1/30/2016

Floryda: w Indiańskiej wiosce

     Kiedy ostatnim razem byliśmy na Florydzie i przejeżdżalismy przez Park Narodowy Everglades, mniej więcej w połowie drogi natrafilismy na indiańską wioskę. Jednak jako że nie mieliśmy czasu zatrzymać się tam na dłużej, miejsce to trafiło na moją listę "do zobaczenia następnym razem". Kiedy więc w grudniu udaliśmy się ponownie na południe Florydy, oczywistym było, że tym razem wioska Indian Miccosukee znajdzie się w naszym programie zwiedzania :)
      Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat w czasie naszego pobytu w Cape Coral, w wiosce odbywał się Festiwal Sztuki i Rękodzieła, co było dla mnie dodatkowym magnesem. Kiedy tylko przeczytałam, że podczas Festiwalu do wioski przyjeżdżają różne plemiona indiańskie, by prezentować swoją kulturę i zwyczaje, wiedziałam że i mnie tam nie zabraknie!

     Wstaliśmy wcześnie rano i po około 2 godzinach jazdy dotarliśmy z Cape Coral do wioski Indian Miccosukke. Pierwsze ogromne zaskoczenie spotkało nas już w kasie biletowej, w której obsługiwała nas rdzenna Indianka. Kiedy tylko zorienotwała się, że jesteśmy Polakami, całkiem płynną polszczyzną powiedziała nam, że ma męża Polaka, jeśli dobrze pamiętam, to z Rzeszowa (a może z Radomia?), a tu właśnie idzie jej córka, która oprowadza po wiosce. Podeszła do nas córka i już naprawdę ładną polszczyzną zaczęła z nami rozmawiać! Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie- dotarliśmy właśnie na południe Ameryki Północnej, gdzie na bagnach usytuowana jest wioska indiańska, w której można porozumieć się po polsku! Nie mogło być inaczej- dzień musiał być udany :)


     Pierwszą atrakcją, z której skorzystaliśmy po przybyciu do wioski, była krótka przejażdża airboat'em. Jak być może niektórzy z Was pamiętają, podobne doświadczenie zdobyliśmy podczas poprzedniej wizyty w Everglades (TUTAJ), jednak tym razem było nieco inaczej. Po pierwsze, tereny, mimo że to wciąż ten sam park narodowy i wciąż mokradła, były nieco inne, a po drugie, jedną z atrakcji rejsu był przystanek w wiosce w stylu hammock, czyli de facto- w wiosce zbudowanej na palach na bagiennym terenie. Jak zostaliśmy poinformowani przez miejscowego przewodnika- wioski takie były budowane przez Indian zsyłanych przez ówczesny rząd w nieprzyjemne i niebezpieczne tereny Everglades. Jednak Indianie odnaleźli się w tym terenie, opracowali technikę budowania osad i obezwładniania aligatorów, a w Everglades żyją do dziś, choć oczywiście już nie w pierwotnych osadach. Aktualnie, owe hammock-style villages, to raczej miejsca do pokazywania turystom, a także do spotkań rodzinnych. Moim zdaniem, miejsca niesamowicie klimatyczne- zobaczcie sami:

Airboat- właśnie tak przemierza się bagna Everglades :) Jak się później dowiedzieliśmy, w całym Parku Narodowym głębokość mokradeł jest mniej więcej taka, że bez problemu można tam stanąć.
Hammock-style village. Aligatorów wszędzie pełno :)

Maszyny do szycia używane niegdyś przez Indianki

Tradycyjne lalki Indian Miccosukee, w strojach z równie tradycyjnymi zdobieniami. Jak zobaczycie na kolejnych zdjęciach, patchworki i kolorowe tasiemki są na porządku dziennym.


Urzekła mnie ta mała Indianka! Spójrzcie na jej piękną sukienkę- połączenie plemiennych motywów i kultury zachodniej- postaci z bajki "Frozen"

Bananowiec
I kolejny zwykły dzień w wiosce... Nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale dziewczyny przy pomocy nitek/ żyłek łowią właśnie ryby :)
     
      Jak wspomniałam wcześniej, w głównej wiosce odbywał się właśnie Festiwal Sztuki i Rękodzieła. Dzięki temu mieliśmy okazję podziwiać wyroby rzemieślnicze różnych plemion, a także oglądać ich plemienne tańce i rytuały. Ile z tego było faktycznych obrzędów, a ile komercji, oczywiście można się zastanawiać, ale nie zmienia to faktu, że wizyta na takim festiwalu to bardzo interesujące doświadczenie i zdecydowanie je każdemu polecam. W wiosce spędziliśmy cały dzień, ale moglibysmy nawet i tydzień!





 

W pewnym momencie zauważyliśmy, że na głównym placu zaczynają się jakieś obrzędowe tańce, a ludzie zaczynają ustawiać się w kręgu. Oczywiście, chwilę później już i my tam byliśmy. Szamani, w rytm rytualnych śpiewów i dźwięków bębnów, dokonywali czegoś na kształt błogosławieństwa- każdy swojego, ale o podobnym kształcie: Indianin dotykał dłoni kolejnych osób swoimi dłońmi, piórami albo kawałkami drewna, a następnie strzepywał je w górę lub w dół. I możecie mi wierzyć lub nie, ale zanim szamani doszli do końca kręgu, czyste, bezchmurne niebo nad nami przykryło się gęstą, ciemną chmurą. Przypadek? Pewnie tak, ale zdecydowanie dodał dramaturgii :)

 

      Jedną z głównych atrakcji wioski jest również pokaz obezwładniania aligatorów. Zawsze mam obiekcje co do tego typu wydarzeń, bo ostatecznie nigdy nie wiadomo, na ile zwierzętom dzieje się krzywda, nawet jeśli wszystko wygląda bezpiecznie i nieforsująco. Nie zmienia to jednak faktu, że ów dziesięciominutowy pokaz "wrestlingu" połączony z licznymi ciekawostkami na temat anatomii i zachowań aligatorów, zbiera liczne ochy i achy. Dla chętnych przewidziana jest także dodatkowa atrakcja- możliwość trzymania na rękach małego aligatora albo zdjęcie z większym. 





I tak minął kolejny dzień spędzony we florydzkim słońcu, którym mam nadzieję udało mi się Was trochę rozgrzać w ten zimowy dzień. Wioskę Indian Miccosukee zdecydowanie polecam!



Zapraszam Was do śledzenia moich kont na portalach społecznościowych:
 facebooku (Pamiętnik Emigrantki) i Instagramie (Chicagowianka),
a na pewno będziecie na bieżąco z amerykańskimi opowieściami ;)

16 komentarzy:

  1. Ach szkoda że dopiero niedawno zaczelas dodawać posty z Florydy bo są ciekawe i inspirujące ;) a ja właśnie byłam na Florydzie do 20.01 i kilka dni w Chicago a teraz niestety już jestem w szarej i zimnej Polsce :( Byłam w jednej z tych farm aligatorow a w sumie to dwóch, jedna tak po środku Florydy (nie pamiętam nazwy miejscowości) przy dużym jeziorze ale średnio podobało mi się bo poza przejażdżka airboatem nic nie było więcej a i aligatorow za dużo nie było bo się pochowaly (za zimno chyba dla nich). Potem byłam na południu Florydy gdzieś niedaleko drogi nr 41 i tam bylo fajniej bo poza airboatem można było potrzymać małego aligatora (nawet nie miały zaklejonych pyskow ale i tak były zbyt leniwe żeby chociaż zęby pokazać) mały pokaz z dużymi aligatorami, podczas pływania airboatem przerwa na karmienie aligatora itd. Ta druga farma aligatorow o wiele bardziej mi się podobała :) żałuję że już po wszystkim i żałuję że nie zanurkowalam na key largo bo nie było już czasu :( może następnym razem, kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że w ogólnym rozrachunku wyjazd do USA był jednak udany :) A sporo postów z Florydy jest na blogu już od kilku lat, teraz dochodzą tylko te z ostatniej wycieczki :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Tak wiem, czytalam :) Twoj blog nawet trochę rozjasnil mi jak jest w USA jeszcze przed wyjazdem i np. Dzięki Twojemu blogowi odwiedziłam plaże z mnostwem muszelek w Siesta Key i oczywiście trochę przywiozlam do Pl :) wyjazd jak najbardziej udany, mam to szczęście że mam rodzinę w Chicago i na wschodnim wybrzezu Florydy, myślę że jeszcze kiedyś odwiedze te miejsca. Mimo że już wróciłam z USA to dalej będę czytać Twoj blog bo jest ciekawy :) Pozdrawia :)

      Usuń
    4. W takim razie cieszę się, że udało mi się podsunąć chociaż trochę sugestii ciekawych miejsc :) A jak podobało Ci się Chicago?

      Usuń
    5. Mroźne Chicago też ma swój urok, tyle wieżowców na raz to jeszcze nigdy nie widziałam, odwiedziłam Downtown, Wyspę muzeów (w tym Field Muzeum) i Chinatown, oczywiście spróbowałam też słynnej Deep Dish Pizza (pyszna), latem pewnie Chicago jest jeszcze ładniejsze :)
      Ps. co do poprzedniego komentarza to nie chodziło mi o Siesta Key (tam też byłam, ładna plaża) tylko o plażę z muszelkami na Sanibel Island, ale pewnie się domyśliłaś ;)

      Usuń
    6. Fajnie, że udało Ci się tak wiele zwiedzić :) Ja zdecydowanie preferuję Chicago wiosną i latem, bo atrakcji jest jeszcze więcej, ale tak jak piszesz- i zimą miasto ma swój urok ;)

      Usuń
  2. Ciekawy post i przyda się przy planowaniu lutowej wyprawy na Florydę. Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, luty już tuż tuż :) W jakie okolice się wybierasz? Na blogu są posty z różnych części Florydy, więc mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie :)

      Usuń
  3. Wow.
    Ale sie wkurzylam.
    Jako ze mieszkam w naples, bylam tam kilka miesiecy temu, bylo beznadziejnie. Pani ktora nas oprowadzala miala mega attitude, jakby nam laske robila ze biednych amerykanow do parku wpuscila.....
    Bylo tak beznadziejnie ze odradzalam wszystkim znajomym wycieczki tam.

    Jestem ciekawa czy gdyby wiedziala ze jestem polka to czy potraktowano by nas inaczej.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, zastanawiałam się jak jest w wiosce poza tym Festiwalem. I jestem ciekawa czy oprowadzała Was ta sama dziewczyna, czy może jednak inna.

      Usuń
    2. Chyba jest kiepsko....
      Gdy Przyjechalismy musielismy czekac godz na wejscie by nazbieralo sie wiecej osob. Wiec nasz tour mial moze10 max 12 osob.
      Myslalam ze bedzie fajnie dlatego ze mniej osob bardziej kameralna atmosfera....bardzo sie mylilam nie dowiedzialam sie nic o historii tego plemienia...nic! Tour wygladal tak pani wskazuje tutaj byly ogniska, area kuchenna a tutaj area do spania.... przy czym ton jej glosu i zaangazowanie pozostawialo wiele do zyczenia. Chyba miala baaardzo zly dzien. Mowiac prosto miala na nas wy***bane bo inaczej tego nie potrafie skomentowac. bylo bardzo basic i generalnie ja moglabym ten tour sama prowadzic skoro polegal on na wymienianiu miejsc i do czego one sluzyly. Bardziej byla przejeta szkola jaka prowadza i tym jak rzad traktowal i traktuje indian.... rzucala przytym bardzo grozne spojrzenia, jakby to byla nasza wina czy cos....Potem byl czas wolny mozna bylo samemu zwiedzac bo czekalismy na pokaz gatorow, ktory prowadzil inny facet niz u ciebie na zdjeciu. To bylo bardzo fajne. Ale tak mnie ten tour bardzo wkurzyl.
      Bylam w innych rezerwatach kalifornia arizona utah m.in. i sorry ale bija ich na glowe.... to bylo moje najgorsze doswiadczenie z indianami.
      Pani miala ok 25 lat, otyla, dlugi warkocz.... i byla bardzo zla. Lol.
      Nikt nawet jej nie chcial pytan zadawac, gdy wyrazila taka chec, bo miala tak zachecajaca mine.
      Teraz zastanawiam sie czy dac im druga szanse skora sa jakies polskie konekcje,ale nie wiem czy mam ochote stracic pieniadze po raz drugi.....

      Usuń
    3. Cóż, faktycznie nie za ciekawie. Pewnie też nie wyszłabym zadowolona, mając takie "przygody". Nasz tour był naprawdę interesujący, oprowadzała nas właśnie ta pół-Polka, o której wspomnialam w tekście, i opowiadała wiele ciekawych historii, przy czym była przesympatyczna. Nie mam porównania do innych wiosek, bo to było moje pierwsze tego typu doświadczenie, ale w moim przypadku dzień był naprawdę bardzo udany. Być może to kwestia fajnego przewodnika, być może trwającego Festiwalu, a być może miałam po prostu szczęście, albo Ty wyjątkowego pecha... Zobaczymy, może napisze ktoś jeszcze kto miał okazję być w tej wiosce :)

      Usuń
  4. Ja tak średnio lubię takie atrakcje, jakoś to wszystko wydaje mi się zawsze zbyt komercyjne, mało prawdziwe. Oj z aligatorem na rękach zdjęcia bym chyba sobie nie zrobiła;)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest pewna grupa Indian, która przemierza Polskę sprzedając swoja muzykę i wyroby i co kilka lat pojawiają się na festiwalu w moim mieście. Zawsze mówią tak piękną polszczyzną z mocnym akcentem, to naprawdę pięknie brzmi. Najbardziej zauroczył mnie ten mały aligator, jest prześliczny *.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowne widoki, zazdroszczę ;)
    http://aboutbeautybysonia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger