Jak zapewne część z Was już wie, zimowe wakacje spędziłam w tym roku na Florydzie. Nie była to moja pierwsza wizyta na tym przepięknym półwyspie, ale zdecydowanie inna od pozostałych- o ile za każdym wcześniejszym razem podróżowaliśmy jedynie we dwójkę i z nastawieniem na zwiedzenie i odwiedzenie jak największej liczby interesujących nas miejsc, o tyle tym razem wybraliśmy się na wakacje w większym gronie przyjaciół, z nastawieniem głównie na relaks i wypoczynek. Nie oznacza to jednak, że całkowicie zrezygnowaliśmy ze zwiedzania! O ciekawych miejscach postanowiłam jednak napisać w kilku kolejnych, krótszych postach, a dziś zapraszam Was na krótką fotoopowieść o tym, jak wyglądała ta bardziej leniwa część naszego świąteczno-noworocznego wyjazdu ;)
Jako że jechaliśmy w większym gronie, najsensowniejszym rozwiązaniem było wynajęcie domku. Taka opcja, poza walorami finansowymi, ma zawsze wiele innych plusów, jak choćby taki oto basen i jacuzzi:
Cudownie było wstać rano i spotkać tam... jaszczurkę :) Na zdjęciu może wydawać się dużo większa niż była w rzeczywistości, więc dla porównania z kawałkiem truskawki:
Ale oczywiście nasz czas wolny od zwiedzania nie ograniczał się do siedzenia na ogrodzie. Z wielkim zamiłowaniem przesiadywaliśmy również... na plażach :) Tak się szczęśliwie złożyło, że udało nam się zawitać aż na 4 z pobliskich plaż: w samym Cape Coral, w Fort Myers, na Marco Island oraz na Sanibel Island. Oto kilka migawek:
* Najbliżej od nas położoną była plaża przy Jacht Clubie w Cape Coral. Plaża niewielka, choć całkiem przyjemna. A jeśli tam będziecie, to polecam ich plażową knajpę- jedzenie jest pyszne (na zdjęciu rybne taco- z bardzo popularną rybą grouper), drinki wysmienite, a widoki niesamowice relaksujące!
* Nieco dalej położoną jest plaża w Fort Myers. Plaża całkiem ładna, ale jeśli będziecie się tam kierowali z Cape Coral, przygotujcie się po drodze na ogromne korki! Na plaży w Fort Myers byliśmy dwa razy: raz żeby popływać na skuterach wodnych, drugi raz na typowy plażing.
Przejażdżka na skuterach wodnych była pierwszym tego typu doświadczeniem w moim życiu. I powiem szczerze, że nic specjalnego. Pierwsze minuty super ekscytacja, potem już trochę nudno. Ale i tak będę długo wspominała to doświadczenie. Po pierwsze dlatego, że dokonaliśmy rzeczy ponoć niemożliwej: przewróciliśmy jet ski. I wcale nie ze względu na prędkość! Ot, takie niefortunne zakręcanie połączone z podmyciem przez falę ;) Na szczęście sytuacja szybko została opanowana, rozbujaliśmy skuter i chwilę później znów szusowaliśmy przez fale. Drugi powód, dlaczego będę wspominać to popołudnie, jest dużo przyjemniejszy. Otóż kiedy dopływaliśmy już do brzegu, by oddać skuter, mieliśmy okazję oglądać grupę delfinów, która akurat przypłynęła raptem kilkanaście metrów od plaży! Niesamowite doświadczenie, nie przypuszczałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę!
* Kolejną plażą, na którą zawitaliśmy, jest plaża na Marco Island. Również bardzo przyjemne miejsce, choć jeśli ktoś preferuje ciszę i naturę, to raczej nie będzie zadowolony, gdyż plaża otoczona jest ogromnymi, niekiedy luksusowymi, hotelami. Plus tego miejsca jest natomiast taki, że przy odrobinie szczęścia można tam znaleźć całkiem ładne muszle, ale o zbieraniu muszli za chwilę ;) My dodatkowo i niespodziewanie trafiliśmy na dość przyjemne wydarzenie: ślub na plaży. Muszę jednak przyznać, że o ile takie wydarzenie zawsze było w sferze moich marzeń, o tyle to tutaj było jakieś takie... mało imponujące ;)
Ach te wielkie, przerażające fale ;) |
Na Marco Island dotarliśmy dopiero późnym popołudniem, bo było to raczej zwieńczenie dnia niż główny cel, więc zostaliśmy do zachodu słońca. Wschód na plaży też podziwialiśmy, o czym za moment :)
* Ostatnia z odwiedzonych przez nas plaż to Turner Beach na wyspie Sanibel. O Sanibel słyszałam już dawno temu, że słynie z pięknych muszli, ale jakoś nigdy wcześniej nie starczało czasu, żeby się tam wybrać. Tym razem byliśmy jednak tak blisko, że nie wybaczyłabym sobie, gdybym sama nie sprawdziła tego miejsca. Wstaliśmy więc ok. 4.30 rano i jeszcze w ciemności wyruszyliśmy w drogę na wsypę. I w tym miejscu muszę pochwalić moją wyjazdową ekipę, że aż 7 osób zdecydowało się zarwać noc i ruszyć na poszukiwanie muszli :)
Na miejsce dotarliśmy jeszcze przed wschodem słońca i z latarkami w rękach ruszyliśmy na poszukiwania. Poza zbieraniem muszli, całkiem ciekawym doświadczeniem było obserwowanie porannych rytuałów natury: jak małe kraby biegały po plaży i zakopywały się w piasku, ptaki biegały brzegiem w poszukiwaniu wodnych smakołyków, a ryby skakały wysoko ponad taflę wody... Ale do rzeczy! Muszle okazały się być faktycznie liczne i bardzo ładne, a zbiory bardzo obfite. Przywiozłam do Chicago całe wiadro i... mam teraz problem! Czy ktoś z Was ma może sprawdzone metody na pozbycie się rybnego zapachu z muszli? Płukałam, myłam, teraz aktualnie mrożę je na zewnątrz... słyszałam o opcji gotowania i moczenia w chlorze, ale czy to nie zniszczy muszli? Będę wdzięczna za wszelkie rady!
W samym Cape Coral postanowiliśmy też skorzystać z miejscowych "atrakcji dla dorosłych". I tak oto zawitaliśmy do lokalnego browaru (Cape Coral Brewing Company) i destylarni rumu (Wicked Dolphin).
Wizyta w browarni obfitowała w nieoczekiwane atrakcje. Okazało się bowiem, że jest to niesamowicie klimatyczne miejsce, zaopatrzone w mnóstwo gier i książek. Poza degustacją miejscowych wyrobów, spędziliśmy więc trochę czasu grając w Jengę i Line Up 4 ;)
Z browarni udaliśmy się do destylarni rumu, gdzie czekała nas godzinna wycieczka i opowieść o kolejnych etapach powstawania tego pirackiego trunku oraz różnych ciekawostkach z nim związanych, zwieńczona małą degustacją kilku rodzajów rumu oferowanych przez destylarnię Wicked Dolphin. Zdecydowanie polecam zarówno wycieczkę, jak i sam rum! Jeśli jesteście miłośnikami rumu, to zdecydowanie polecam przepis na pysznego i orzeźwiającego drinka, jakim zostaliśmy poczęstowani podczas zwiedzania destylarni (osoby poniżej 18 roku życia zakrywają teraz oczy). Przepis jest niesamowicie prosty: jedna część soku ananasowego, 3 części soku żurawinowego oraz rum czysty i rum kokosowy w proporcjach zależnych od upodobań. Pycha!
I to tyle na dzisiaj. Zapraszam Was na kolejne posty z Florydy, w których pokażę Wam między innymi wrestling z aligatorami i powiem, w jakim języku najlepiej dogadać się z Indianami.
A w międzyczasie zapraszam Was do śledzenia moich kont na portalach społecznościowych:
facebooku (Pamiętnik Emigrantki) i Instagramie (Chicagowianka),
a na pewno będziecie na bieżąco z amerykańskimi opowieściami ;)
To widze ze urlop byl naprawde udany. Piekne zdjecia i super przygody. Szkoda ze nie udalo nam sie spotkac, ale jeszcze nic straconego bedzie nastepny raz. :-)
OdpowiedzUsuńJa też żałuję, że w końcu nie udało się spotkać! My koniec końców w ogóle ominęliśmy wschodnie wybrzeże tym razem...
UsuńSzkoda. Mam nadzieję że jak następnym razem traficie na wschodnie wybrzeże to dacie znać ;)
UsuńNa pewno! :)
UsuńZazdroszczę - zima w takim ciepełku. Prawdę powiedziawszy podoba mi się każde z tych miejsc, a już to z muszelkami bardzo:)
OdpowiedzUsuńKolejny długi, bardzo ciekawy post - przyjemnie się go czytało. ; ) Miło sobie pomarzyć, że kiedyś może mnie też uda się dotrzeć do tak "egzotycznych" miejsc i pozwiedzać zakątki USA. Dzięki Twojemu blogowi przez moment oszukuję się, że tam jestem, czytając historie Twoimi oczami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wiele, wiele przygód w USA... i relacji dla nas na blogu. ; )
Dziękuję za miłe słowa :) Zapraszam po więcej opowieści już wkrótce i mam nadzieję, że jak najszybciej spełnisz swoje marzenia. Ameryka jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki ;)
UsuńRewelacyjny wypad <3 Ohhh ja ja kocham Florydę- to miejsce ma niepowtarzalny klimat :) Co ja bym dała, by tam wyskoczyć teraz na tydzień czy dwa, ahhhh :)
OdpowiedzUsuńA jet ski baaaaardzo lubię - dla mnie emocje były od początku aż do ostatniej minuty :)))))))
To zdecydowanie dobre miejsce aby cieszyć się słońcem :)
OdpowiedzUsuńPolecam Naples, spokojne plaze, a parking przy szpitalu jest tuz, tuz przy plazy :) za darmola:)
OdpowiedzUsuńI na glownej ulicy w Naples polecam lody-homemade, drogie, ale warte swojej ceny.
Sama odkrywam teraz Fort Lauderdale. Tez mi sie podoba.
Odnosnie muszli - moje dzieciaki zebraly cale siatki sand dollars i starfish. Zanurzylismy to w cloroxie (rozcienczonym w wodzie, jak do wywabiania plam) i musialam trzymac 24 godziny zeby wybielic z koloru szarego do piaskowego. Jesli masz bardzo kolorowe muszle, to wybierz kilka takich, ktorych bedzie Ci najmniej zal i sproboj z wieksza iloscia wody.
OdpowiedzUsuńŚwietna fotorelacja :) Do tej browarni bym się wybrała. Ale obawiam się że po tak długiej abstynencji wystarczyłby mi sam zapach piwa by się upić haha :D Plaże cudne, widać że zadbane. Ojj chciało by się kiedyś być tak daleko od domu. Kto wie może kiedyś ?
OdpowiedzUsuń