6/14/2016

7 refleksji po powrocie z Polski

7 refleksji po powrocie z Polski
    Jak wspominałam we wcześniejszym poście, miało mnie nie być przez kilka tygodni. I nie było. Bo byłam w Polsce. Tym razem nie były to typowe wakacje, tak jak rok temu, ale bardzo spontaniczny i dość krótki wyjazd spowodowany pewnymi nagłymi okolicznościami. Dwa i pół tygodnia w Polsce to dla mnie zdecydowanie za krótko, ale nie mam co narzekać- jak na spontaniczny wyjazd wyszło naprawdę super. Od mojego powrotu do Chicago minęły już przeszło dwa tygodnie, ale podobnie jak rok temu, i tym razem ciężko mi na nowo zebrać myśli i wrócić do życia w realu i w blogosferze. Co ta Polska ma w sobie, że aż tak na mnie działa? :)

Warszawa

    W końcu jednak powracam i zapraszam Was na krótkie podsumowanie mojego pobytu w Polsce, tym razem w formie kilku krótkich i luźnych refleksji.

1. Jedzenie w LOT jest najlepsze.

     Być może pamiętacie, jak rok temu narzekalam na zimny obiad w SASie i umiarkowanie chwaliłam jedzenie w Lufthansie. W tym roku miałam okazję lecieć LOTem, pierwszy raz od pięciu lat. I muszę przyznać, że nasze polskie jedzenie jest jednak najlepsze :) Jeśli więc wybierając linie lotnicze zwracacie uwagę na menu, to nie zawahajcie się skorzystać z polskich linii lotniczych. Co równie istotne, mam wrażenie że cały lotowski serwis pokładowy znacznie się poprawił na przestrzeni ostatnich lat.

łosoś i pyszne ciasto skradły moje serce!

2. Polska jest coraz droższa.

    Kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, nie zdawałam sobie sprawy, jak życie tam jest drogie. Teraz dużo bardziej zauważam dysproporcje w sile nabywczej pieniądza między USA i Polską. W największy szok wprawiło mnie wyjście do KFC z dwójką moich młodszych braci. Za trzy osoby 70zł? Wow! Żeby jeszcze przynajmniej KFC utrzymywało poziom sprzed kilku lat, a nie pogorszyło się tak bardzo, to może bym to jakoś przeżyła... Nota bene, wiedzieliście, że KFC w Polsce i USA to zupełnie inne restauracje? Niby ta sama marka, ale menu jest zupełnie inne!
   Ale wracając do tematu cen, porównując 1zł do $1- za $70, w USA mogłabym zabrać braci do normalnej restauracji, a nie zwykłego fast-fooda.  

3. Ludzie wciąż są smutni i nieuprzejmi. Ale to się zmienia!
   
    Pamiętam, że kiedy jeszcze przylatywałam do USA tylko na wakacje, a potem wracałam do Polski, zawsze dostawałam depresji w tramwaju- witali mnie tam szarzy ludzie ze smutnymi, zmęczonymi twarzami. Teraz, po kilku latach, muszę przyznać, że ten obraz choć powoli, to jednak zmienia się na lepsze, co niezwykle mnie cieszy. Wprawdzie wciąż trudno jest spotkać na ulicy człowieka, który uśmiechnie się bezinteresownie, ale myślę, że i taki dzień niebawem nadejdzie ;) Co jednak wciąż rzuca się w oczy i zmienia baaardzo powoli, to podejście obsługi sklepowej do klientów. Mam wrażenie, że w Polsce wciąż pokutują czasu PRL, kiedy pani "sklepowa" była niczym królowa, decydująca który z jej poddanych zostanie obsłużony i wyjdzie ze sklepu z upragnionym towarem. Ustrój w Polsce zmienił się lata temu, ale podejście ludzi niestety często nie. Trochę to przykre przychodzić do sklepu i czuć się tam jak niechciany gość, witany wściekłą twarzą i obsługiwany z łaską. Absolutnie nie twierdzę, że Ameryka jest krajem idealnym, ale akurat w kwestii obsługi klienta Polska mogłaby się wiele od niej nauczyć.

4. Polska jest coraz piękniejsza.

    Wprawdzie w tym roku nie przeżyłam aż takiego szoku jak ubiegłego lata, kiedy poleciałam nad Wisłę pierwszy raz po czterech latach, ale nie da się nie zauważyć, jak ogromnie Polska się zmienia! W moim przypadku na tapet poszły głównie Szczecin i Ełk, bo tam jak zwykle spędziłam najwięcej czasu, ale patrząc na te dwa miasta, mogę sobie tylko wyobrazić, jak wypiękniała w ostatnich latach cała Polska! Mnóstwo nowych inwestycji, poprawa czystości miast, tworzenie infrastruktury turystycznej- to wszystko naprawdę widać.

Dziedziniec główny Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie

5. Jedzenie w Polsce jest najsmaczniejsze.

     Niejednokrotnie wspominałam, że polskie jedzenie jest jedną z tych rzeczy, za którymi tęsknię najbardziej. I nie mówię tu tylko o polskiej kuchni, ale przede wszystkim o smaku polskiego jedzenia- owoców, warzyw, ale także mięsa czy choćby zwykłej wody. Domyślam się, że osoby mieszkające w Polsce na stałe mogą nie do końca zdawać sobie sprawę z tego, o czym tutaj piszę i czym się zachwycam, ale emigranci z pewnością mnie zrozumieją :) Jedzenie w Ameryce zwyczajnie nie ma smaku. Wszystko jest zmodyfikowane genetycznie i nafaszerowane różnego rodzaju truciznami, przez co nawet jeśli jest dostępne cały rok, to absolutnie nie sprawia przyjemności podniebieniu. Całe szczęście, że w tym roku udało mi się w Polsce załapać na pierwsze truskawki. Ach, cóż to była za uczta!

6. Polska wieś rządzi.

    Mimo że urodziłam i wychowałam się w mieście, to miałam to szczęście, że bardzo często bywałam na wsi. Być może stąd ta moja miłość do polskiej wsi? W każdym razie, w tym roku znów miałam okazję podziwiać nieco te sielskie widoki i zachwycać się wiejskim życiem, gdzie zwierzęta mają okazję poczuć na sobie promienie słońca i poskubać trawę czy złapać robaka, a nie tylko siedzieć w zatęchłych klatkach. A do tego cisza i spokój, przerywany jedynie rechotem żab czy cykaniem świerszczy. Czysta błogość :)





7. Wciąż mam do kogo latać :)
  
     To cudowne uczucie wiedzieć, że w Polsce, pomimo upływu lat, wciąż, jest ktoś, kto na Ciebie czeka. Nie mówię tu tylko o rodzinie, ale także o całym gronie znajomych i przyjaciół, którzy zawsze, pomimo nawału swoich obowiązków, znajdują dla mnie czas. Niesamowite uczucie!




I to tyle w temacie mojego ostatniego pobytu w Polsce. Mam nadzieję, że już wkrótce uda mi się powrócić z typowo amerykańskimi postami :)

Ełk

5/07/2016

Kwietniowe migawki

Kwietniowe migawki
    Kwiecień był dla mnie dziwnym miesiącem. Tak pomieszanych i zagmatwanych, obfitujących w ciągłe zwroty akcji tygodni nie miałam już od dawna! Przede wszystkim- ogromne zamieszanie w szkole spowodowane pomysłem reorganizacji systemu miejskich koledżów w Chicago. Na szczęście, wszystko już w miarę wróciło do normy. Sama się sobie dziwię, jakim cudem w takim zamieszaniu znalazłam chęć na napisanie aż 6 postów. Może to była próba emocjonalnej ucieczki? :) W każdym razie, jeśli przeoczyliście, to macie wspaniałą okazję, by nadrobić zaległości w kwietniowych postach:
    Skoro już wspomniałam o szkole, to spieszę z zapewnieniem, że pamiętam o mojej obietnicy napisania posta o mojej uczelni, programie paralegal i studenckich perypetiach, o którego pytało już kilka osób. Mam nadzieję, że w końcu się z nim uporam. Póki co: oto jak wygląda szkolny korytarz w okresie graduacyjnym.


    Sam kwiecień nie zaczął się przyjemnie. O ile w tym roku Chicago uradowało nas brakiem srogiej zimy, o tyle już nas nie uszczęśliwiło, zabierając wiosnę. Szczerze mówiąc, do tej pory nie mam pewności, jaka aktualnie panuje pora roku... Ja rozumiem, że kwiecień-plecień, ale bez przesady!


    Zimę w kwietniu pomogło przetrwać mi pewne wydarzenie... wiadomość o trasie koncertowej Guns'n'Roses. Szczęśliwie się złożyło, że tym razem szybko wzięłam się za kupno biletów i byłam ich posiadaczką jeszcze przed końcem przedsprzedaży. Gdybym poczekała kilka dni, za bilet w tej samej strefie zapłaciłabym około 3,5 raza więcej... Koncert dopiero w lipcu, ale już odliczam do niego dni!


    Wieść o koncercie Guns'ów nie była jednak jedynym wydarzeniem, które rozpromieniło mój kwiecień. Takich okoliczności było jeszcze kilka. Jedna z nich to przemiły email, jaki dostałam pewnego dnia od pani Eli, nauczycielki w jednej z polskich szkół w aglomeracji Chicagowskiej. Jak się okazało, jej uczennica- Basia, postanowiła przygotować swoją prezentację maturalną w oparciu o między innymi mój blog! Zaczynając pisać bloga w życiu bym nie pomyslała, że przydarzy mi się coś tak miłego. Zostałam również poproszona o spotkanie i rozmowę o blogu, na co oczywiście z chęcią się zgodziłam. Okazało się, że zarówno Basia, jak i pani Ela to przemiłe kobietki, o których jeszcze tutaj usłyszycie ;)


     Kolejna miła niespodzianka przyszła w najbardziej parszywy poniedziałek tego roku. Jak cudownie było wtedy wrócić do domu i dowiedzieć się, że dostaliśmy paczkę od naszych znajomych z Polski! Zupełnie niespodziewaną, niezapowiadaną pakę z całym zestawem polskich słodyczy!


A co jeszcze działo się w kwietniu?

Myślałam, że już się nie doczekam, ale Chicago w końcu zakwitło. Zarówno naturalnie, jak i przy pomocy miejskich ogrodników.




Spacery po mieście wciąż odkrywają przede mną ciekawe miejsca. Oto rzeźby przed hotelem Fenix: Odźwierny, Medeleine i Scrappy.

Kojarzycie kanał na YouTube "Przez Świat na Fazie"? Miło było dostać kartkę z Indii od Dawida ;)

Taki uroczy widok powitał mnie pewnego poranka przy wysiadaniu z metra.

Kiedy już pojawiła się ładna pogoda, trzeba było z niej korzystać. I wybrać się na przykład na spacer do Busse Woods.

     Ale żeby nie było o samych kwiatkach i prywatach, to postanowiłam troszkę oszukać i wrzucić tu jeszcze kilka zdjęć z jednego majowego wydarzenia. Mam na myśli bardzo ciekawą, choć niewielką wystawę, która jeszcze przez kilka dni będzie otwarta w chicagowskim Art Institute- Van Gogh's Bedrooms. Owa wystawa to nie lada gratka dla miłośników sztuki: po raz pierwszy w historii, w jednym miejscu zostały zaprezentowane wszystkie trzy wersje słynnego obrazu Sypialnia Vincenta Van Gogh'a. Normalnie, jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć na żywo je wszystkie, musi odwiedzić nie tylko Chicago, ale także Amsterdam i Paryż. Trochę mi się zeszło, zanim się na nią wybrałam, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym owej wystawy nie zobaczyła. Poza słynnymi Sypialniami, na wystawie podziwiać można też kilkanaście innych prac artysty, między innymi kilka jego autoportretów. Jeśli ktoś jest zainteresowany, musi się spieszyć- wystawa czynna jest tylko do 10 maja!







Bardzo ciekawym elementem wystawy jest ekran, na którym wyświetlane są kolejno wszystkie róznice w poszczególnych wersjach "Sypialni".

Oczywiście, jak każda atrakcja w Ameryce, tak i wystawa Van Gogh'a ma swój unikatowy sklepik, przez który trzeba przejść kierując się do wyjścia.

     Nawet jeśli kogoś nie pobudza możliwość obejrzenia trzech obrazów inspirowanych jedną sypialnią albo zwyczajnie nie ma możliwości zajrzeć do muzeum przed zamknięciem wystawy, to i tak szczerze polecam odwiedziny w Art Institute przy pierwszej możliwej okazji. Muzeum jest ogromne i ma w swoich zbiorach mnóstwo interesujących eksponatów. Jeśli ktoś będzie chciał zwiedzić je całe, to polecam zarezerować sobie cały dzień! A kto chce tylko wskoczyć na moment, by zrobić fejsbukowego check-in'a przy czymś, co każdy zna, to koniecznie musi spytać kustosza o drogę do "American Gothic" Granta Wood'a (obrazu, który doczekał się niezliczonych odniesień w kulturze współczesnej) oraz do "Niedzielnego Popołudnia na Wyspie Grande Jatte" Georges'a Seurat.



    
I tak mniej więcej minął mój kwiecień i początek maja. A co u Was słychać? Chwalcie się!




p.s. W drugiej połowie maja na blogu najprawdopodobniej nie pojawi się żaden post. Wszystko wyjaśnię zapewne na początku czerwca, ale jeśli obserwujecie mój profil na Facebook'u albo Instagramie, to już za kilka dni wszystko stanie się dla Was jasne ;)

p.p.s. Na fejsbukowym fanpejdżu liczba fanów dobija powoli do 1000. Jeśli w końcu stukną owe trzy zera, dla fanów na FB (i tylko na FB!) pojawi się mały konkurs.  Jeśli więc jeszcze tam nie zajrzeliście, nie zwlekajcie!

p.p.p.s. Jeśli mieliście dziś okazję odwiedzić chicagowską Paradę Konstytucji 3 Maja i macie ochotę podzielić się swoimi wrażeniami lub zdjęciami na blogu, podsyłajcie mi je na adres: paulinakowalskapl@gmail.com. Może stworzymy razem wspólnego posta? :)



4/29/2016

Paulina poleca: chicagowskie Instagramy

Paulina poleca: chicagowskie Instagramy
       Przyznaję, długo przekonywałam się do założenia konta na Instagramie. W końcu się jednak zdecydowałam i mimo że ta aplikacja nie pochłonęła mnie całkowicie, to na pewno nie żaluję- Instagram to centrum pięknych zdjęć i wielu inspiracji! Dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi dziesięcioma ulubionymi kontami, które rewelacyjnie obrazują krajobrazy i życie w Chicago. Myślę, że po obejrzeniu zdjęć, nawet osoby sceptycznie nastawione do Wietrznego Miasta, będą musiały docenić jego urok ;) A teraz już, bez zbędnego gadania, zapraszam Was do lektury mojego zestawienia.

(jeśli nie masz konta na Instagramie, w dalszym ciągu możesz oglądać zdjęcia w swojej przeglądarce- kliknij w udostępnione przeze mnie linki)




Zestawienie zaczynam  od prezentacji naszej rodaczki, która przyjechała do Chicago prosto z Zakopanego. Góralka zawsze zachwyca mnie swoimi niebanalnymi pomysłami na zdjęcia i jakimś takim pozytywnym klimatem.


Równie interesujący, choć utrzymany w zupełnie innym klimacie jest profil Tatyany z Tat-ventures. Uwielbiam jej zdjęcia na wysokościach!



Jeśli lubicie typowo miejskie obrazki, to spodoba się Wam profil City of Magic. Swoją drogą uważam, że jest to bardzo trafiona nazwa- obejrzyjcie choć kilka zdjęć, a zdecydowanie poczujecie magię Chicago!



Another Chicago to profil bardzo specyficzny. Scharakteryzowałabym go jako impresję na temat Chicago. Jeśli lubicie kreatywność, to może się Wam spodobać!



Przepiękne, estetyczne zdjęcia i przy okazji rekomendacje dobrego jedzenia w Wietrznym Mieście. Ostrzegam! Nie zaglądajcie tam z pustym żołądkiem!



Zdjęcia potrafią rewelacyjnie uchwycić chwilę, ale co jeśli chcemy pokazać ruch, zmianę? Miłośnicy Chicago poradzili sobie i z tym wyzwaniem- tworząc profil prezentujący zbiór filmów poklatkowych. Niektóre naprawdę robią wrażenie! Spójrzcie na przykład, jak Chicago wita nowy dzień.



Insta_Chicago to chyba najbardziej znany i najliczniej obserwowany instagramowy profil o Chicago. I nie ma się co dziwić!



 Ze wszystkich "większych" kont chicagowskich Art of Chi jest chyba moim ulubionym. Administratorzy robią naprawdę świetną robotę przeszukując otchłanie Instagrama i wyszukując takie perełki!



Choose Chicago, czyli trzeci z "wielkiej trójki" popularnych chicagowskich kont, jest moim zdaniem najbardziej nastawiony na turystów. Jeśli macie jakieś wyobrażenia o Stanach czy Chicago, to na tym profilu pewnie wiele z nich potwierdzicie :)



I na sam już koniec, jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji poznać- zapraszam Was na mojego Instagrama. Do tych największych daleko, ale dajcie mi trochę czasu ;)



*************

Dzisiejszy post  jest początkiem nowego blogowego cyklu "Paulina poleca". Często pytacie mnie o moje ulubione "coś", więc mam nadzieję, że ta seria przypadnie Wam do gustu. A ja będę miała okazję jeszcze lepiej pokazać Wam, jak Chicago i Stany wyglądają oglądane moimi oczami ;)

4/18/2016

Moje podróżnicze marzenia- świat

Moje podróżnicze marzenia- świat
     W ostatnim poście podzieliłam się z Wami moimi podróżniczymi marzeniami dotyczącymi Stanów Zjednoczonych. Bardzo się cieszę, że tak żywo na niego zareagowaliście! Super było poczytać o Waszych marzeniach oraz zdobyć tak wiele inspiracji. Aż nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, do czego natchnie Was dzisiejszy post! Bo dziś, zgodnie z obietnicą, podzielę się z Wami kolejną porcją moich podróżniczych marzeń- tym razem już bardzo światowych. Zawędrujemy na prawie wszystkie kontynenty! Gotowi? To startujemy!

fot.

1. Podziwiać dziką przyrodę i nurkować z rekinami w RPA.

     Wprawdzie moje marzenia pokazuję Wam w przypadkowej kolejności, ale gdybym miała wybrać "marzenie marzeń" i wskazać miejsce, gdzie udałabym się choćby dzisiaj, gdybym tylko miała taką możliwość, to bez wątpienia byłaby to Republika Południowej Afryki! Mam wrażenie, że jest to kraj z milionem ciekawych możliwości- chciałabym zarówno nurkować w klatce i podziwiać żarłacze białe, jak również wybrać się na safari, by podglądać w naturalnym środowisku absolutnie uwielbiane przeze mnie słonie i inne, typowo afrykańskie dzikie zwierzęta. A miasta? Kapsztad, Johannesburg- muszą być równie niesamowite, jak dzika przyroda! Totalnie inny świat, niż ten, w którym żyję.

fot.
fot.
fot.

2. Wybrać się do klubu salsy i napić się rumu w słońcu Kuby.

     Kuba wyspa jak wulkan gorąca. Tak właśnie wyobrażam sobie to miejsce. Piękne krajobrazy, "maluchy" na ulicach, litry rumu, zapach cygar i... kluby salsy, gdzie dzika namiętność unosi się w powietrzu.  Ponoć niektóre z tych wobrażeń na miejscu mogą mnie rozczarować, ale to właśnie je chciałabym zweryfikować na własne oczy. Wyspa geograficznie niby tak blisko Stanów Zjednoczonych, a jednak wciąż tak daleko!

fot.
fot.
fot.
3. Zachwycać się róznorodnością i wyjątkowością Australii.

     Kiedy byłam dzieckiem, przyjaciółka mojej babci często odwiedzała rodzinę w Australii. Kiedy wracała, zawsze zabawiała nas interesującymi opowieściami z tego odległego kontynentu. To chyba wtedy pojawiła się moja fascynacja tym kontynentem. Fascynacja, która trwa do dziś. Marzy mi się przede wszystkim zmierzyć z krajobrazami i przyrodą Australii- nie tylko wypoczywać na pięknych plażach, ale także mieć szansę obserwować te wszystkie endemiczne dzikie zwierzęta, tak charakterystyczne dla tego kraju: misie koala, psy dingo, kangury, dziobaki, kolczatki... i oczywiście agamy brodate, kuzynki mojej domowej Sydney. Cudownie byłoby również biwakować w pobliżu lelegendarnej góry Uluru i spotkać się z dzisiejszymi Aborygenami.

fot.
fot.
fot.

4. Wziąć udział w ceremonii parzenia herbaty w Japonii.

     Japonia jest dosyć gorącym celem podróży. Niektórych fascynuje jej nowoczesność, innych historia i kultura, a jeszcze innych połączenie tych dwóch elementów. Ja zdecydowanie jestem w tej trzeciej grupie, ale powód, dla którego najbardziej chciałabym odwiedzić Kraj Kwitnącej Wiśni... to ceremonia parzenia herbaty.  Jestem ogromną miłośniczką herbat i taka uroczystość zdecydowanie byłaby czymś, co na zawsze pozostałoby w mojej pamięci :) Ot, taki rodzaj herbacianej pielgrzymki :)

fot.
fot.
fot.
5. Zjeść francuskie śniadanie na plaży na Lazurowym Wybrzeżu.

     Lazurowe Wybrzeże. Cote d'Azur. Już sama nazwa mówi, że musi tam być pięknie. Nicea, Marsylia, St. Tropez- chciałabym zobaczyć je wszystkie. Klimat śródziemnomorski, tamtejsza kultura i krajobrazy zdecydowanie bardzo mi odpowiadają. A jeszcze zjeść tam prawdziwie francuskie śniadanie, słuchając Edith Piaf i jej elektryzującego "r"- bajka!

fot.
fot.
fot.

6. Oglądać wschód i zachód słońca na Machu Picchu.

    Dawno temu ogarnęła mnie fascynacja kulturą Inków. Zainteresowanie tym południowoamerykańskim ludem z czasem ucichło, ale chęć odwiedzenia Machu Picchu pozostała żywa. Wyobrażam sobie, jakie imponujące widoki muszą się stamtąd rozciągać, jak wielkie wrażenie musi robić połączenie ruin z majestatem Andów. Idealnie byłoby tam spędzić więcej czasu, niż przewiduje regularna wycieczka- przynajmniej tyle, aby móc podziwiać zarówno wschód, jak i zachód słońca. Ależ człowiek musi się wtedy czuć malutki!

fot.
fot.
fot.

     Trudno było mi wybrać top podróżniczych marzeń Ameryki do ostatniego posta, ale jeszcze trudniej było wybrać top miejsc światowych. Ziemia jest tak piękna, tak różnorodna, że cudownie byłoby zobaczyć tak wiele, jak tylko się da. Dziś jednak, patrząc jeszcze raz na moje zestawienie, zdałam sobie sprawę, że bliskość natury i morza czy oceanu, to jest to, co mimo wszystko lubię najbardziej :)

     A jakie są Wasze największe światowe podróżnicze marzenia? A może jakieś już udało Wam się spełnić? Chwalcie się i inspirujcie!

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger