Jako że od kilku tygodni jęczałam, że wszystko mnie boli i przydałby się masaż, św. Mikołaj ulitował się i podarował mi karnet do spa. W minioną sobotę spędziłam więc pół dnia relaksując się w King Spa & Sauna :). To była moja pierwsza wizyta w tego typu przybytku w USA, więc pomyślałam sobie, że chyba zasługuje na krótką relację.
O ile niczym zaskakującym nie był dla mnie podział na przebieralnie dla kobiet i mężczyzn, o tyle przeżyłam mały szok, gdy po wejściu do damskiej strefy moim oczom ukazał się widok paradujących nago kobiet różnego wieku, postury i maści. Zważając na znajdującą się obok strefę jacuzzi poczułam się nieco jak w starożytnej łaźni. Tak czy inaczej niemożliwym było skorzystanie z przebieralni, gdyż takowych nie było, jedyny ratunek dla bardziej wstydliwych stanowiło schowanie się między rzędami szafek na ubrania. I to nie żeby można było przebrać się w przyniesiony ze sobą kostium! Na wejściu otrzymuje się uniformik w rozmiarze uniwersalnym, w uroczo różowym kolorze, składający się z koszulki i spodenek, po wdzianiu którego poczułam się co najmniej jak pensjonariuszka szpitala dla psychicznie chorych. Jednak później doszłam do wniosku, że jest to całkiem niezłe rozwiązanie, bo przynajmniej pozwala skupić się na relaksie, a nie wszechobecnej rewii mody. Wszyscy wyglądali tak samo głupio i to było ok :)
Jedynie szatnie i jacuzzi podzielone były ze względu na płeć, pozostała część była już wspólna. A co wchodziło w skład tej wspólnej części? Kilka pokoików saunowych, różniących się wystrojem i nieco temperaturą oraz aromatem, pokój lodowy, strefa masaży, sala kinowa, sala medytacyjna oraz strefa z jedzeniem.
powyższe zdjęcia pochodzą ze strony SPA- moja komórka nie podołała:P
Sauny faktycznie bardzo mnie zrelaksowały, ale to, co uszczęśliwiło mnie tamtego dnia najbardziej, to masaż. Muszę w tym miejscu nadmienić, że całe spa jest azjatyckie, łącznie z obsługą, jedzeniem i 80-90% odwiedzających, tak więc nie mogło być inaczej- również masaż był azjatycki. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale przez godzinę zostałam tak pougniatana na całym ciele przez o połowę mniejszą ode mnie panią, że poczułam się co najmniej o kilka lat młodsza :)
Był jednak również minus tej całej koreańskości- jedzenie. O jedzeniu azjatyckim wiem mniej więcej tyle, że są sajgonki, sushi i orange chicken, ale oszołomiona tą wiedzą uznałam, że pewnie i koreańskie jedzenie mi zasmakuje. Nic bardziej mylnego! Kiedy otrzymałam swoje zamówienie byłam oczarowana, ponieważ wyglądało naprawdę apetycznie, jednak okazało się, że NIC z całego zestawu nie smakowało mi nawet trochę. Skończyło się na tym, że poza kilkoma kęsami talerz oddałam w prawie takim samym stanie, w jakim go dostałam. Nie wiem, czy całe koreańskie jedzenie jest tak paskudne, czy tylko ja na takie trafiłam- potrafi mi ktoś odpowiedzieć?
I na koniec jeszcze kilka zdjęć z głównego holu, niestety robionych tylko telefonem, więc jakość nie powala, ale myślę, że przynajmniej można zauważyć ludzi w szpitalnych kostiumikach :)
Relaks relaksem, ale prawda jest taka, że po 6 godzinach tej cudownej pielęgnacji byłam tak zmęczona, że po powrocie do domu marzyłam tylko o tym, żeby położyć się spać :)
A przy okazji wszystkim Czytelnikom chciałabym życzyć szampańskiej zabawy sylwestrowej oraz żeby ten Nowy Rok był tak błogi i pełen niczym niezmąconego relaksu, jak moja ostatnia sobota :)