5/28/2017

Jak wygląda studiowanie online i czy warto?

Jak wygląda studiowanie online i czy warto?
      System polskiej i amerykańskiej edukacji wyższej to dwa różne światy. Zaczynając od rozkładu zajęć, przez podejście profesorów do studentów, aż na opłatach za szkołę kończąc. O niektórych zagadnieniach wspominałam już nieco we wcześniejszych postach z kategorii edukacja w USA. Dziś natomiast postanowiłam opowiedzieć trochę o moich doświadczeniach z edukacją online, której w minionym semestrze miałam okazję zaznać po raz pierwszy. Uprzedzam, że będzie to dość długi post, ale zależało mi, by jak najbardziej wyczerpać temat. Oczywiście, jeśli coś budzi Wasze wątpliwości- pytajcie.
       Jak wiecie z wcześniejszych postów, w Stanach Zjednoczonych studiuję kierunek paralegal. Nie jest to wciąż zawód popularny w Polsce, a możliwe również, że osoby nie obracające się w kręgach prawniczych słyszą tę nazwę po raz pierwszy. Mówiąc w skrócie, paralegal jest to na przykład asystent adwokata, tworzący dla niego pisma procesowe, wspomagający pracę kancelarii asystujący w różnych codziennych obowiązkach kancelarii. Paralegal  może być również zatrudniony w sądach, urzędach i tym podobnych instytucjach. Jednak nie o zawodzie paralegal chciałam dziś pisać, a o studiowaniu online z mojej perspektywy. Przy okazji podkreślam, że dzisiejszy post powstaje w całości w oparciu o moje własne doświadczenia. Może się więc zdarzyć, że na innej uczelni, na innym kierunku, czy też w innym stanie, sytuacja będzie się nieco różnić.


      Zanim przejdę do samego studiowania online, jeszcze kilka zdań tytułem wstępu, w szczególności dla osób, które nigdy wcześniej nie spotkały się z tematem amerykańskiej edukacji wyższej. Otóż w Ameryce jest tak, że student sam sobie ustala plan zajęć. Oczywiście, dla ukończenia danego kierunku wymagane jest zaliczenie pewnej puli konkretnych przedmiotów, ale student samodzielnie może sobie rozplanować ile i jakie przedmioty chce w danym semestrze studiować.  Zazwyczaj przedmioty dzielą się na dwie grupy: general education oraz przedmioty zawodowe. W moim przypadku, do uzyskania tytułu associate wymaganych było 8 przedmiotów z grupy general education (np. angielski, informatyka) oraz 13 przedmiotów zawodowych (np. prawo rodzinne, prawo karne). W minionym semestrze postanowiłam trochę przyspieszyć moją edukację i zapisałam się aż na sześć przedmiotów, z czego trzy (informatykę, nauki społecznie i francuski) zdecydowałam się studiować online- głównie dla oszczędności czasu. 

JAK WYGLĄDA STUDIOWANIE ONLINE?

     W przypadku mojego kierunku sytuacja wygląda tak, że jedynie niektóre przedmioty z grupy general education można studiować w trybie online. Mimo wszystko, jest to duże ułatwienie. Przez cały semestr komunikujemy się z nauczycielem i innymi studentami w naszej grupie, a także oddajemy wszystkie zadania, rozwiązujemy quizy i egzaminy przez Internet, a konkretnie przez system blackboard, czyli uczelniany portal, gdzie każdy student ma swoje konto. Obiło mi się o uszy, że zostało to również wprowadzone w Polsce. Czasem może zdarzyć się tak, że nauczyciel będzie wymagał, by któryś z egzaminów napisać na uczelni- w tym celu trzeba zapisać się na konkretny termin i egzamin napisać przy komputerze w wyznaczonej sali. Wszystkie inne egzaminy roziwązuje się z domu i siłą rzeczy są to egzaminy "open book, open notes", czyli można korzystać z wszelkich pomocy naukowych. Przeczuwając pytania odpowiem- tak, w praktyce rodzi to pole do nadużyć; na przykład ktoś inny może rozwiązać za Was test, co oczywiście nie jest oficjalnie dozwolone. Sam proces studiowania wygląda tak, że na każdy tydzień zadana jest porcja materiału, którą student musi przestudiować samodzielnie, a następnie wykonać zadaną aktywność dotyczącą "przerobionego" materiału, np. napisać esej, rozwiązać quiz, czy wypowiedzieć się na tablicy dyskusyjnej. Dodam jeszcze, że studia w Ameryce różnią się od tych w Polsce także pod względem rozkładu materiału. Podczas gdy w Polsce zazwyczaj jedyna ocena to ocena z egzaminu końcowego z danego przedmiotu, to w Ameryce pracuje się przez cały semestr i zdobywa się punkty, z których potem wyliczana jest ocena końcowa. Punkty zyskuje się na przykład przez odrabianie cotygodniowych zadań, pisanie quizów i egzaminów, aktywność, itp. W przypadku przemiotów online, zazwyczaj ma się tydzień na ukończenie konkretnego zadania, a potem punkty przepadają. Ciekawą sprawą w przypadku studiowania online są tak zwane live sessions, czyli sesje na żywo z nauczycielem. W moim przypadku z każdego przemiotu były trzy takie sesje: na początku semestru, w środku, i tuż przed egzaminami końcowymi. Podczas takich spotkań nauczyciel zazwyczaj rozwiewa wątpliwości techniczne, ale także omawia problematyczne zagadnienia, jeśli jest taka potrzeba. Sesje są nagrywane i studenci, którzy nie mogli w nich uczestniczyć, mogą je odtworzyć w dogodnym dla siebie czasie.



JAKIE SĄ PLUSY STUDIOWANIA ONLINE?
  • Oszczędność czasu
     Jak wspomniałam, moim głównym motywem do studiowania online była oszczędność czasu. Oczywiście, od profesorów usłyszycie, że tak wcale nie jest, i że na klasy online poświęca się tyle samo czasu co na tradycyjne studiowanie. Moim zdaniem to nie jest prawda, szczególnie jeśli ktoś potrafi się dobrze zorganizować.
  • Synchronizacja 
Ważnym plusem dla mnie jest również możliwość wykonywania zadań w wygodnym dla nas czasie. Mam wolne popołudnie? Super, zrobię quiz. A w sobotę napiszę esej. Ważne jedynie, by wszystkie zadania oddać w wyznaczonym terminie. Przy dużej aktywności taka swoboda jest naprawdę dużym ułatwieniem..
  • Możliwość prześlizgnięcia się po materiale
Jest to plus szczególnie w przypadku przemiotów, które zbytnio nas nie interesują, a są wymagane przez program, czyli w rzeczywistości- większość przedmiotów general education. Podam Wam przykład, jak to wyglądało u mnie w przypadku nauk społecznych (social science). Generalnie dziedzina jest interesująca, ale nie miałam ochoty zagłębiać się w nią akurat w tym momencie i w takim trybie, więc sprowadziło się do tego, że właściwie w ogóle nie czytałam podręcznika, a jedynie wyszukiwałam odpowiedzi na pytania w quizach albo czytałam tylko te podrozdziały, do których odwoływał się temat zadanego eseju. Reszta pozostała nieruszona, co nie przeszkodziło mi skonczyć z oceną A.

JAKIE SĄ MINUSY STUDIOWANIA ONLINE?
  • Nauczyciele są często bezużyteczni 
Często, ale nie zawsze. Na moje trzy przedmioty online, tylko jeden nauczyciel (od francuskiego) był szczerze zaangażowany i bardzo pomocny. Szczerze mówiąc, był to jeden z lepszych nauczycieli jakich kiedykolwiek miałam. Natomiast nauczycielki od nauk społecznych i informatyki były całkowicie bezużyteczne, a wręcz tylko wprowadzały chaos. Na emaile z pytaniami odpowiadały tendencyjnymi regułkami typu kopiuj-wklej, zmieniały terminy oddawania zadań, mieszały daty i zakres egzaminów, nie oceniały części zadań, ale za to co chwilę zadawały coś ponadprogramowego. Szczerze mówiąc, momenatmi solidnie wyprowadzały mnie z równowagi. Wierzcie mi, w amerykańskim systemie coś takiego ta raczej wyjątek od reguły.
  • Mniejsze zrozumienie tematu
Jak napisałam w zaletach, studiowanie online pozwala nieco prześlizgnąć się po materiale. W moim przypadku był to plus, gdyż owe przemioty chciałam jedynie zaliczyć i mieć z głowy. Jednak gdyby były to ważne dla mnie przemioty, a trafiłyby się takie nauczycielki jak opisywałabym powyżej, to byłby to jednak problem.
  • Dużo bezsensownych zadań
Wspomniałam wcześniej, że w Ameryce na ocenę końcową pracuje się cały semestr, wykonując cały szereg zadań. I to jest generalnie okej, bo wspomaga systematyczność i pomaga zrozumieć temat. Problem pojawia się, gdy tych zadań jest za dużo, a ich jedynym celem jest zabranie czasu. Nie miałam tego problemu nigdy przy regularnym trybie studiowania, natomiast w trybie online tych bezsensownych zadań namnożyło się jak nigdy. To takie "zapchajdziury", żeby było z czego wystawić ocenę. Niekoniecznie są to trudne zadania, ale zazwyczaj czasochłonne, co przy moich sześciu przedmiotach było sporym utrudnieniem i powodem do frustracji. Na przykład, weźmy na tapet znów nauki społeczne. Po każdym rozdziale należało odpowiedzieć na jedno z pytań. Odpowiedź była w formie krótkiego eseju, na 500-800 słów, i zamieszczona miała być na tablicy dyskusyjnej na blackboard. I to jeszcze było nawet sensowne (pomijając fakt, że większość esejów nigdy nie doczekała się oceny). Problem był taki, że następnie należało odpowiedzieć na eseje dwóch innych osób. Były osoby, które się wczuwały, ale najczęściej owe odpowiedzi wyglądały tak:

 Czyli zero treści. Jedna odpowiedź dopasowana do każdego możliwego eseju. Wcale mnie to nie dziwi, sama tak robiłam z braku czasu. A czasem też dlatego, że Amerykanie (przynajmniej ci studenci, z którymi miałam do czynienia) fatalnie piszą. Czasem trudno się domyślić, co mają na myśli, a o błędach językowych już nie wspominając. Co szczerze mówiąc podniosło mnie trochę na duchu, bo wyszło na to, że jako imigrantka nie mam się czego wstydzić przy rodowitych Amerykanach :)

Podsumowując, jestem zadowolona z decyzji studiowania kilku przedmiotów w trybie online. Przede wszystkim zaoszczędziło mi to sporo czasu i pozwoliło połączyć szkołę z innymi obowiązkami. W moim przypadku tryb online sprawdził się bardzo dobrze, a zalety górowały nad wadami tego systemu. Nie polecam tego jednak osobom, które mają problem z organizacją czasu, prokrastynacją, czy motywacją. 


Dajcie znać, czy interesuje Was tematyka edukacji wyższej w USA. 
Jeśli tak, to może macie jakieś konkretne pytania?
 Postaram się pomóc!



5/23/2017

Zwiedzanie miasta nie musi być nudne! 5 sposobów na kreatywne zwiedzanie Chicago

Zwiedzanie miasta nie musi być nudne! 5 sposobów na kreatywne zwiedzanie Chicago
     Sezon wakacyjny czeka już za rogiem, a to oznacza tylko jedno- w Chicago będzie jeszcze więcej turystów! Z roku na rok miasto odwiedzane jest przez coraz więcej osób, a w 2016 roku przyjechały tu aż 54 miliony turystów! To ogromna liczba i wcale nie zdziwię się, jeśli w tym roku padnie kolejny rekord. Jeśli i Wy jesteście w tym gronie, albo może zwyczajnie chcecie zobaczyć "swoje" miasto od innej strony, to dzisiejszy post jest właśnie dla Was. Oczywiście, w Chicago atrakcji turystycznych jest pod dostatkiem, ale kto powiedział, że nie może być jeszcze ciekawiej? Pokażę Wam dzisiaj, jak można zobaczyć Wietrzne Miasto w nieco alternatywny sposób.

PRZEJAŻDŻKA SEGWAYEM

     Od kilku lat segwaye, czyli dwukołowe, elektryczne pojazdy, zyskują na popularności. W wielu miastach, w tym także w Chicago, organizowane są grupowe wycieczki, podczas których podziwia się miasto korzystając z tych właśnie pojazdów. W Wietrznym mieście jest kilka firm organizujących takie atrakcje, ale zasady i ceny pozostają podobne: w zależności od wybranej trasy, wycieczka trwa około 2-3 godzin i kosztuje w okolicach 70 dolarów, choć jak zwykle polecam szukać na Internecie kuponów zniżkowych, na przykład na stronie organizatora lub na Grouponie. Dajcie znać, czy mieliście okazję kiedyś być na segwayowej wycieczce!

fot. www.citysegwaytours.com/

KAJAKI

     Przyznam szczerze, że nie miałam jeszcze okazji skorzystać z tej atrakcji, ale mam nadzieję w tym roku nadrobić zaległości. Zwiedzanie Chicago na kajaku brzmi niezwykle kusząco! Jak wiecie, przez miasto Chicago przepływa rzeka Chicago, która w dodatku ma kilka odnóg. I to właśnie na rzece organizowane są kajakowe wycieczki. Podobnie jak w przypadku segwayów, tak i tutaj oferowane są różne opcje- początkujący na przykład mogą udać się na godzinną wycieczkę wzdłuż Riverwalk (nadrzeczny deptak), natomiast bardziej zaawansowani mogą skusić się nawet na trzygodzinne wiosłowanie. Minusem są moim zdaniem dość wysokie ceny- od 45 dolarów nawet do 80, przy czym, jak wszędzie, także i tu można znaleźć kupony zniżkowe.

fot.urbankayaks.com

REJS STATKIEM PO RZECZE I JEZIORZE

     Skoro jesteśmy już przy wodzie, to muszę wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji- rejsie statkiem. Podobnie jak przy poprzednich opcjach, także i tutaj jest kilka firm oferujących różne opcje i trasy. Miałam okazję skorzystać z kilku z nich, na przykład z nieco ponad godzinnego rejsu żaglowcem po jeziorze, czy też rejsie po rzecze połączonym z podziwianiem miejskiej architektury (mój post TUTAJ), ale najbardziej jednak polecam rejs po rzece i jeziorze z firmą Wendella. Trwa on około półtorej godziny i jedynie nieco zahacza o rzekę, skupiając się na pływaniu po jeziorze, dzięki czemu można podziwiać przepiękną panoramę miasta. Dodatkowa atrakcja- żeby dostać się z rzeki na jezioro i z powrotem, statek przepływa przez śluzę. Poza tradycyjnymi rejsami, można również udać się na przykład na wieczorny rejs połączony z romantyczną kolacją przy zachodzie słońca, czy na rejsy "okazjonalne", na przykład w celu oglądania fajerwerków z okazji Dnia Niepodległości. Opcji jest mnóstwo!


  
SPACERY TEMATYCZNE

     Ciekawą atrakcją w Chicago są również spacery tematyczne. Jest ich organizowanych całe mnóstwo, a celem jest pokazanie najciekawszych miejsc w mieście w konkretnej kategorii, przy okazji przedstawiając ciekawe historie. I tak na przykład można wybrać się na wycieczkę śladami filmowych miejsc, historycznych drapaczy chmur, skarbów Tiffany'ego, nawiedzonych miejsc, czasów prohibicji, czy też gangsterskich porachunków. Opcji jest naprawdę sporo i myślę, że każda z nich może zmienić postrzeganie miasta :)
Chicagowski dom Al'a Capone. Więcej znanych domów opisałam TUTAJ

TURYSTYCZNE AUTOBUSY

     I na koniec najmniej wymagająca opcja zwiedzania miasta- przejażdżka specjalnym turystycznym autobusem. Wystarczy usiąść wygodnie na dachu, zaopatrzyć się w aparat fotograficzny i coś do picia, i juz można zwiedzać Chicago. A przynajmniej oglądać jego najważniejsze punkty, bo oczywiście o wchodzeniu do atrakcji w tym przypadku nie może być mowy. Moim zdaniem jest to świetna opcja dla osób, które mają wyjątkowo mało czasu na zwiedzanie, a chcą zobaczyć jak najwięcej.

fot. www.getyourguide.com

     Jak widzicie, w Chicago nawet osoby, które nie przepadają za tradycyjnym zwiedzaniem, mogą znaleźć coś dla siebie. Przyjeżdżajcie, zwiedzajcie, i koniecznie dajcie znać, jak Wam się podobało!
 

5/07/2017

Jaka jest chicagowska Polonia w 2017 roku?

Jaka jest chicagowska Polonia w 2017 roku?
     Początek maja jest co roku okresem wzmożonej aktywności chicagowskiej Polonii. Nie tylko bowiem drugiego maja świętujemy Dzień Polaków i Polonii za Granicą, ale, co ważniejsze, dzień później obchodzimy rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja. W Chicago od ponad 126 lat z okazji tego drugiego święta organizowana jest ogromna parada- największa polonijna parada na świecie. Do tematu parady wrócę w dalszej częsci tego posta, teraz natomiast chciałabym się skupić na nas, na chicagowskiej Polonii.


     Kilka dni temu, z okazji Polonijnych obchodów święta Konstytucji 3 maja, zostałam zaproszona do udziału w sondzie Dziennika Związkowego, w której przedstawiciele różnych zawodów i środowisk zostali poproszeni o odpowiedź na pytanie jaka jest dzisiejsza Polonia. Ponieważ z założenia była to krótka sonda, wszystkie swoje myśli musiałam skondensować w kilku zdaniach. Ale temat w mojej głowie dalej się kotłował i postanowiłam go dzisiaj rozwinąć. Moją wypowiedź na Dziennika Związkowego możecie przeczytać na zdjęciu poniżej, natomiast całą sondę znajdziecie TUTAJ.


        Jaka więc jest ta nasza chicagowska Polonia? Przede wszystkim jest przekrojem całej ludności z Polski. Tak naprawdę dopiero mieszkając w Chicago zauważyłam, że faktycznie mentalność ludzi z zachodniej części Polski różni się nieco od mentalności tych ze wschodu, a sposób myślenia tych z północy niekoniecznie jest taki sam jak tych z południa. Górale, warszawiacy, "śledziki"- może brzmi to kuriozalnie, ale naprawdę da się między nimi wyłapać różnice. I nie ma w tym nic złego! Wręcz przeciwnie- świadczy to tylko o tym, że Polska jest różnorodna, a mimo wszystko jakoś się wszyscy dogadujemy. Podobnie też jak w Polsce, trafiają się w Polonii ludzie dobrzy i źli, mądrzy i głupi, uczciwi i cwaniacy. Dlatego bardzo nie lubię uogólnień jak na przykład ta rada, którą usłyszałam krótko po przylocie do Chicago: "Od Polaków to lepiej się trzymaj z daleka, bo na pewno Cię oszukają". Cóż, minęło prawie 6 lat odkąd mieszkam w Chicago i wcale nie trafiłam tu na więcej nieuczciwych Polaków niż w Polsce, więc do końca nie wiem, skąd to przekonanie, że na emigracji Polak dla Polaka wilkiem.   

Dużą część parady stanowią grupy regionalne. Moje ulubione!

       Jaka jeszcze jest ta nasza Polonia? Tak jak napisałam w sondzie- coraz bardziej nowoczesna i odważna. To już nie są czasy, gdy emigranci z Polski nie znali języka i brali tylko najgorsze prace. Dzisiejsza Polonia jest wykształcona i ambitna. Często sięga po dobrze płatne prace czy wysokie stanowiska. Nie boi się otwierać własnych biznesów. Mamy tu dużo imigrantów z drugiego czy trzeciego pokolenia, a więc urodzonych już w Stanach Zjednoczonych (nie jestem pewna, czy w związku z tym dalej można nazywać ich imigrantami). Nie jest niespodzianką, że językiem angielskim posługują się oni biegle, może czasem trochę gorzej idzie im z polszczyzną, ale są i tacy, którzy po polsku mówią lepiej niż niejeden rodak w Polsce. Niestety, zazwyczaj im dalsze pokolenie, tym i polszczyzna słabsza.
       Kolejna cecha, którą bardzo cenię w chicagowskiej Polonii, to przywiązanie do polskiej kultury i tradycji, a także duma z pochodzenia i historii naszego kraju. Jest to szczególnie widoczne na wspomnianej paradzie, która w tym roku odbyła się w minioną sobotę i z której zdjęcia okraszają ten post. W tym roku w paradzie wzięło udział około 130 grup- w tym przedstawiciele polskich szkół, organizacji, stowarzyszeń, biznesów, a także grup regionalnych, na przykład górali czy białostoczan. Co ciekawe, często nawet w kolejnych pokoleniach Polaków, gdzie w domach nie mówi się już na co dzień po polsku, w dalszym ciągu obserwować można wiele elementów polskich tradycji. 

Nie zabrakło polskiej dumy- husarii

     Pomimo ogromu zalet chicagowskiej Polonii i mojej generalnej sympatii do niej, wciąż nie mogę pogodzić się z kilkoma jej wadami i przejść koło nich obojętnie. Pierwsza wada, która boli mnie niemal fizycznie, to podział, który w ostatnich latach jest coraz bardziej widoczny. Ja rozumiem, że można mieć różne poglądy na wiele tematów i to w gruncie rzeczy jest cecha pożądana. Problem pojawia się, kiedy zaczyna brakować szacunku dla cudzych poglądów i chęci kulturalnego dialogu. Albo po prostu odpuszczenia, jeśli kulturalnie i rzeczowo dyskutować się nie potrafi. Wiem, że w Polsce te podziały również są widoczne- na zwolenników partii rządzącej i opozycji, na katolików i nie-katolików. Niestety, emigracja jest miejscem, gdzie powinniśmy trzymać się razem, bo tylko w ten sposób możemy zbudować społeczność, z którą inne nacje będą musiały się liczyć. Tymczasem, szczerze radzę, jeśli jesteście w Chicago, lepiej omijajcie wchodzenie na tematy polityczno-religijne, bo skończyć się może na rękoczynach. Szczególnie, jeśli nie jesteście zwolennikami PiS i zamierzacie o tym mówić na głos. Druga sprawa jest taka, że ja akurat jestem zdania, że jeśli ktoś mieszka na stałe na emigracji, to nie powinien wtykać nosa w kwestie wyborów w Polsce. Obszernie pisałam na ten temat TUTAJ, więc nie będę się już powtarzać, bo moje zdanie w tej kwestii nie uległo zmianie.

Panie nie szły wprawdzie w paradzie, ale z trybun manifestowały swoje poglądy

     Druga wada Polonii, o której zresztą wspomniałam krótko w sondzie, to brak solidarności. Mam wrażenie, że chicagowska Polonia nie potrafi się dobrze zorganizować, by walczyć o swoje cele. Oczywiście, mamy mnóstwo polonijnych organizacji, ale kiedy przychodzi co do czego, jakoś słabo tę solidarność widać. Jeśli chcemy, żeby Amerykanie traktowali nas poważnie, jako konkretną siłę, to musimy im pokazać, że jesteśmy zjednoczeni i silni. Tymczasem, wspomnijmy chociaż sobotnią paradę. Jak dziś przeczytałam, szacuje się, że wzięło w niej udział kilkanaście tysięcy osób. W mieście, gdzie według statystyk może mieszkać jakieś siedemset tysięcy Polaków i osób polskiego pochodzenia, co czyni nas jedną z największych mniejszości narodowych, raptem kilkanaście tysięcy wzięło w niej udział! Poza policjantami pilnującymi porządku, nie zauważyłam chyba żadnego Amerykanina, który oglądałby paradę. Nie dziwię się- w amerykańskich mediach impreza była bardzo słabo nagłośniona, więc większość miasta zwyczajnie o niej nie wiedziała. W grupach zgłoszonych do parady faktycznie przeszło mnóstwo osób, ale co z tego, skoro raptem garstka osób ją oglądała? Przy barierkach świeciły pustki, amerykańskie stacje telewizyjne pokusiły się jedynie o słabe skróty z wydarzenia (np. TUTAJ), podczas gdy wiele innych parad w mieście jest transmitowanych w całości na żywo. Jak możemy wymagać, by się z nami liczono, skoro nawet na naszą własną, narodową paradę przychodzi marny procent polonijnej społeczności? Co roku mamy szansę, by pokazać naszą siłę i jedność, i co roku dajemy plamę. Przykre to. Mamy największą Polonię na całym świecie i nie potrafimy tego wykorzystać.

Nyska z grupy AUTA PRL

      Pozostając jeszcze w temacie tegorocznej parady muszę przyznać, że odczuwam pewien niedosyt. W tym roku parada przeszła ulicą Columbus- jest to jedna z głównych ulic w Chicago i uważa się, że trasa na jej odcinku to duży prestiż. Moim zdaniem ulica ta w przypadku parady polonijnej w ogóle się nie sprawdza, głównie dlatego, że ulica jest bardzo szeroka, a przestrzeń jest niesamowicie otwarta. Mam wrażenie, że wskutek tego parada wydawała się jakby przytłumiona i taka jakaś bez wyrazu. Dużo bardziej podobała mi się parada dwa lata temu, która zorganizowana została na ulicy Dearborn, również w centrum miasta, ale pomiędzy wysokimi budynkami. Ulica dużo węższa, ale dzięki temu parada była bliższa dla widza, a przy tym specyficznie klimatyczna, ciepła i jakaś taka swojska. Zdjęcia z tamtej parady możecie obejrzeć TUTAJ.

     Kończąc już dzisiejsze rozważania chcę jeszcze doprecyzować, że pod wieloma względami Polonia jest super. Mamy mnóstwo przyzwoicie działających organizacji, zazwyczaj jesteśmy skorzy do pomocy, rozwijamy się i mamy ambicje. Ale może być dużo lepiej. I tego nam życzę.


P.s. Zdaję sobie sprawę, że dzisiejszy post jest słodko-gorzki. Zdaję sobie również sprawę, że poruszyłam w nim trochę tematów, które skłaniać mogą do dyskusji, szczególnie że na tapet poszła polityka i religia. Do kulturalnej i rzeczowej dyskusji jak zawsze zapraszam, ale jednocześnie uprzedzam osoby, które zapragną trollowania i obrażania innych, że ich posty będą natychmiastowo usuwane.

5/03/2017

Holenderski duch w Ameryce, czyli o Festiwalu Tulipanów

Holenderski duch w Ameryce, czyli o Festiwalu Tulipanów
     Główny powód, dla którego uwielbiam wiosnę, to feeria barw i zapachów, które dają wiosenne kwiaty. A skoro są one tak piękne, a przy tym tak efemeryczne, to dlaczegóżby nie zintensyfikować krótkiej przyjemności przebywania z nimi? Tak pomyślałam niemalże dokładnie rok temu i pojechałam do Holandii. No, prawie. Pojechałam do Holland. Na Festiwal Tulipanów.
     Holland to niewielkie, niespełna 35-tysięczne miasteczko w stanie Michigan, oddalone od Chicago o niecałe trzy godziny jazdy autem. Zasiedlone zostało w połowie XIX wieku przez holenderskich imigrantów i dziś, prawie 200 lat później, te holenderskie wpływy są wciąż bardzo silne i widoczne. To, z czego miasteczko Holland jest najbardziej znane, to coroczny Festiwal Tulipanów, który odbywa się tam w pierwszej połowie maja. Moim zdaniem zdecydowanie warto tam pojechać, nie tylko by zachwycać się dywanami kolorowych tulipanów w akompaniamencie wiatraków, ale także by poobcować z holenderską kulturą.
       W tym roku Festiwal potrwa od 6 do 14 maja. Sugeruję pojechać tam jak najwcześniej- my w zeszłym roku pojechaliśmy w któryś z ostatnich dni i wiele gatunków tulipanów było już przekwitniętych. Jeszcze jedna rada- jadąc na Festiwal, warto skorzystać z darmowego transportu festiwalowego. Autobusy odjeżdżają z parkingu przy Dutch Village i kursują pomiędzy Windmill Island (gdzie podziwiać można tulipanowe dywany, odwiedzić niewielkie sklepiki oraz porozmawiać z miłośnikami historii ubranymi w stroje z epoki), a Centrum Miasta, gdzie obywa się wielki kiermasz oraz mają miejsce pokazy tradycyjnego tańca holenderskiego. W ten sposób unikniecie gigantycznych korków i problemów z miejscami parkingowymi. Jeśli natomiast nie chcecie ruszać z domu auta, to do Holland można dostać się również pociągiem Amtrak lub wraz z wycieczką organizowaną przez polskie biuro podróży RekTravel. Więcej informacji o Festiwalu, w tym przydatne mapki i harmonogram atrakcji, znajdziecie na oficjalnej stronie TUTAJ.
       To tyle w temacie ogólnych informacji. A teraz krótka fotoopowieść o tym, jak spędziliśmy dzień w holenderskim miasteczku.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Windmill Island.
Wiele tulipanów było już po okresie kwitnienia, ale i tak było pięknie!





Na Windmill Island odbywał się także festiwal żywej historii, gdzie entuzjaści historii pokazywali, jak żyło się w czasach holenderskiego osadnictwa.








Tuż przy Windmill Island, jak również w samej Dutch Village, znajduje się kilka klimatycznych sklepików. W tym także sklep z tradycyjnymi, holenderskimi, drewnianymi chodakami.




Tulipany są wszędzie! Nawet tuż pod nogami!





Ostatnim etapem naszej wycieczki był krótki spacer po mieście i oglądanie holenderskiego tańca. W drewnianych chodakach oczywiście :)


Fajną sprawą jest to, że na Festiwalu można zakupić cebulki tulipanów. Wybór jest niesamowity! Mnóstwo gatunków, kształtów, wysokości i kolorów. Ja zamówiłam kilka rodzajów cebulek i zostały mi one dostarczone na jesieni, tuż w okresie sadzenia. Część cebulek zostało rozkradzionych przez wiewiórki, podobnie jak zjedzonych część pąków. Ale sporo kwiatów przetrwało te naloty i teraz mogę cieszyć się takimi oto pięknościami:


I to tyle na dzisiaj w temacie amerykańskiej Holandii i Festiwalu Tulipanów. Trzymajcie za mnie kciuki, bo kończy mi się semestr i ledwo już oddycham. Ale w połowie maja mam nadzieję wrócić na blog ze zdwojoną siła :)

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger