12/31/2012

Końcoworoczny relaks

Końcoworoczny relaks
      Jako że od kilku tygodni jęczałam, że wszystko mnie boli i przydałby się masaż, św. Mikołaj ulitował się i podarował mi karnet do spa. W minioną sobotę spędziłam więc pół dnia relaksując się w King Spa & Sauna :). To była moja pierwsza wizyta w tego typu przybytku w USA, więc pomyślałam sobie, że chyba zasługuje na krótką relację.
     O ile niczym zaskakującym nie był dla mnie podział na przebieralnie dla kobiet i mężczyzn, o tyle przeżyłam mały szok, gdy po wejściu do damskiej strefy moim oczom ukazał się widok paradujących nago kobiet różnego wieku, postury i maści. Zważając na znajdującą się obok strefę jacuzzi poczułam się nieco jak w starożytnej łaźni. Tak czy inaczej niemożliwym było skorzystanie z przebieralni, gdyż takowych nie było, jedyny ratunek dla bardziej wstydliwych stanowiło schowanie się między rzędami szafek na ubrania. I to nie żeby można było przebrać się w przyniesiony ze sobą kostium! Na wejściu otrzymuje się uniformik w rozmiarze uniwersalnym, w uroczo różowym kolorze, składający się z koszulki i spodenek, po wdzianiu którego poczułam się co najmniej jak pensjonariuszka szpitala dla psychicznie chorych. Jednak później doszłam do wniosku, że jest to całkiem niezłe rozwiązanie, bo przynajmniej pozwala skupić się na relaksie, a nie wszechobecnej rewii mody. Wszyscy wyglądali tak samo głupio i to było ok :)
   Jedynie szatnie i jacuzzi podzielone były ze względu na płeć, pozostała część była już wspólna. A co wchodziło w skład tej wspólnej części? Kilka pokoików saunowych, różniących się wystrojem i nieco temperaturą oraz aromatem, pokój lodowy, strefa masaży, sala kinowa, sala medytacyjna oraz strefa z jedzeniem.


 




 powyższe zdjęcia pochodzą ze strony SPA- moja komórka nie podołała:P

     Sauny faktycznie bardzo mnie zrelaksowały, ale to, co uszczęśliwiło mnie tamtego dnia najbardziej, to masaż. Muszę w tym miejscu nadmienić, że całe spa jest azjatyckie, łącznie z obsługą, jedzeniem i 80-90% odwiedzających, tak więc nie mogło być inaczej- również masaż był azjatycki. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale przez godzinę zostałam tak pougniatana na całym ciele przez o połowę mniejszą ode mnie panią, że poczułam się co najmniej o kilka lat młodsza :)
   Był jednak również minus tej całej koreańskości- jedzenie. O jedzeniu azjatyckim wiem mniej więcej tyle, że są sajgonki, sushi i orange chicken, ale oszołomiona tą wiedzą uznałam, że pewnie i koreańskie jedzenie mi zasmakuje. Nic bardziej mylnego! Kiedy otrzymałam swoje zamówienie byłam oczarowana, ponieważ wyglądało naprawdę apetycznie, jednak okazało się, że NIC z całego zestawu nie smakowało mi nawet trochę. Skończyło się na tym, że poza kilkoma kęsami talerz oddałam w prawie takim samym stanie, w jakim go dostałam. Nie wiem, czy całe koreańskie jedzenie jest tak paskudne, czy tylko ja na takie trafiłam- potrafi mi ktoś odpowiedzieć?

   I na koniec jeszcze kilka zdjęć z głównego holu, niestety robionych tylko telefonem, więc jakość nie powala, ale myślę, że przynajmniej można zauważyć ludzi w szpitalnych kostiumikach :)








Relaks relaksem, ale prawda jest taka, że po 6 godzinach tej cudownej pielęgnacji byłam tak zmęczona, że po powrocie do domu marzyłam tylko o tym, żeby położyć się spać :)



A przy okazji wszystkim Czytelnikom chciałabym życzyć szampańskiej zabawy sylwestrowej oraz żeby ten Nowy Rok był tak błogi i pełen niczym niezmąconego relaksu, jak moja ostatnia sobota :)

12/27/2012

Amerykańskie akcenty 7

Amerykańskie akcenty 7
   Minęły już 3 miesiące od ostatniego posta z serii "akcentów". Czyżby Ameryka powoli przestawała mnie zaskakiwać codziennymi widokami? Nieee, wolę zgonić winę na zabieganie i zajęcie myśli innymi sprawami, przez co nie byłam aż tak uważna na ulicach :) Mam jednak nadzieję, że dzisiejszą dawką zdjęć zrekompensuję tak długie braki.

Z okazji Bożego Narodzenia całe miasto było pięknie udekorowane. Także Instytut Sztuki nie pozostał obojętny i nie zapomniał o swoim lwie :)

Święta świętami, ale czysto zimowe dekoracje w mieście i na obrzeżach też muszą być!


W tym roku Boże Narodzenie prawie zbiegło się w czasie z obchodami żydowskiej Hannuki. Stąd też na sklepowych półkach można było dojrzeć takie dekoracyjne miksy.












 A tutaj jeszcze 2 zdjęcia wykonane w weekend przed Bożym Narodzeniem- jak widać, Amerykanie nie odczuwają potrzeby, by czekać za długo z wyprzedażami :)





   Pewnego dnia na stacji metra zastałam taki widok- pan grał na saksofonie oraz sprzedawał swoje płyty za $5. Muszę przyznać, że nie jest to jakieś niespotykane zjawisko- stacje metra, szczególnie te podziemne, dosyć często okraszone są różnej maści muzykantami. Jednak w tym przypadku żałuję, że nie nagrałam filmiku, bowiem kilka metrów dalej pewien młody Afroamerykanin tak wczuł się w muzykę, że nawet zaczął do niej tańczyć :) I w tym miejscu muszę dodać, że już kilkakrotnie zdarzyło mi się jadąc kolejką widzieć jakiegoś młodego Afroamerykanina, który słuchając muzyki przez słuchawki był tak nią pochłonięty, że nie miał oporów, żeby podrygiwać, a wręcz tańczyć w wagonie metra. Całkiem fajny widok, bo co jak co, ale Afroamerykanie ruszać się potrafią ;)












Amerykanie mają chyba nieskończoną wyobraźnię do ikon zamieszczanych na drzwiach toalet. Tutaj przykłady z KFC :)

I na koniec to, co całkiem niedawno sprawiło, że bardzo polubiłam Chicago :) Otóż pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, udało mi się być w pobliżu planu kręcenia jednego z moich ulubionych w ostatnim czasie serialu- "Chicago Fire"- opowiadającego o perypetiach zawodowych i osobistych strażaków i ekipy ratunkowej z chicagowskiej remizy. Na początku wydawało mi się, że mijam zwykły pożar, jednak było tam za dużo wozów i panowało zbyt małe zamieszanie :) Żałuję, że nie miałam ani aparatu (musiałam posiłkować się jedynie komórką), ani czasu, by zatrzymać się i zrobić lepsze zdjęcia, ale coś tam jednak udało mi się uchwycić.

ulotka informacyjna w jednym z domów, w pobliżu których kręcony był serial
samochody ekipy pozajmowały kilka sąsiednich ulic



12/23/2012

(nie)zimowo i świątecznie

(nie)zimowo i świątecznie
   Mamy mocno zaawansowany grudzień, święta za pasem, a w Chicago nadal zimy nikt nie widział. Owszem, temperatura trochę spadła, nawet w czwartek było małe załamanie pogody, w piątek spadło nieco śniegu (trawa nadal bez problemu prześwituje przez ten "biały puch"), ale co to za zima, gdy spotkać można takie widoki:



   
   Przyznaję, do prawdziwej zimy mi nie spieszno, ale takie widoki jednak trochę mnie zatrważają... Bo jak te wszystkie biedne roślinki powypuszczają teraz pączki, a potem jednak przyjdzie mróz i je zmrozi, to co będziemy mieć na wiosnę?

No nic, końca świata nie było, to i pogodowo- przyrodniczymi anomaliami może nie ma się co na zapas przejmować...




A w związku z tym, że już mamy Gwiazdkę, życzę wszystkim Czytelnikom, aby te Święta pełne były radości i odpoczynku od codziennego biegu :)



12/19/2012

Emigrantka czyta- J.K. Rowling "Trafny wybór"

Emigrantka czyta- J.K. Rowling "Trafny wybór"
    W niezbyt odległej przeszłości na mojego kindelka w końcu trafiła pozycja, na którą czekałam niecierpliwie- "Trafny wybór" ("Casual Vacancy") J. K. Rowling, bardziej niektórym prawdopodobnie znanej jako "ta od Harrego Pottera".


   Po tak wciągającej lekturze, jaką była seria przygód młodego czarodzieja, w stosunku do najnowszej powieści Rowling miałam całkiem spore oczekiwania. Wiedziałam, że jako że jest to "książka dla dorosłych", co podkreślane było chyba we wszystkich zapowiedziach wydawniczych, to może odbiegać od stylistyki, do której zdążyłam się przyzwyczaić, niemniej nauczona doświadczeniami z "Harrego Pottera" liczyłam na intrygującą fabułę, ciekawe sploty akcji i niespodziewane zakończenie. Cóż, muszę przyznać, że się nie zawiodłam. "Trafny wybór" zdecydowanie oceniam jako wybór trafny, co jest dla mnie ulgą po moim ostatnim, niezbyt zadowalającym wyborze, jakim było "50 twarzy Greya". Książkę pochłonęłam w kilka wieczorów, każdego dnia bardzo żałując, że noc nie może trwać dłużej i że nie mogę pogodzić stanu wyspania się z zaspokojeniem ciekawości, co też wydarzy się na kolejnych stronach powieści.
   Nie chcę za bardzo zdradzać fabuły, ponieważ z racji tego, że jest to nowość na rynku wydawniczym, to z pewnością wiele osób jej lekturę ma jeszcze przed sobą, jednak charakteryzując "Trafny wybór" w kilku zdaniach można powiedzieć, że jest to opowieść o małomiasteczkowej społeczności i skomplikowanych stosunkach, zachodzących między jej członkami, opowieść o konfliktach społecznych, niekiedy powodowanych różnicami klasowymi, a niekiedy różnicami charakterologicznymi, opowieść o ludzkich dramatach i niespełnionych nadziejach, o braku porozumienia i zrozumienia w rodzinie, i wreszcie o tym, jakie znieczulica, do której niestety coraz bardziej przywykamy i na którą coraz bardziej obojętni się stajemy, potrafi przynieść dramatyczne konsekwencje, dostrzegalne niestety dopiero wtedy, kiedy jest już za późno, żeby cokolwiek naprawić. Jest to powieść opisująca perypetie tak wielu tak różnych postaci, że chyba każdy może odnaleźć coś z siebie (swoją drogą, przystępując do czytania książki radziłabym zaopatrzyć się w kartkę i długopis, coby pomóc sobie trochę nie pogubić się poprzez rozpisanie bohaterów).
   Muszę przyznać, ze już dawno żadna książka tak na mnie nie wpłynęła- ostatnie strony doprowadziły mnie do łez, a potem jeszcze długo nie mogłam zasnąć, analizując wydarzenia, których byłam czytelniczym świadkiem. I myślę, że to właśnie jest najlepszą oceną dla "Trafnego wyboru"- bo czyż nie tego oczekujemy po książce, żeby nas wzruszyła, skłoniła do refleksji czy wywarła jakiś ślad w naszej psychice?
 

12/18/2012

Choinka emigrantki

Choinka emigrantki
   Dzięki portalom społecznościowym zapanowała ostatnimi czasy moda na chwalenie się domowymi choinkami. No cóż, i ja poddam się temu zwyczajowi, tym bardziej, że wypadałoby pokazać jak prezentują się m.in. przynajmniej niektóre bombki zakupione na kiermaszu świątecznym, który niedawno opisywałam ;)
   W tym roku założyłam, że wszystkie ozdoby na moim drzewku będą pochodziły z różnych bajek, że będzie kolorowo i tak, jak w dzieciństwie lubiłam najbardziej. I myślę, że swój cel osiągnęłam, ponieważ na zielonych gałązkach zawisły zarówno seryjnie robione, plastikowe bombki z supermarketów, cudne szklane bombki z jarmarku, ręcznie robione wyszywanki oraz świeże plasterki cytryny, limonki, pomarańczy oraz żurawina, a także aromatyczne laski cynamonu. Zapomniałam tylko o cukierkach w kolorowych, błyszczących papierkach, ale może to i lepiej, bo okres świąteczny i tak dostarczy mi nadmiar zbędnych kalorii i kilogramów :)

nasza honorowa bombka :)















12/16/2012

Przedświąteczne szaleństwo + "Hobbit"

Przedświąteczne szaleństwo + "Hobbit"
   Do Świąt został już raptem tydzień, a to oznacza przede wszystkim tłumy ludzi w centrach handlowych. Jedni oddają się zakupowemu szaleństwu, zaopatrując się w dekoracje lub prezenty, inni przychodzą zobaczyć, jakie atrakcje zostały przygotowane dla klientów. Bardzo popularne są oczywiście zdjęcia ze Świętym Mikołajem, co nasuwa mi na myśl pytanie, czy dzieci, które mają okazję usiąść na kolanach różnych brodatych starców w czerwonych płaszczach orientują się, że to nie jedna osoba...

Mikołaj udający się na miejsce swojej pracy...















.... i podczas wykonywania swoich obowiązków....














.... w takiej oto lodowej kuli :)



A tutaj już w innym centrum handlowym, więc i w innej scenerii

















Nie tylko centra handlowe, ale i poszczególne sklepy starają się zachęcić klientów do spojrzenia na ich półki, na przykład takim oto sposobem:


Są również całoroczne sklepy z ozdobami choinkowymi, które jednak dopiero w grudniu przechodzą prawdziwe oblężenie!



Podczas przedświątecznej przechadzki po sklepach udało mi się także natrafić na zimowe Ugly Sweaters :)


    Ach, sezon świąteczny osiąga swoje apogeum, a ja już zacieram ręce na poświąteczne wyprzedaże :)



------------------------------------------------------------------------------


    Tak z innej beczki- byliśmy dziś w kinie na "Hobbicie". Szczerze polecam! Trzy godziny minęły jak z bicza strzelił przy praktycznie nieustającej akcji, zapierających dech w piersiach widokach oraz całkiem ciekawych efektach 3D. Co ciekawe, może to dzięki jakiejś nowej technice, w której został nakręcony ów film, pomimo tak długiego seansu w okularach na nosie, nie bolały oczy! Jestem naprawdę usatysfakcjonowana ;) Moim zdaniem, przynajmniej na chwilę obecną, "Hobbit" zdecydowanie bije "Władcę Pierścieni", zobaczymy jednak, co przyniosą kolejne części.



   A oto nasz hobbitowy zestaw kinomaniaka :) Popcorn jak dla mnie jest nieodłącznym elementem każdej wizyty w kinie, a że można go było nabyć w promocyjnym wiaderku, to dla mnie tym lepiej! Do tego litrowe kubki (Amerykanie pochłaniają niesamowite ilości napojów, więc trzeba wyjść naprzeciw ich potrzebom) oraz okulary 3D specjalnie na seanse "Hobbita".




Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger