Mam wrażenie, że zazwyczaj listopad jest takim szarym miesiącem. Nie tylko pod względem pogody, ale także wydarzeń- ludzie przechodzą jesienną depresję i za wiele się nie dzieje. Jednak w tym roku, listopad wyjątkowo obfitował w mnóstwo ważnych wydarzeń, zarówno w Ameryce, Chicago, jak i moim życiu. Dziś więc zapraszam Was na dość długie migawki. Złapcie kubek gorącej herbaty i powspominajmy razem ostatnie tygodnie!
Jeśli chodzi o Chicago, to listopad wkroczył tu z solidnym przytupem. Już bowiem na samym początku miesiąca stała się rzecz niesłychana- drużyna baseballowa Chicago Cubs zdobyła mistrzostwo po 108 latach! Ostatnie kilka meczy rozgrywek to było istne szaleństwo- bilety kosztowały po kilka tysięcy dolarów, rezerwacje stolików w barach sportowych kilkaset dolarów, a do tego tłumy zbierały się przed telewizorami i przed stadionem Wrigley Field. Dosłownie całe Chicago żyło tymi rozgrywkami. A gdy Cubsi wygrali, miasto oszalało! Była parada, farbowanie rzeki, nieustająca impreza i pielgrzymki pod Wrigley Field przez kilka następnych dni. Ale najbardziej niesamowita część świętowania to zwieńczenie parady w Millenium Park, gdzie zebrało się 5 milionów ludzi! PIĘĆ MILIONÓW LUDZI! Ponoć było to 7. największe spotkanie w historii ludzkości, ale nie wiem w jaki sposób ktokolwiek jest w stanie to stwierdzić.
Kilka dni po zwycięstwie Cubsów przyszedł czas na najważniejsze wydarzenie tego roku w USA- wybory prezydenckie. Ku radości jednych, a zrozpaczeniu drugich, wygrał je milioner Donald Trump. Krótko po tym wydarzeniu napisałam post podsumowujący nastroje w Ameryce, więc nie będę się powtarzać, dodam tylko, że był to jedynie początek szaleństwa, które nadal trwa. Dalej trwają niezrozumiałe dla mnie protesty, dalej ludzie są w stanie pobić za odmienne poglądy. Co więcej? Politycy i różne ugrupowania wciąż starają się znaleźć sposoby na odwrócenie wyniku, aktualnie Ameryka mierzy się z ponownym liczeniem głosów w niektórych stanach.
Myślę, że w takich okolicznościach tegoroczne Święto Dziękczynienia, które wypada pod koniec listopada, dla wielu Amerykanów było nie lada wyzwaniem. No bo jak przy jednym stole spotkać się z wujkiem, który głosował na tego mizogina Trumpa? Albo z ciotką, która głosowała na tę wariatkę Hillary? Mnie na szczęście ten problem nie dotyczy i jak co roku w bardzo przyjemnej atmosferze spędziłam to moje absolutnie ulubione amerykańskie święto.
Z okazji Święta Dziękczynienia Radio Deon postanowiło zapytać kilkorga chicagowian o to, za co są wdzięczi w tym roku. Zapytano i mnie! Jeśli macie ochotę, wszystkie wyznania, można wysłuchać TUTAJ.
Końcówka listopada to już właściwie taki konkretny początek sezonu bożonarodzeniowego w USA. Przygotowania trwały, choć pogoda wcale nie wskazywała na nadejście zimy. Poniższe zdjęcie zostało zrobione dokładnie 17 listopada, ale gdyby nie miejska choinka za moimi plecami możnaby pomyśleć, że to co najwyżej połowa października. Nota bene, ta właśnie choinka następnego dnia została oficjalnie rozświetlona lampkami, a kilka dni później na tory metra wyjechała bożonarodzeniowa kolejka. Do świąt już tylko kilka tygodni!
Jak wspomniałam, listopad wyjątkowo rozpieszczał nas w kwestii pogody. Był to niesamowicie ciepły i słoneczny miesiąc, aż żal, że się skończył. Korzystając z tego dobrodziejstwa, wybraliśmy się na wędrówkę do Parku Stanowego Starved Rock, który już znacie z mojego bloga (TUTAJ). Zobaczcie, jak pięknie tam jesienią!
W tym całym zamieszaniu, udało mi się napisać kilka postów:
- Podsumowanie października
- Amerykańskie nastroje po wyborach prezydenckich, czyli o całym złu, które wypełzło z narodu
- Relacja z sierpniowego pobytu w nadatlantyckiej świątyni hazardu- Atlantic City, czyli nie wszystko złoto co się świeci
I na sam koniec, choć to bardzo istotne, chciałabym Wam jeszcze raz podziękować za ostatnie 5 lat, które spędziliśmy razem na tym blogu. I jednocześnie zaprosić Was do mojego nowego, świeżutkiego i pachnącego projektu, czyli na kanał Chicagowianka. Niech Wam się dobrze ogląda, udostępnia, komentuje i subskrybuje :)