9/26/2016

Hillary kontra Donald, czyli kilka słów o pierwszej debacie prezydenckiej

Hillary kontra Donald, czyli kilka słów o pierwszej debacie prezydenckiej
     Dziś odbyła się pierwsza z trzech oficjalnych debat bezpośrednio poprzedzających wybory prezydenckie, które odbędą się w USA już 8 listopada. W rozmowie udział wzięli kandydatka Demokratów, Hillary Clinton, oraz kandydat Partii Republikańskiej, Donald Trump. Debatę poprowadził przedstawiciel telewizji NBC, Lester Holt. Rozmowa trwała półtorej godziny i poruszyła zagadnienia z 3 segmentów: osiągania przez Amerykę dobrobytu (kwestie nowych miejsc pracy czy nierówności społecznych); kierunku, w którym zmierza Ameryka (poruszono głównie kwestie dyskryminacji rasowej i przestępczości); oraz bezpieczeństwa kraju (cyberataki i terroryzm).


      Nie zamierzam w tym poście streszczać całej debaty czy wypowiadać się w temacie poglądów kandydatów, gdyż nie znam się jeszcze na amerykańskiej polityce na tyle, by móc rzetelnie ją komentować. Jeśli ktoś jest zainteresowany całością debaty, to polecam obejrzeć ją na Youtube (np. TUTAJ -debata zaczyna się od około 27 minuty filmu), lub przeczytać transkrypcję z naprawdę ciekawymi komentarzami specjalistów, odnoszącymi się głównie do "faktów" przedstawionych przez kandydatów (TUTAJ). 

Zamierzam dziś natomiast wypunktować kilka różnic i podobieństw pomiędzy debatami politycznymi na wysokim szczeblu w USA i Polsce. Od razu zaznaczam, że są to jedynie moje luźne obserwacje, w dodatku spisywane "na gorąco". Jeśli ktoś z Was oglądał debatę, śmiało piszcie o swoich wrażeniach!

     Pierwszą różnicą, która rzuca się w oczy już od samego początku jest większy luz amerykańskich polityków. Widać to zarówno w ich wzajemnych relacjach (np. zwracanie się do kontrkandydata po imieniu), mowie ciała, jak i samym sposobie formułowania odpowiedzi, który jest o wiele swobodniejszy, przez co wypowiedzi brzmią bardziej spontanicznie i wiarygodnie niż polskich polityków. Co nie oznacza, że nie ma w nich kłamstw czy celowych niedomówień.

     Mam również wrażenie, że amerykańscy politycy dużo odważniej podchodzą do poruszanych w debatach kwestiach. Oczywiście, i tutaj mamy do czynienia z populizmem oraz uciekaniem od bezpośredniej odpowiedzi czy wyciagania z rękawa tematu zastępczego, jeśli zadane przez prowadzącego pytanie jest niewygodne. Jeśli jednak przypomnę sobie jałową debatę pomiędzy kandydatkami na polskiego premiera Ewą Kopacz i Beatą Szydło, podczas której to debaty nie padły absolutnie żadne konkrety od żadnej ze stron, a jedynie usłyszeć można było bezlitośnie powtarzane slogany, to mam wrażenie, że Trump i Clinton byli merytoryczni i rzeczowi do bólu.

     A skoro jesteśmy już przy tematach zastępczych, najchętniej poruszanych kwestiach czy stosowanych wybiegach, to tuż przed debatą trafiłam na taką oto grafikę:


 I powiem Wam jedno- gdybym w ową grę zdecydowała się zagrać, byłabym kompletnie pijana przed końcem odpowiedzi na pierwsze pytanie. Ze strony Trumpa najbardziej widoczne było obwinianie Chin o wszystkie nieszczęścia, natomiast Clinton przy każdej możliwej okazji próbowała wymusić śmiech widowni. Tak, drodzy kandydaci, jesteście przewidywalni.

     Co również rzuciło mi się w oczy to częste odwoływanie się kandydatów do zarówno swojej, jak i kontrkandydata historii i sytuacji rodzinnych. Wiem więc już na przykład, że Hillary pochodzi z klasy średniej, a jej ojciec był właścicielem małego biznesu. Za to Trump pieniądze na swój pierwszy biznes (kilkanaście milionów) pożyczył od swojego ojca. Ach, i jeszcze Hillary ma wnuczkę, o której przyszłość się boi, dlatego tak bardzo zależy jej na prospericie Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, trochę spłaszczam.

     Nie obyło się również bez osobitych wybiegów i oskarżeń. I tak na przykład Trumpowi dostało się między innymi za to, że zwykł wyzyskiwać imigrantów i swoich pracowników, którym często nie płacił za wykonane przez nich usługi. Nawet za bardzo w tej kwestii nie protestował, wspomniał tylko że widocznie nie był zadowolony z wykonanej przez nich pracy. Kiedy natomiast zapowiedział reformę podatkową, publiczność mogła usłyszeć z ust Hillary, że ma to się przysłużyć przede wszystkim jemu i jego rodzinie. Hillary za to usłyszała zarzut, w odpowiedzi na swoje propozycje reform i zmian, że skoro mo takie fantastyczne pomysły, to czemu nie zrobiła nic w kierunku ich realizacji przez blisko 30 lat swojej działalności w polityce. Najciekawszy moment w kwestii wzajemnych oskarżeń zdarzył się jednak według mnie  kiedy wywołany został wątek nieujawnionych dotąd rozliczeń podatkowych Donalda. Hillary stwierdziła, że Trump najwyraźniej ma coś do ukrycia, na co Donald odpowiedział, że z chęcią ujawni swoje rozliczenia kiedy tylko Clinton ujawni treść ponad 30 tysięcy skasowanych emaili. Kto interesuje się amerykańską polityką, na pewno o obu aferach słyszał, więc wyciągnięcie ich podczas debaty go nie zdziwi. W tym temacie niemal natychmiastowo pojawił się taki oto mem, skądinąd genialny:


     Bardzo podobało mi się, że debata była nieco agresywna. Na początku zaczęło się kulturalnie i przyjacielsko, zresztą tak też się zakończyło, ale sam środek obfitował w wiele momentów zażartej dyskusji, co uważam za duży plus. Było dynamicznie i chciało się tego słuchać, a nie spać, jak często przy polskich debatach politycznych.

       W temacie dzisiejszej debaty, zakończonej przed niewiele ponad godziną, to z mojej strony wszystko. Miłośnikom amerykańskiej polityki zdecydowanie polecam obejrzenie całości, a także kolejnych debat przed wyborami, z których najbliższa, pomiedzy kandydatami na urząd wiceprezydenta, odbędzie się już 4 października (kompletny terminarz debat TUTAJ). Ja sama, choć głosować w USA jeszcze nie mogę, z wielką chęcią oglądam debaty polityczne. Moim zdaniem nic tak nie oddaje charakteru i poglądów kandydatów jak właśnie one. W najbliższych dwóch liczę na jeszcze więcej politycznych prowokacji i szansę na pokazanie swojego prawdziwego oblicza przez kandydatów. Tylko czy można liczyć na to przy całym sztabie politycznych doradców, trenerów i specjalistów od wizerunku, otaczających Clinton i Trumpa?


abcnews.com
fox5sandiego.com

O moich refleksjach na temat debat poprzedzających poprzednie wybory prezydenckie 
(Obama - Romney) możecie przeczytaj TUTAJ.

9/12/2016

Pchle znaleziska

Pchle znaleziska
     W minioną niedzielę po raz pierwszy w życiu wybrałam się na amerykański pchli targ. Wyszło dość spontanicznie i właściwie to pojechałam tam bardziej dla towarzystwa, ale to wcale nie znaczy, że z marketu wyszłam z pustymi rękoma! Jak wygląda pchli targ w wersji amerykańskiej, jak spełniłam dziecięce marzenie i co udało mi się upolować- o tym wszystkim w dzisiejszym poście. Zapraszam!

fot. http://www.wolffs.com/

     Nasz wybór padł na Wolff's Flea Market, który co niedzielę, aż do końca października, rozkłada się na parkingu przy Allstate Arena w Rosemont. Dojechałyśmy tam około godziny 13 i choć targ teoretycznie trwa do 15, to wiele stanowisk, ku mojemu rozczarowaniu, już się składało. Pomimo tego udało mi się całkowicie poddać klimatowi tego miejsca i mówiąc szczerze, odpłynęłam. Odpłynęłam przede wszystkim do czasów dzieciństwa, a może i nawet jeszcze dalej, bo rzeczy, które można dostać na tym targu, to prawdziwe skarby! Aż dziw bierze, że ludzie wciąż gdzieś mają takie cuda! Ochom i achom nie było końca, a ja przez długi czas miałam ochotę robić zdjęcia każdemu stoisku. No bo zobaczcie sami, co tam widziałam!















     Jak widzicie, na targu można dostać przysłowiowe mydło i powidło, i choć nie widać tego na zdjęciach, poza rzeczami, które już mają swoje lata, można tam zaopatrzyć się również w niektóre produkty spożywcze, środki czystości czy całkiem nowe zabawki.

     A obok czego ja nie mogłam przejść obojętnie? Oto moje skarby:



     Tak, zdaję sobie sprawę, że patrząc na to zdjęcie można pomyśleć, że dopadł mnie pewien rodzaj rozdwojenia jaźni. Ale wierzcie mi, każdy z tych produktów trafił do mnie zupełnie nieprzypadkowo!

1. Kieliszki do jajek.


     Kieliszki do jajek znalazły się w moich rękach jako pierwsze. Upatrzyłam je w ciągu moich pierwszych minut obecności na targu i tak bardzo przypominały mi Polskę, że nie mogłam ich sobie odmówić. Cena: 10 dolarów za 4 sztuki. Pewnie nie jest to najlepszy targ, jakiego można dobić, ale pokusa była zbyt silna, by sobie odmówić.

2. Koń na biegunach


    Zaledwie kilka minut po tym, jak uległam kieliszkowej pokusie, moim oczom ukazał się ten uroczy koń na biegunach. Początkowo nie miałam zamiaru go kupować, podeszłam jedynie bliżej by zrobić zdjęcie i chwilę się pozachwycać. Urzekła mnie bowiem niesamowita aura wokół tej starej zabawki i zdecydowanie widoczny upływ czasu od lat jej świetności. To dokładnie taki koń, o jakim marzyłam jako kilkulatka! Zrobiłam zdjęcie, popatrzyłam z rozczuleniem i już kierowałam się do kolejnego straganu, kiedy usłyszałam głos sprzedawcy: "Five dollars!". No czy mogłam odmówić?

3. Stare wydanie magazynu Playboy


     Kiedy dumnie kroczyłam już z koniem pod pachą, trudno było mnie czymś jeszcze skusić. Aż do momentu, kiedy dotarłam do jednego ze stoisk ze starymi płytami i gazetami. Wśród nich znajdował się karton, w którym umieszczone zostały stare wydania magazynu Playboy. Zajrzałam z ciekawości do środka i okazało się, że najstarsze z nich datowane są na lata 80.! Pomyślałam więc, że fajnie byłoby zobaczyć, o czym w czasie kiedy przyszłam na świat pisał ten znany na całym świecie magazyn. Niestety, nie udało mi się dostać wydania sierpniowego, ale znalazłam marcowe, więc chociaż rok się zgadza :) A że gazeta była jedynie za dolara, to nie mogłam jej nie kupić. A teraz dzielę się z Wami niektórymi tematami z tego numeru choć niestety, pewnie ku rozczarowaniu męskiej części, rozkładówki pokazać Wam nie mogę. 



Krótkie spojrzenie na modę męską


Gadżety modnego mężczyzny prawie 30 lat temu!

4. Książka z dziełami Michała Anioła


    Ta świetnie zachowana, blisko 600-stronicowa, bogato ilustrowana książka z 1967 to istna biblia. Jako miłośniczka zarówno historii sztuki, jak i starych książek, nie mogłam sobie odmówić posiadania tego cudeńka, tym bardziej, że wyconione zostało na jedynie 10 dolarów! Już nie mogę się doczekać tych długich, zimowych wieczorów, kiedy będę mogła spokojnie zagłębić się w lekturę tego tomiska. Jedyny minus tego zakupu? Nie dałam rady kupić już nic więcej- w jednej ręce trzymając konia, a w drugiej taszcząc książkę, nie mogłam zrobić nic innego niż tylko podreptać do samochodu...




     Wypad na pchli market uważam za bardzo udany i z chęcią go powtórzę. Teraz jednak, nauczona doświadczenieniem, pojadę tam nieco wcześniej, a także koniecznie zaopatrzę się w jakiś wózek na moje zakupy :)



     Informacje praktyczne: Pchli Targ przy Allstate Arena rozkłada się w każdą niedzielę aż do końca października i czynny jest od 6 rano do 15. Warto być tam w miarę wcześnie, ponieważ już około 13 część sprzedawców zaczyna pakować swoje manatki i opuszczać targ. Wstęp na targ kosztuje 2 dolary, ale im bliżej do zamknięcia, tym bardziej prawdopodobne, że wstęp będzie całkowicie otwarty.

9/05/2016

Sierpień w Chicago- kolejny niechlubny rekord. Przestępczość mocno w górę!

Sierpień w Chicago- kolejny niechlubny rekord. Przestępczość mocno w górę!
     O zatrważającej przestępczości w Chicago pisałam już kilkukrotnie (między innymi TUTAJ i TUTAJ), jednak niestety- ten temat jest wciąż bardzo żywy, a statystyki coraz czarniejsze. Chicago nie tylko za czasów Al'a Capone uchodziło za miasto gangsterskie. Ba! Nie wiem czy teraz nie jest nawet gorzej! Zapraszam Was więc dzisiaj na kolejną dawkę przerażających danych z Wietrznego Miasta. Jak się bowiem okazało, w sierpniu pobity został kolejny bardzo niechlubny rekord- był to miesiąc najbardziej obfitujący w zabójstwa od 20 lat!


     
Dla tych, którzy lubią liczby, oto kilka czarnych statystyk:
  • W samym tylko sierpniu w mieście doszło do 384 strzelanin, w których ucierpiały 472 osoby, a 90 straciło życie w wyniku zabójstw. Matematyka jest tu prosta- statystycznie każdego dnia aż 3 osoby traciły życie przez miejską przestępczość!
  • Więcej statystycznych wyliczeń? Średnio co 2 godziny w Chicago ktoś zostaje postrzelony, a co niespełna 12 godzin zabity.
źródło: http://heyjackass.com/
  • Od początku roku do momentu pisania tego posta, tj. 5 września, aż 2907 osób stało się ofiarami strzelanin, a 502 zginęły w wyniku różnego rodzaju zabójstw. 
  • w 2016 roku mniej więcej dziesięciokrotnie częściej ofiarą strzelaniny zostaje mężczyzna niż kobieta. 445 zabitych/ 2,147 rannych mężczyzn versus 43 zabite/ 276 ranne kobiety.
  • Poziom przestępczości w samym tylko Chicago przewyższa dwa pozostałe z 3 największych miast USA: Nowy Jork i Los Angeles razem wzięte. Jest to tym bardziej przerażające, że łączna populacja NYC i LA przewyższa populację Chicago o około 2,7 miliona mieszkańców. W Chicago zabitych zostało ponad 500 osób, w NYC 222 osoby (do 21 sierpnia), natomiast w LA 176 osób (do 20 sierpnia). Podsumowując: Chicago -> 500, NYC+LA -> 398 ofiar śmiertelnych.
  • Do końca sierpnia 2016 roku liczba zabójstw w Chicago dorównała liczbie za cały rok 2015.
  • 85% wszystkich ofiar strzelanin (nie tylko śmiertelnych), to osoby, mówiąc bardzo ogólnie, związane z przestępczością, w tym członkowie gangów.
  • Do końca sierpnia 6 osób zginęło, a 11 zostało rannych z rąk policji. Za każdym razem po takim zdarzeniu na ulice wychodzili ludzie, głównie czarnoskórzy, i protestowali przeciw "brutalności policji". Hasła typu "black lives matter" są tutaj widziane na porządku dziennym, a ja szczerze mówiąc zastanawiam się, dlaczego nie są to hasła "all lives matter"? Nietolerancja to w Ameryce niesamowicie skomplikowane zagadnienie i czasem trudno jednoznacznie określić jej ofiary, ale to temat na oddzielny post. Wracając natomiast do ofiar policji, to oczywiście uważam, że zamiast liczby "6" powinno być "0", ale w świecie idealnym niestety nie żyjemy. Wydaje mi się jednak, że chyba potrafię zrozumieć, że kiedy w niebezpiecznej dzielnicy dochodzi do pościgu, a osoba uciekająca nie zatrzymuje się na wezwanie policji, albo pojawia się informacja o strzelaninie w pobliżu, to policjant, jako człowiek, ma prawo poczuć się zagrożony i bronić własnego życia. Mnie bardziej niż owa "brutalność policji", przeraża jej nieudolność, czego dowodem jest galopująca przestępczość i liczba jej ofiar.
  • Zgodnie z raportem policji z 2011 roku, mordercy to najczęściej osoby w wieku 17-18 lat, mężczyźni (blisko 90%), rasy czarnej (70%), wcześniej aresztowane (prawie 90%). Natomiast ofiary to najczęściej osoby między 20 a 24 rokiem życia, mężczyźni (90%), rasy czarnej (ponad 75%), wcześniej już aresztowane (ponad 76%). Poprawność polityczna musi więc ustąpić faktom- zarówno głównymi ofiarami, jak i sprawcami strzelanin są młodzi, czarnoskórzy mężczyźni.
  • W 2016 roku średnio co godzinę rekwirowana jest jedna sztuka nielegalnie posiadanej broni. Dyskusja o sensie pozwalania obywatelom na posiadanie broni nie ma tu więc większego sensu. Bo owe strzelaniny najczęściej nie odbywają się z legalnie posiadanej broni, a właśnie z tej nielegalnej. Przepisy w Illinois dotyczące legalnego posiadania broni są uznawane za dosyć restrykcyjne, a w żaden sposób nie ogranicza to przestępczości. Statystyki pokazują, że kto chce zdobyć broń, i tak ją zdobędzie, nieważne jakimi metodami. Dlaczego więc nie dać szansy porządnym obywatelom na posiadanie broni w celu obrony siebie czy swojej rodziny?
  • W jakie dzielnice lepiej się nie zapuszczać? Zobaczcie sami:
źródło: http://crime.chicagotribune.com/chicago/shootings/

     Co te wszystkie nieprawdopodobne wręcz dane oznaczają dla przeciętnego mieszkańca Chicago? Na pewno pokazują, że w Wietrznym Mieście niekoniecznie jest tak fajnie mieszkać, jak mogłoby się wydawać. W połączeniu z i tak już wysokimi, a wciąż rosnącymi podatkami, a także z tragicznymi zarządcami stanu Illinois, którzy już drugi rok mają problem z ustaleniem budżetu, Chicago okazuje się być coraz mniej atrakcyjnym do zamieszkania miastem. Wracając do przestępczości- dla mnie najbardziej przerażające są 3 zjawiska. Po pierwsze, wciąż rosnące statystyki strzelanin i zabójstw. Może i odbywają się one głównie pomiędzy członkami gangów, ale niejednokrotnie cierpi w nich przypadkowa osoba, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Z tym zjawiskiem wiąże się także postępująca znieczulica: ludzie są już tak bardzo przyzwyczajeni do codziennych raportów o ofiarach strzelanin, że zwyczajnie puszczają je mimo uszu. Dla wielu to dokładnie tak samo przejmujące informacje jak raporty o pogodzie czy porannych korkach. 
Po drugie, ofiarami strzelanin są często dzieci. Pisałam kiedyś o dziewięcioletnim chłopcu, który został zabity w wyniku kary wymierzonej swojemu ojcu przez konkurencyjny gang. Niedawno bodajże dziesięcioletnia dziewczynka została postrzelona, kiedy siedziała na werandzie w swoim domu. Na szczęście przeżyła, choć trauma z pewnością pozostanie. 
I w końcu po trzecie, przeraża mnie szybkie rozprzestrzenianie się przestępczości na wszystkie dzielnice miasta. Mieszkam w północno-zachodniej części Chicago i jeszcze kilka lat temu czułam się tutaj całkiem bezpiecznie. Mniej więcej do maja, kiedy to w bardzo krótkim odstępie czasu w miejscach, które wcześniej uznawano za spokojne dzielnice, doszło do podobnych incydentów- sprawcy strzelali do przypadkowych osób/kierowców z jadącego samochodu. Moja niepewność apogeum osiągnęła natomiast kiedy przeczytałam informację, że na stacji benzynowej 2 ulice od miejsca, w którym mieszkam, zabity został młody chłopak, Polak zresztą. Przyznaję, bezpośrednim świadkiem, ani tym bardziej ofiarą, strzelaniny na szczęście nigdy nie byłam i mam nadzieję, że tak pozostanie. Jednak po Chicago, szczególnie po zmroku, chodzę z coraz większym strachem. Do tych najbardziej niebezpiecznych dzielnic nie zapuszczam się nigdy, a i pilnuję, aby na co dzień nie prowokować nikogo do agresji. Nigdy nie wiadomo, komu mogą puścic nerwy i kto zza paska wyciągnie broń.



     Nie zrozumcie mnie źle- Chicago to wciąż piękne miasto, zdecydowanie warte odwiedzenia. Jeśli jednak już się tu wybieracie w celach turytycznych, bądźcie ostrożni i nie prowokujcie losu. Mieszkać natomiast chyba jednak nie polecam.


    
Linki dla osób zainteresowanych tematem oraz źródła danych w dzisiejszym poście:

9/01/2016

5 rzeczy, których mogłeś nie wiedzieć o Labor Day

5 rzeczy, których mogłeś nie wiedzieć o Labor Day
     W najbliższy poniedziałek w Stanach Zjednoczonych przypada Labor Day. I choć nazwę tę można przetłumaczyć jako "Święto Pracy", to w dzisiejszych czasach z polskim odpowiednikiem ma niewiele wspólnego. Z czym więc wiąże się amerykański Labor Day i czym właściwie jest? O tym w dzisiejszym poście!



1. 

Historia Labor Day sięga lat 80. XIX wieku i wiąże się z powstaniem ruchów i związków robotniczych. Niegdyś, jako alternatywę, rozważano ustanowienie Święta Pracy 1 maja, czyli w dzień Międzynarodowego Święta Pracy, jednak z tej opcji zrezygnowano, aby uniknąć skojarzeń z ruchem socjalistycznym. Ostatecznie, w 1894 roku, postanowiono, że Labor Day będzie celebrowany w pierwszy poniedziałek września. Warto wspomnieć, że jest to święto federalne, co oznacza że obchodzone jest w całym kraju, a instytucje typu urzędy państwowe czy szkoły są tego dnia zamknięte.


2

Co ciekawe, powstanie Międzynarodowego Święta Pracy związane jest częściowo z Chicago! To tutaj bowiem robotnicy, zmęczeni wyzyskiem i niskimi płacami, założyli związki i przeprowadzili demonstrację, której jednym z głównych celów było wywalczenie 8-godzinnego dnia pracy (do tamtej pory standardem był 12-godzinny dzień pracy). Owa demonstracja odbyła się 1 maja 1886 roku, a uczestniczyło w niej kilkadziesiąt tysięcy osób.


3. 

Ale wróćmy do czasów współczesnych! Jak wspomniałam, Labor Day obchodzony jest zawsze w pierwszy poniedziałek września. Tym samym tworzy on długi weekend, który zwyczajowo oznacza zakończenie sezonu letniego. Nota bene, sezon letni zaczyna się w długi weekend stworzony przez inne święto- Memorial Day- które obchodzone jest w ostatni poniedziałek maja. Jak więc nietrudno policzyć- sezon letni w USA trwa nieco ponad 3 miesiące. To w tym czasie otwarte są miejskie plaże, baseny, i tym podobne atrakcje. Ów "sezon letni" nie ma jednak większego związku z rokiem szkolnym. Inaczej niż w Polsce, w Ameryce daty rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego są różne dla różnych szkół, i tak na przykład niektóre dzieci poszły do szkoły już 2 tygodnie temu, a inne dopiero w miniony poniedziałek.


4. 

W niektórych miastach, na przykład w Nowym Jorku, odbywają się niewielkie parady z okazji Święta Pracy. Trzeba jednak pamiętać, że są to typowo amerykańskie wydarzenia, których nie można wiązać z polskimi pochodami 1-majowymi. Większość Amerykanów spędza ten długi weekend z rodziną, wyjeżdżając poza miasto lub po prostu ciesząc się ostatnimi dniami lata i... grillując. Ewentualnie wybierają się do swoich ukochanych centrów handlowych, gdzie Labor Day jest świetną okazją do urządzenia sklepowych wyprzedaży. Jeśli natomiast mówimy o Chicago, to w Labor Day Weekend odbywa się tu między innymi Taste of Polonia- największy festiwal polonijny.


5. 

Niepisaną zasadą mody w Ameryce jest zakaz noszenia białej lub lnianej odzieży pomiędzy Labor Day a Memorial Day. Pamiętam, że kiedy usłyszałam to krótko po moim przylocie do USA, od nauczycielki w szkole ESL, byłam nieźle zaskoczona. Tak naprawdę do tej pory nie mogę z pewnością powiedzieć skąd wziął się ten zwyczaj (ponoć od dawnej klasy wyższej), ale za to z całą pewnością mogę stwierdzić, że Amerykanie raczej nie za bardzo przywiązują się do tej zasady. O ile lnu zimą faktycznie nikt nie nosi, co wiąże się raczej z powodami praktycznymi niż obawą o popełnienie faux-pas, o tyle biel jest spotykana na ulicach przez cały rok. Nie stresujcie się więc przy pakowaniu walizek, jeżeli odwiedzacie Stany zimą ;)




I to tyle na dzisiaj. 
Życzę Wam miłego weekendu, a sama uciekam świętować amerykański koniec lata. 
Do następnego!





Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger