7/30/2014

Lipcowe migawki

Lipcowe migawki
 Od ostatnich migawek minął równy miesiąc, więc czas na podsumowanie ostatnich tygodni. Mam nadzieję, że i tym razem uda mi się czymś Was zaskoczyć :)

   Jakoś w pierwszej połowie lipca zrobiłyśmy z dziewczynami babski wieczór, który postanowiłyśmy rozpocząć od... wizyty na targach erotycznych Exxxotica Expo. Było to pierwsze takie doświadczenie dla każdej z nas, więc szłyśmy tam bardzo podekscytowane, ale niestety wyszłyśmy rozczarowane... Planowałam napisać osobny post na temat targów, ale było tam tak żenująco, że postanowiłam odpuścić. Liczyłyśmy na targi ze smakiem, tymczasem musiałyśmy zadowolić się widokami pejczowania, podwieszania i mężczyzn przebranych za uległe kobiety. Ogólnie- żenada. Natomiast to, co mnie zaskoczyło bardzo pozytywnie, to zachowanie zaproszonych gwiazdek porno- wszystkie dziewczyny były uśmiechnięte, bardzo uprzejme i chętnie pozowały do zdjęć czy rozmawiały z "fanami".




    Pierwsza połowa lipca była też dla nas ściśle związana z mundialowymi emocjami i inspiracjami. Oglądanie meczy to jedno, ale dlaczego by nie rozegrać swojego? :) Póki co skończyło się na "treningach", ale nasze sobotnie wypady "na piłkę" wspominam z szerokim uśmiechem :)


     Natomiast kilka dni temu postanowiliśmy wybrać się na wieczorny spacer do Millenium Park. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Chicago, a letnie wieczory są tam wyjątkowo urocze! Przespacerowaliśmy się między Fontanną Buckingham, a Fasolką, amfiteatrem i Crown Fountain. W międzyczasie zaczepił nas również pewien mężczyzna z gazetami, rozpoczynając swoją tyradę o bezdomności... Myślę sobie: "No dobra, dam mu tego dolara", choć zwykle tego nie robię- chciałam po prostu, żeby się odczepił. A on na to, że przyjmuje $5 i $10! Biznes "na bezdomnego" naprawdę osiągnął mistrzowski poziom. No nic, przynajmniej zdjęcie pozwolił sobie zrobić :P
Poniżej kilka zdjęć z tamtego wieczoru, a jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć te wszystkie miejsca za dnia, to zapraszam do "Spaceru po Chicago".

Buckingham Fountain
Teatr letni
Crown Fountain
I dziewczynka bawiąca się pod fontanną :)
Przedsiębiorczy bezdomny
    
    A na dość rozległe zakończenie posta zapraszam Was jeszcze do obejrzenia kilku już całkiem luźnych impresji z minionego miesiąca:


* Od przyjaciela, który bardzo intensywnie i bardzo aktywnie interesuje się sztuką Indian Hopi, dostaliśmy naszą pierwszą Kachinę :) Posążek wykonany jest z drewna, pomalowany farbami naturalnymi i przedstawia bożka Road Runner.


* Przyszło lato, przyszły owoce. Uwielbiam! <3


* Przyszło lato, przyszły też lody :) Jak dla mnie wciąż najlepsze te z Baskin-Robbins.


* Sklepik przy fabryce czekolady to kolejne z moich ulubionych miejsc w Chicago. Kto tak jak ja uwielbia czekoladę, zdecydowanie powinien się tam wybrać! (skrzyżowanie ulic Kinzie i Milwaukee)


* Ale nie tylko owocami, lodami i czekoladą człowiek żyje. W moim życiu istotne miejsce zajmuje też herbata :) Latem idealna jest ta mrożona, najlepiej samodzielnie "zaparzona"!


* Okej, niezdrowo też musi czasem być! Na zdjęciu Chicago-style hot dog ze Steak'n'Shake. Smaczny, choć zdecydowanie tęsknię za polską wersją hot-doga, taką z surówkami.


* No dobra, przyznaję, odpaliłam ostatnio Simsy. I cóż za wspaniałą pozycję zawodową osiągnęła moja simka! :)


* Któregoś dnia wybraliśmy się do Brookfield Zoo. Jest to kolejne miejsce, które bardzo lubię odwiedzać. Zoo jest naprawdę ogromne, ale przy tym bardzo dobrze rozplanowane i wygodnie się po nim spaceruje. Ciekawe są również weekendowe atrakcje- na przykład aktywizowanie drapieżników poprzez montowanie piniat na ich wybiegach. My akurat trafiliśmy na imprezę u wargaczy :)


* Przeglądając najnowszy numer magazynu "Self" trafiłam na zdjęcie naszej rodaczki- Agnieszki Radwańskiej.  W końcu jakaś inna Polka w amerykańskiej babskiej prasie niż tylko Dżoana Krupa i Anja Rubik.


* Z tego co wiem, Uber dopiero zaczyna raczkować w Polsce. W USA działa prężnie i przyznaję, że uwielbiam tę aplikację. Trzeba jednak pilnować stawek- jak przekonaliśmy się w miniony weekend, czasem co telefon, to inna stawka... Wyższość Samsunga nad Nexusem? :)


* I już tak na samiutki koniec zdjęcie ulubionej chicagowskiej koszulki :) Rety rety, jestę szafiarką!


7/16/2014

5 prostych trików na zrobienie dobrego wrażenia, czyli czym punktują Amerykanie przy pierwszym spotkaniu?

 5 prostych trików na zrobienie dobrego wrażenia, czyli czym punktują Amerykanie przy pierwszym spotkaniu?
     Jakiś czas temu przeczytałam gdzieś, że ponoć pierwszych kilka sekund znajomości wystarczy, by wyrobić sobie o kimś wstępną opinię. Mowa ciała, ton głosu, mimika twarzy- to wszystko wpływa na nasze pierwsze wrażenie. A kto jak kto, ale Amerykanie są moim zdaniem absolutnymi mistrzami w pozytywnym rozpoczynaniu znajomości i zdecydowanie możemy się od nich uczyć! Nie wydaje mi się, aby każdy z nich przechodził w szkole kurs PR, jak dla mnie dobre maniery (przynajmniej  na czas zapoznania) oni mają we krwi! 

fot.
A co takiego wpływa na tę pozytywną aurę, którą Jankesi roztaczają wokół siebie? Oto moja krótka lista 5 zachowań, które bardzo cenię u Amerykanów i które bardzo dobrze jest sobie przyswoić, bo naprawdę pomagają w życiu:

1. Zapamiętują Twoje imię.
 Zawsze zmagałam się z tym samym problemem- kiedy poznawałam więcej niż 1-2 osoby naraz, musiałam się nieźle natrudzić, by zapamiętać ich imiona. Czasem przy przedstawianiu się po prostu... byłam tak skupiona na swojej kwestii, że zapominałam, że cudze imiona wypadałoby zapamiętać! No i weź się potem głów człowieku co tu robić, żeby nie popełnić jakiegoś faux pas i wybrnąć z sytuacji! Nie wiem jak robią to Amerykanie, ale są dla mnie absolutnymi geniuszami w zapamiętywaniu imion. Nawet, jeśli imion jest dużo i brzmią one nieco egzotycznie, jak czasem te polskie. A przecież miło jest słyszeć, jak nowo-poznana osoba zwraca się do Ciebie po imieniu, prawda? :)

2. Przykładają dużo uwagi, by wymówić Twoje imię poprawnie.
Moje imię na ogół nie stwarza dużych problemów. Zapisuje się je praktycznie tak samo w wielu językach, nie ma w nim skomplikowanych dźwięków, a jednak ludzie wymawiają je różnie. Najczęściej jako "Pałlajna", choć spotkałam się też z innymi formami. Niemniej, niejednokrotnie ktoś zapytał mnie, jak prawidłowo powinno wymawiać się moje imię i potem już zawsze się do tego stosował! 
Tak na marginesie dodam, że zdarzają się czasem dość zaskakujące sytuacje. Na przykład, moja znajoma Amerykanka wymawia moje imię w polskiej wersji bardzo ładnie, natomiast jej dwuletni synek, chyba jakoś naturalnie wyczuwa amerykańskie wpływy i pomimo wielu prób wciąż jestem dla niego "Pałlajną":)

3. Nie budują sztucznego dystansu.
Nie jest żadną tajemnicą, że w USA bez względu na wiek rozmówcy używa się formy na "ty". Oczywiście, można dodać "sir" czy "ma'am", ale o ile nie jest to jakaś oficjalna sytuacja, raczej się tego nie stosuje. Na początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić, czułam się jak niekulturalny buszmen mówiąc do starszych ode mnie ludzi po imieniu, ale teraz uważam, że jest to wspaniała opcja! Do tego dochodzi jeszcze zwyczajowo dodawane "How are you?" i już czujemy się, jakbyśmy rozmawiali ze znajomym.

4. Nie przeszkadza im Twój angielski.
Tak, zdarza mi się mówić niegramatycznie czy mówić "dookoła", bo nie znam jakiegoś słowa. Ale nigdy nie zdarzyło mi się, żeby mój amerykański rozmówca miał z tym problem. Słyszałam, że ponoć w regionach gdzie jest mniej imigrantów sytuacja wygląda trochę inaczej, ale akurat mieszkańcy Chicago są bardzo wyrozumiali językowo.

5. Uśmiechają się.
Takie to proste, a tak często o tym zapominamy! Przecież każdy uśmiecha się w tym samym języku, więc warto z tego korzystać :)


7/14/2014

Co tam w szkole słychać?

Co tam w szkole słychać?
      *** Kto przegapił pierwsze posty na temat mojej edukacji w USA i zamierza zadać pytanie typu "Jak to się wszystko zaczęło?" albo "Co studiujesz?", tego odsyłam do poprzednich postów: 1 i 2. ***


  
     Od mojego ostatniego posta w temacie edukacji w USA minęło już prawie pół roku, czas więc najwyższy nadrobić zaległości!

      Pierwszy semestr mojej edukacji zakończyłam na początku maja, tuż przed wyjazdem w Smoky Mountains. Jak wiecie, na pierwszy rzut wzięłam tylko jeden przedmiot- English 101. Kiedy zaczynałam zajęcia, nie miałam kompletnie pojęcia, co to oznacza i przyznam, że nieco się stresowałam, czy mój angielski okaże się wystarczający na poziom college'owy. Już po kilku pierwszych zajęciach uspokoiłam się, bo okazało się, że choć jeszcze dużo pracy przede mną, to źle nie jest.

      Muszę przyznać, że English 101 to dość przyjemny przedmiot. Przede wszystkim, nie ma tam praktycznie w ogóle nauki pamięciowej. Pracuje się przede wszystkim nad umiejętnością pisania i analizowania tekstów. Minus- pisze się tylko eseje, co po kolejnej oddanej pracy staje się lekko monotonne i chciałoby się czegoś więcej. Niemniej, zgłębiania zasad napisania dobrej tezy, rozwinięcia tematów, podawania przykładów, formułowania kontrargumentów i wieńczenia pracy odpowiednim zakończeniem, było naprawdę sporo. Moją mocną stroną na pewno był fakt, że nigdy nie miałam większych problemów z przelewaniem myśli na papier czy organizowaniem logicznym wypracowań. Moją najsłabszą stroną był oczywiście... język angielski :) Muszę jednak przyznać, że zajęcia potwierdziły opinie, które słyszałam od wielu znajomych, którzy edukację w USA już przeszli- jeśli wykażesz minimum zainteresowania zajęciami i "będzie Ci się chciało", to nauczyciel na pewno to zauważy. Trzymałam się tej rady, oddawałam wszystkie prace zadane przez nauczyciela, słuchałam jego rad i uwag, i... tak, zakończyłam semestr z oceną "A" :) Jednak poza oceną najbardziej cieszę się, że miniony semestr naprawdę dużo mi pomógł w pracy nad płynnością i poprawnością mojego angielskiego.

     Jeśli chodzi o różnice w kwestii systemu nauczania na uczelniach polskich i amerykańskich, jakie udało mi się zaobserwować podczas tej skromnej jak do tej pory edukacji, to wskazać muszę przede wszystkim na:
* życzliwy i bardzo swobodny kontakt na linii nauczyciel-uczeń, o czym już pisałam we wcześniejszym poście,
* istnienie zbioru zasad formalnych dotyczących formatowania tekstu w oddawanej nauczycielowi pracy. Nie ma, że wybieramy sobie ulubioną czcionkę czy dowolnie ustawiamy marginesy bądź odstępy między wierszami. Nawet nagłówek należy sformatować według bardzo konkretnych kryteriów (tzw. "MLA Format"), 

fot. Internet
* istnienie egzaminów śród-semestralnych ("mid-terms"), które mają dość istotne znaczenie dla oceny końcowej,
* system oceny nauczyciela i przydatności przedmiotu- po "mid-termach" i "finals" (egzaminach końcowych) dostaje się do anonimowego wypełnienia druczek przypominający trochę kartę odpowiedzi na matematycznym Kangurze,
* na każdym etapie semestru można skorzystać z bezpłatnej pomocy szkolnych korepetytorów ("tutors"); istnieje także "writing center", gdzie można udać się z napisanym wypracowaniem i dowiedzieć się, co warto poprawić (mnie akurat nigdy nie chciało czekać się w kolejkach, więc nie skorzystałam),
* cały czas można również korzystać z pomocy doradców edukacyjnych ("advisors")- ich rola polega przede wszystkim na rozwiązywaniu problemów logistycznych związanych z edukacją.
      ----> zaznaczam, że są to obserwacje jedynie z mojej szkoły, w innych może być inaczej.

       Semestr letni postanowiłam odpuścić i nie uważam, żeby był to dobry pomysł. Chciałam mieć czas, by korzystać z lata, tymczasem znów obserwuję językowy regres. Tym bardziej cieszę się, że już za 1,5 miesiąca wracam do college, na semestr jesienny. Tym razem zapisałam się na dwa przedmioty: English 102 i Intro to Arts & Ideas. Czym okaże się to w praktyce, na pewno dam znać :) A zaraz po zapisaniu się na kolejny semestr, udałam się do sklepu po nowe zeszyty... zdecydowanie wciąż nie wyrosłam z kolorowych notesików, zakreślaczy i notatników! :)



       A póki jeszcze trwają moje wakacje, podzielę się z Wami kilkoma zdjęciami mojej szkoły, które robiłam kiedyś tam "w międzyczasie".

Jedno z wejść do budynku.
Hol główny i rozejście na 4 budynki.
Tablica z planem college. Na początku naprawdę trudno się tam połapać!
Wejście do tunelu- korytarza między budynkami...
... i sam korytarz! Takie tunele łączą wszystkie 4 budynki na różnych piętrach.



Kącik do nauki.


W holach poszczególnych budynków często odbywają się wystawy prac studentów, spotkania informacyjno- edukacyjne i różne imprezy okolicznościowe, np. walentynkowy kiermasz.

biblioteka
Gablotka przy bibliotece.

kącik komputerowy

Amerykański patriotyzm zawsze i wszędzie!

A tutaj można umówić się na spotkanie z advisorem.
Legitymacja studencka od tyłu :)

7/09/2014

Czarny weekend w Chicago i kilka słów o miejskiej przestępczości

Czarny weekend w Chicago i kilka słów o miejskiej przestępczości
    Podczas gdy my, z dala od miejskiego zgiełku, bawiliśmy się wesoło na biwaku, korzystając z długiego weekendu z okazji 4 lipca, w Chicago odbywały się dantejskie sceny. Każdego dnia czarne liczby w policyjnych raportach i mediach rosły, by osiągnąć dość zatrważający wynik. W miniony weekend przestępczość w mieście osiągnęła apogeum- od czwartkowego popołudnia do poniedziałkowego poranka w strzelaninach rannych zostało około 80 osób, z czego 15 zostało postrzelonych śmiertelnie. 5 osób spośród ofiar strzelanin zginęła z rąk policjantów, w tym dwójka nastolatków: 14- i 16-latek, którzy odmówili odłożenia broni, z której mierzyli m.in. w policjantów. Rok temu sytuacja w mieście wyglądała bardzo podobnie- 12 osób zginęło, a około 70 zostało rannych w weekendowych strzelaninach.


     Statystyki minionego weekendu są naprawdę przerażające, ale prawda jest taka, że dzień bez strzelaniny w Chicago to wielkie osiągnięcie- pamiętam, jak z dobry rok temu lokalne gazety rozpisywały się o pierwszym 24-godzinnym okresie bez strzelanin od blisko roku. Strzelaniny są tak bardzo na porządku dziennym, że właściwie nawet nie pisze się o nich w prasie. No, chyba że są wyjątkowo "spektakularne". Natomiast raz w tygodniu "Red Eye" publikuje mapkę z zaznaczoną przestępczością w ostatnich dniach- mapka nigdy nie jest pusta.
        Czy w związku z tym w Chicago każdy nosi ze sobą broń dla samoobrony? Czy nosi się kamizelki kuloodporne? Czy bezustannie jesteśmy naocznymi świadkami zbrodni? Cóż, prawda jest taka, że- odpukać- jak mieszkam w Chicago 3 lata, tak jeszcze ani razu nie byłam świadkiem ani ofiarą zbrodni. Strzały słyszałam może z raz, raz widziałam ostrzelane auto, kilka razy słyszałam, jak to znajomy znajomego coś tam widział, ale to by było na tyle... Znakomita większość przestępczości skupia się po południowej stronie miasta i faktycznie od tamtych rejonów trzymam się z daleka, a po zmroku na pewno nikt by mnie tam nie wyciągnął. Ale co tu dużo mówić, o południu krążą już legendy- przecież nawet Kazik śpiewał: "Zabłądziłem po północy na southcie w Chicago/ Miałem serce w przełyku, lecz nic mi się nie stało". I uprzedzam pytania- tak, na "south'cie" mieszkają przede wszystkim Czarni.


       
     Trafiłam na interesujący raport chicagowskiej policji z 2011 roku na temat przestępczości. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać całość, to odsyłam TUTAJ, natomiast ja wyłapałam takie oto kąski:

* W 2011 roku w Chicago wskutek zabójstw zginęły 433 osoby. Dużo? W 1992 ofiary były aż 943!
* Najwięcej zabójstw jest oczywiście na południu- na mapce dystrykt 1 i 2. W 2011 było to odpowiednio 139 i 133 morderstwa, łącznie 272, czyli zdecydowana większość.
* Ponad 80% zabójstw miało miejsce poza budynkami, z czego większość (297) na drogach i ulicach. 
* Najwięcej ludzi ginie w soboty, najmniej w środy. Najniebezpieczniej jest w godzinach 21-23, natomiast najbezpieczniej między 6 a 8 rano.
* Statystki z lat 1991-2011 wskazują, że najwięcej morderstw popełnianych jest w trzeciej kwadrze roku (lipiec-wrzesień). Czyżby zimą gangsterom nie chciało wychodzić się z domu?
* Ponad 80% morderstw następuje przez postrzał z broni palnej. Kolejne miejsca (po niespełna 7%) zajmują dźgnięcia i napaści.
* Najczęstszym motywem zabójstw są różnego rodzaju kłótnie (przeważają gangsterskie potyczki).
* Ofiary to najczęściej osoby między 20 a 24 rokiem życia, mężczyźni (90%), rasy czarnej (ponad 75%), wcześniej już aresztowane (ponad 76%).
* Mordercy to najczęściej osoby w wieku 17-18 lat, mężczyźni (blisko 90%), rasy czarnej (70%), wcześniej aresztowane (prawie 90%). Przeraża mnie wizja siedemnastolatka z bogatą kartoteką. Kojarzy mi się trochę z młokosem, który chcąc zyskać w oczach lokalnego gangu, odwala całą brudną robotę...


No tak, Chicago nie należy do najbezpieczniejszych miast, choć jest daleko poza czołówką- niedawno wpadł mi w ręce ranking najniebezpieczniejszych miast w USA i Chicago nie znalazło się nawet w dziesiątce. Ale spójrzmy na wszystko jeszcze bardziej optymistycznie- wierząc statystykom, ilość zabójstw w mieście zmniejsza się nieco z każdym rokiem. Idzie więc na lepsze! 

7/01/2014

Śniadanie zjedz jak król, czyli o American Breakfast

Śniadanie zjedz jak król, czyli o American Breakfast
     "Śniadanie zjedz jak król, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi" - głosi stara ludowa mądrość, ponoć chińska. A co na to Amerykanie? Kolacji właściwie nie jadają, bo dopiero późnym popołudniem, kiedy wrócą z pracy, zasiadają do obiadu. W porze mniej więcej obiadowej wyskakują na ogół na szybki lunch. Za to śniadanie- śniadanie to faktycznie iście królewska uczta!
        I dziś właśnie temu jakże ważnemu posiłkowi poświęcę kilka słów.
       Mieszkając w Polsce przyzwyczajona byłam, że w ramach porannego posiłku zjada się głównie kanapki- najlepiej z wędliną lub serem, a do tego jakimś warzywem, ewentualnie płatki na mleku. Prawda jest taka, że tego przyzwyczajenia trzymam się nadal, ale to głównie z lenistwa, bo komu chciałoby się rano robić cokolwiek więcej? Szczerze mówiąc nie sądzę, aby w ciągu tygodnia pracy Amerykanie pałali jakimś entuzjazmem do przygotowywania śniadań- z tego co wiem, ograniczają się głównie do owsianki lub płatków na mleku, nazywanych uroczo przez nieanglojęzyczną Polonię "syrio", tudzież kanapek z dżemem i masłem orzechowym, nieraz jednocześnie. Do tej pory nie odważyłam się spróbować tego wynalazku, ale to zupełnie jak w przypadku kanapki z serem żółtym i dżemem, która w Polsce przez niektórych uznawana jest za przysmak. Cóż, każdy kraj ma swoje dziwactwa.

źródło

     Niemniej, kiedy przychodzi weekend, prawdziwe oblężenie obchodzą "śniadaniówki", niesamowicie popularne w USA. Wydaje mi się, że najbardziej popularna w Chicago jest restauracja Ihop, którą sama też lubię. Ale jak tylko mam okazję, to nigdy nie odpuszczam Waffle House, o czym już niejednokrotnie pisałam :) Serio, powinnam dostać od nich jakieś zniżki za te ciągłe reklamy!
         Żyjąc polskimi realiami można by się dziwić, że ludzie chcą wydawać pieniądze na coś tak prozaicznego jak śniadanie, które przecież mogą zjeść w domu. No niby tak, ale... wierzcie mi, to amerykańskie śniadanie to taka bomba energetyczna, że w zupełności starcza do późnego popołudnia, nawet przy bardzo intensywnie spędzonym dniu! A do tego jaka smaczna! 
           Ale do rzeczy. Cóż takiego można zjeść na amerykańskie śniadanie, że tyle szumu wokół niego? Oto niektóre moje propozycje, ale od razu zaznaczam, że idąc do restauracji najczęściej musimy się liczyć z tym, że nasz stolik zostanie zastawiony do granic możliwości, bo właściwie nie spotyka się, aby owe dania były serwowane pojedynczo, bez żadnego "towarzysza".

* Jajka z bekonem- podawane w zależności od upodobań np. w formie jajecznicy czy "sadzonej". Zamiast bekonu najczęściej można wybrać kiełbaskę albo gruby plaster szynki, ale nie są to wyroby, jakie znamy z polskich realiów, więc polecam pozostać jednak przy bekonie. Bekon najczęściej smażony, tłusty i słony, ale i tak smaczny :) Do tego dania najczęściej serwowane są tosty z masłem, ewentualnie hash brown, czyli taki amerykański placek ziemniaczany.

Fot. Shutterstock
 * Gofry (waffles)- mogą być podawane zarówno jako osobne danie, jak i jako dodatek do jajek z bekonem. Muszę przyznać, że jeszcze nie zdarzyło mi się trafić w Ameryce na niesmacznego gofra. Najczęściej serwowane są z masłem, syropem klonowym bądź dżemem.

źródło

* Pancakes- czyli te znane z amerykańskich filmów puszyste "naleśniki". Celowo piszę nazwę angielską, bo moim zdaniem nie można utożsamiać pancakes z naleśnikami. Zresztą, jeśli ktoś ma ochotę zjeść naleśniki w polskim rozumieniu, to polecam poszukać w karcie "blintzes", ewentualnie francuskich "crepes". Pancakes, podobnie jak gofry, mogą być podawane zarówno jako główna część śniadania, jak i jako deser. Najczęściej serwowane są w formie piramidy z kilku sztuk oraz polane syropem klonowym lub z dodatkiem owoców i bitej śmietany bądź serka mascarpone.

Pancakes w Ihop

To właśnie jajka z bekonem, gofry i pancakes są dla mnie kwintesencją amerykańskiego śniadania. Choć oczywiście jak zwykle nie ma co generalizować- przecież ludzie jedzą też omlety, w niektórych regionach grits i jeszcze mnóstwo innych dań. Ale jeśli wybierzecie się kiedyś do USA, to tych powyższych powinniście koniecznie spróbować! :)

A na sam koniec jeszcze wrócę to jednej rzeczy- wspominałam, że kiedy wybierzecie się do restauracji na śniadanie, to Wasz stolik zostanie kompletnie zastawiony. To teraz kilka zdjęć z naszych niektórych doświadczeń, w razie gdyby ktoś nie wierzył....








Za pasem 4th July- amerykański Dzień Niepodległości. My, podobnie jak w zeszłym roku, wybieramy się z tej okazji na biwak. Ale może tego dnia ktoś z Was, w ramach integracji z USA, skusi się na śniadanie w amerykańskim stylu?

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger