektórych miasteczkach jest tak, że gdy kupuje się alkohol, to dowody osobiste sprawdzane są wszystkim osobom w kolejce!



A wcześniejsze posty z serii amerykańskich akcentów można przeczytać tutaj: część 1 i część 2.

6/13/2012

Jak nie koty i wróble, to co?

Jak nie koty i wróble, to co?
   Bezpańskie koty szwendające się po osiedlach, wszechobecne wróble i gołębie, czekające na okruchy chleba. Czasem, w pobliżu parku, może zdarzy się jakiś przebiegający  lis czy grzebiący w ziemi dzik.  Takie dzikie zwierzęta najczęściej towarzyszą nam w Polsce. A co możemy spotkać na każdym niemal kroku w Chicago? Dziś krótki post obrazkowy przedstawiający najpowszechniejszych miejscowych braci mniejszych, spotykanych niemal codziennie w Wietrznym Mieście.

   Przede wszystkim wszechobecne są tutaj wiewiórki, które już kilka razy można było oglądać na blogu.

Niestety, nie są to moje ukochane polskie rudzielce, tylko zwykłe szaraczki, ale czasem można spotkać bardziej niecodzienny okaz- czarną wiewiórkę! Przez tych kilka miesięcy które tutaj mieszkam, widziałam taką tylko raz. Jak dobrze, że miałam ze sobą aparat! :)




Drugim co do powszechności ssakiem są króliki (a może zające? Nigdy nie wiem, czym się różnią!).



Na spacerze w parku nie da się nie spotkać saren, o których pisałam zimą. Podchodzą do człowieka niemal na wyciągnięcie ręki! 
Najpowszechniejsze ptaki to zdecydowanie American Robins (według Wikipedii- drozdy wędrowne).







Popularne są także bernikle kanadyjskie, które też już kilkakrotnie pokazywałam w innych postach (np. tutaj).










źródło: Wikipedia















Jaki natomiast ptak jest symbolem stanu Illinois (i kilku jeszcze innych)? Kardynał szkarłatny! Piękny ptak, szkoda że tak ciężko go zobaczyć na bardziej zabudowanych  terenach...


   Do tej puli dorzuciłabym jeszcze kojoty i szopy, widywane głównie po zmroku, jak szukają pożywienia w niedomkniętych pojemnikach na śmieci... Na te pierwsze trzeba w szczególności uważać, ponieważ już kilkakrotnie słyszałam o przypadkach porwania przez nie małych psów...

źródło: Wikipedia

źródło: Wikipedia



Macie już swoich ulubieńców wśród chicagowskich "podwórkowych" milusińskich? :)


6/10/2012

State Street

State Street
   Kilka dni temu wybrałyśmy się z Beata do Downtown, ponieważ dostałyśmy cynk, że w tamtejszym Macy's mogą być niedrogie sukienki ślubne. Sukienki owszem były, ale nie wiem dla kogo tanie- poniżej $2 500 nic nie znalazłyśmy! Tak czy inaczej, przeszłyśmy się trochę po molochach na State Street, czyli właściwie centrum Downtown.
   Dziś więc post "widoczkowy", dla tych, którzy lubią widzieć, jak wygląda miasto od środka :)

 Pierwsze co nas zaskoczyło tamtego dnia, to rozmiary Macy's. Owszem, przyzwyczaiłam się już do ogromnych centrów handlowych, ale jednak 9 pięter zrobiło na mnie wrażenie!!! Nasza pierwsza myśl to "o fuck!", bo jak na takiej przestrzeni znaleźć dokładnie to, czego potrzebujemy? Na szczęście dzięki rozmieszczonym na każdym kroku planom nie było tak źle i znalazłyśmy to, czego szukałyśmy. Plus milion dodatkowych rzeczy :)

A teraz już kilka zdjęć ze State Street. Myślę, że oddają choć trochę klimat centrum Chicago. Co ciekawe, byłyśmy tam w środku tygodnia mniej więcej w godzinach 10-14, a miasto tętniło życiem! I nie mam tu na myśli korków czy tłoku, ale pochody czy koncerty, na które trafiałyśmy co chwilę! Naprawdę, czasem uwielbiam to miasto!

    Tu jeszcze nic się nie działo, ale kiedy wracałyśmy 2 godziny później, trafiłyśmy już na jakieś występy :) 
   To było bardzo ciekawe rozwiązanie! Wydaje mi się, że te lampy po zmroku świecą na różne kolory. Musi to świetnie wyglądać, tym bardziej, że są one rozmieszczone co kilkanaście metrów. A w ciągu dnia, z głośników umieszczonych na ziemi, rozbrzmiewa muzyka :)
   Nie tylko głośniki umilają przechodniom dzień, ale także uliczni artyści, tudzież grajkowie, których w ciepłe dni można spotkać na co drugim rogu...



A na koniec dwa zdjęcia ze stacji metra.


I tyle na dzisiaj. Jak podoba się centrum Chicago? :)

6/07/2012

Dlaczego polscy aktorzy nie mogą podbić Hollywood i refleksja o Euro 2012

   Co jakiś czas wśród znawców, lub nawet tylko obserwatorów, polskiego kina słychać opinie, że jakiś tam aktor czy aktorka to wielkie odkrycie, że jak tak dalej pójdzie to ma spore szanse podbić Hollywood, że pojawiły się jakieś zagraniczne propozycje współpracy. I jakoś nigdy nic z tego nie wychodzi. Alicja Bachleda-Curuś, Daniel Olbrychski, Weronika Rosati, Tomasz Karolak i paru jeszcze innych aktorów miało swoje szanse w zagranicznych produkcjach, ale jakoś, przynajmniej na razie, nie pociągnęło to dalszych propozycji.

   I ja już wiem dlaczego. Eureka!

   Zapisałam się niedawno na konwersacje, co by język, którego przyszło mi używać na co dzień, trochę podszkolić. Owe konwersacje prowadzone są przez amerykańskich nauczycieli. Prawie każde zajęcia ma się z innym lektorem, bardzo ciekawe rozwiązanie, bo nie można przyzwyczaić się do jednego akcentu czy sposobu mówienia, tylko cały czas trzeba zachować uwagę. Ale do czego zmierzam? Dopiero na tych konwersacjach uświadomiłam sobie, jak wiele emocji i ekspresji wyrażają Amerykanie podczas nawet zwykłej rozmowy. To nie tak jak Polacy, którzy całą swoją wypowiedź utrzymują na jednym poziomie emocjonalnym i dźwiękowym. Nie mówię, że to gorzej czy lepiej, tylko po prostu inaczej. I skoro taki sobie zwykły nauczyciel mówi tak, że gdy tylko słucham jego głosu, modulacji, ekspresji, widzę jego gestykulację, to czuję się, jakbym była w teatrze, to jak rozwinięte te wszystkie umiejętności musi mieć aktor! A co dopiero aktor hollywoodzki! Jest to naprawdę niesamowite. I moim zdaniem, to właśnie z tego powodu- naszego narodowego problemu z naturalnym, wyraźnym wyrażeniem emocji- Polacy do tej pory nie zrobili kariery w Hollywood.


   I jeszcze jedna różnica w charakterze Polaków i Amerykanów. Bardzo wyraźna i niestety bardzo na naszą niekorzyść.

  Dlaczego, jako naród, musimy na wszystko narzekać, zamiast cieszyć się i podchodzić do różnych inicjatyw optymistycznie i z entuzjazmem? Przed nami Euro 2012, wielka impreza sportowa, już nawet nieważne jak wielkie korzyści mogąca przynieść Polsce, ale ważniejsze, że odbywa się w kraju, w którym piłka nożna uchodzi za sport narodowy, którym emocjonuje się większość Polaków bez względu na wiek czy płeć. Dlaczego więc z każdej strony słychać narzekania i postękiwania? Na różnych fejsbukach, kwejkach,  forach czy innych cudach Internetu, non stop czytam: "niech się już skończy to Euro", "jeszcze się nie zaczęło, a już mam dosyć", "po co nam to?".... Ludzie, opamiętajcie się! Zacznijcie się cieszyć, zamiast dawać upust swojej malkontenckiej duszy!


   Ot, takie krótkie refleksje mnie naszły z rana :)

6/04/2012

Wakacyjne wspomnienia- Myrtle Beach

Wakacyjne wspomnienia- Myrtle Beach
   Wielkimi krokami zbliża się lato i z pewnością wiele osób zatraca się już w myśleniu o swoich wakacyjnych wyjazdach. A mi przypomniał się wyjazd sprzed blisko 2,5 roku, kiedy to na koniec moich pierwszych wakacji w USA postanowiliśmy wybrać się z Danielem do Myrtle Beach w South Carolina. Był to wyjazd bardzo spontaniczny i zaledwie kilkudniowy, bo na więcej już nie było czasu, ale uważam go za bardzo udany!
   Myślałam o opisaniu tej wycieczki już zimą, żeby rozgrzało nas trochę południowe słońce, ale myślę sobie, że teraz też jest dobry czas- może akurat ktoś zapragnie wybrać się do Myrtle Beach? :)
   Wtedy jeszcze nie mieliśmy w nawyku fotografowania wszystkiego na naszej drodze, więc dziś będę musiała wspomagać się trochę zdjęciami z Internetu...
   Z Chicago do Myrtle Beach jest ok. 17 godzin jazdy samochodem. Uwielbiamy takie długie trasy i podziwianie zmieniających się za oknem widoków. Nie zapomnę, jak w pewnym momencie przysnęłam na pół godzinki przez chwilowy nawrót choroby lokomocyjnej i zostałam obudzona przez Daniela okrzykiem: "Paulina, już jest North Carolina!". Otworzyłam oczy, a wokół mnie... góry! Przejeżdżaliśmy przez Appalachy, niesamowity widok. Jechaliśmy wąską drogą, a z każdej strony były tylko skały! Uroku dodał fakt, że to była 6, może 7 rano, wszystko spowite było jeszcze lekką mgłą, a przyroda dopiero budziła się do życia. Nie potrafię stwierdzić dlaczego, ale to wspomnienie zalicza się do grona bardziej błogich w moim życiu :)
   Dojechaliśmy do naszego hotelu i okazało się, że został nam przydzielony pokój na najwyższym piętrze! (owszem, przy rezerwacji zaznaczyliśmy, że chcemy jak najwyżej, żeby były ładne widoki, ale nie spodziewaliśmy się aż takiego poważnego potraktowania naszego życzenia!).


   Myrtle Beach jest niewielkim miasteczkiem, typowo turystycznym, ale nie ma tam żadnych spektakularnych atrakcji, jak np. na Florydzie. Jest to świetne miejsce na leniwy odpoczynek. Choć u nas, przy 3-4 dniowym wyjeździe, szans na lenistwo nie było. Ba, nie mieliśmy nawet czasu, żeby poleżeć spokojnie na plaży! :)
   Bo to, że spektakularnych atrakcji nie ma, to nie znaczy, że nie ma ich wcale. Po pierwsze, Myrtle Beach to zdecydowanie miasteczko mini-golfowe. Wszędzie pełno jest parków zrobionych w najróżniejszej stylistyce! A to świat Piotrusia Pana, a to świat dinozaurów, a to piratów. Do wyboru do koloru!
http://www.knoxnews.com
Po drugie, to co moim zdaniem trzeba odwiedzić koniecznie- park Aligator Adventure. ZOO, w którym przede wszystkim są krokodyle, aligatory i żółwie, ale także tygrysy, papugi, węże czy inni milusińscy :) Co godzinę zapewniona jest dla osób odwiedzających jakaś atrakcja- można na przykład zrobić sobie zdjęcie z pytonem na szyi albo oglądać karmienie krokodyli lub tygrysów.

   W Aligator Adventure miałam też okazję po raz pierwszy spróbować bardzo popularnych w USA lodów- nazywanych Snow Cone lub Ice Cone. Pomysł bardzo prosty, a na upalne dni perfekcyjny! Zwykły lód polany syropami smakowymi- pycha! :)


   Kolejna rzecz warta odwiedzenia- Ripley's Aquarium. Nie jest to duże oceanarium, może nie robi wielkiego wrażenia w porównaniu do Shedd Aquarium w Chicago, ale za to możemy przejść się wodnym tunelem i obserwować rekiny, płaszczki czy inne morskie stwory, a także pogłaskać płaszczkę czy wziąć na ręce skrzypłocza :) Dla takich dzieciaków jak ja jest to super miejsce! :D
http://www.10best.com

   Absolutnie trzeba wybrać się także do pobliskich centrów handlowych (na terenie jednego z nich mieści się zresztą Ripley's Aquarium). Nie koniecznie żeby coś kupować, ale żeby pooglądać ciekawe rzeczy. Ot, na przykład jak powstają ogromne cukierki. Albo odwiedzić całoroczny sklep z dekoracjami bożonarodzeniowymi. Albo odwiedzić cukierkowy sklep, gdzie można kupić nie tylko m&m w każdym smaku, ale także najróżniejsze cukierkowe gadżety. Centra położone są na wodzie, więc można też pokarmić ogromne karpie, które tylko czekają przy pomostach na łaskawych przechodzących :)




A na koniec trochę zdjęć z plaży :)


   Ach, chyba zacznę planować jakiś kolejny wypad na południe.... :)


A osobom, którym spodobał się klimat wakacyjnych wyjazdów, polecam także post o wypadzie na Florydę.
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger