9/26/2015

Spacer po Grant Parku

Spacer po Grant Parku
    Lato to zdecydowanie moja ulubiona pora roku, dlatego mimo iż astronomiczne już dobiegło końca, postaram się je nieco przedłużyć wspomnieniami ostatnich miesięcy. Dziś zabiorę Was do jednego z moich ulubionych miejsc w Chicago, które odwiedzam za każdym razem, gdy tylko jestem w pobliżu, choćby na króką chwilę. Grant Park- historią sięgający 1844 roku park miejski, serce Chicago, z wieloma jego symbolami, jak choćby chyba najbardziej znana "fasolka". Od czerwca do września jest tam całe mnóstwo bezpłatnych wydarzeń, w których z chęcią uczestniczą zarówno mieszkańcy, jak i turyści- koncerty, yoga to tylko niektóre z nich. I co najciekawsze- z każdą wizytą odkrywam tam coś nowego. Zapraszam na spacer!

      Przechadzkę zaczynamy od północno-zachodniej części, czyli najbardiej znanego Millenium Parku. Każdy turysta zdecydowanie powinien odwiedzić to miejsce i to najlepiej o róznych porach dnia. Południe i wieczór to dwa różne światy!
(edit: W 2015 roku Millenium Park został wyróżniony przez  American Planning Association w kategorii Przestrzeń Publiczna. Pełan lista wyróżnionych miejsc znajduje się TUTAJ)

Crown Fountain- idealne miejsce na ochłodę, gdy w miejskiej dżungli żar leje się z nieba!




Lurie Garden- połączenie "dzikiej" przyrody i ogromnych budynków zawsze robi na mnie wrażenie


"Fasolka", czyli tak naprawdę "Cloud Gate". Na zdjęciu akurat z jedną z uniwersyteckich orkiestr. Uwielbiam podziwiać lustrane odbicie miasta, szczególnie przy pięknej, słonecznej pogodzie.

W okolicach "Fasolki" zimą ulokowane jest miejskie lodowisko- jeśli planujecie odwiedzić Chicago zimą, warto rozważyć tę atrakcję i pokusić się o jazdę na łyżwach w cieniu drapaczy chmur. Tylko ostrzegam- nie będziecie jedyni :)

      Jednym z głównych punktów Millenium Parku jest amfiteatr- Jay Pritzker Pavillon, w którym latem odbywa się całe mnóstwo darmowych koncertów muzyki klasycznej. W tym roku udało nam się zaliczyć zarówno próby, jak i główne koncerty.
 W wieczornych koncertach bardzo podoba mi się ich klimat- ludzie przychodzą z kocami, krzesełkami, stolikami i oczywiście wyżerką i alkoholem, oraz relaksują się podziwiając widoki i słuchając muzyki klasycznej. Dopóki nie zabrzmią pierwsze nuty, wokół jest bardzo gwarno, ale kiedy orkiestra zaczyna grać- na tej specyficznej widowni panuje absolutna cisza.

Urzekł mnie ten widok podczas koncertu :D
Z amfiteatru krętym mostem przechodzimy do ukończonego w tym roku Maggie Daley Park. Mieszczą się tu głównie atrakcje dla rodzin z dziećmi- ogromny małpi gaj, minigolf i ścianka wspinaczkowa.




U skraju Maggie Daley Park mieści się niewielki skwerek poświęcony tym, którzy wygrali walkę z rakiem. Urocze miejsce z kilkunastoma motywującymi do walki z chorobą tabliczkami.



Następnie, kierując się na południe i mijając cudowne muzeum sztuki- Art Institute, a także teatr letni, w którym zawsze pełno bernikli kanadyjskich, dochodzimy do miejsca, które każdy szanujący się fan "Świata według Bundych" powinien bez trudu rozpoznać- Fontanny Buckingham. Także tutaj warto zajrzeć o różnych porach dnia. Wieczorami na przykład odbywają się pokazy świateł w akompaniamencie muzyki klasycznej.


Jak być może zauważyliście, na jedynym z budynków (Blue Cross Blue Shield) zaaranżowane są napisy ze świateł-jest to bardzo częsty widok, gdy w mieście odbywa się ważne wydarzenie, na przykład mecz lokalnej drużyny footbolu- Chicago Bears.


Zdjęcia zrobione, więc ruszamy dalej- brzegiem Jeziora Michigan spacerujemy aż do Wyspy Muzeów, na której mieści się ogromne Field Muzeum, między innymi z wystawą szkieletów dinozaurów, wielkie oceanarium Shedd Aquarium, Adler Planetraium oraz stadion Soldier Field. Nawet jeśli ktoś nie przepada za muzeami, czego akurat nie rozumiem, warto zajrzeć na samą Wyspę, chociażby po to, by podziwiać piękną panoramę miasta oraz odwiedzić pomniki Kościuszki i Kopernika.




Z Wyspy Muzeów można już powoli kierować się albo spowrotem do wielkomiejskiego zgiełku, albo dalej na spacer, np. do Chinatown. Ale po drodze warto jeszcze odwiedzić "Agorę", miejską instalację polskiej artystki Magdaleny Abakanowicz.


I na sam koniec- widok na Grant Park z tarasu widokowego na Willis Tower :) Zdjęcie zrobione w 2009 roku, więc Maggie Daley Park jeszcze w budowie.




Jeśli spodobał Wam się spacer po Grant Parku,
być może zainteresują Was również posty "Spacer po Chicago" oraz "Rejs po Chicago".




p.s. Wszystkie zdjęcia pochodzą z moich archiwów, z lat 2009-2015.

9/22/2015

Czy Polonia powinna głosować w polskich wyborach?

Czy Polonia powinna głosować w polskich wyborach?
    Za nieco ponad miesiąc w Polsce odbędą się wybory parlamentarne. Jak przy okazji niemalże każdych wyborów, w Internecie i mediach rodzi się dyskusja, czy Polacy mieszkający na stałe za granicą powinni głosować. Tym razem głos, choć tylko w dyskusji, oddam i ja.



     Przeglądając jakiekolwiek forum czy czytając artykuły i komentarze do nich dotyczące tego tematu, można zauważyć pewną pulę powtarzających się argumentów obu stron dyskusji.

     No bo z jednej strony, przecież według prawa każdy Polak, z pełnią praw publicznych, ma prawo głosować w wyborach krajowych, bez względu na miejsce zamieszkania, więc powinien z tego prawa korzystać. I ci wszyscy Polacy na emigracji mają przecież w Polsce rodzinę i przyjaciół, i chcą im trochę pomóc swoim głosem w ważnej sprawie. A poza tym przecież czują się Polakami i ciągle interesują się tym, co dzieje się w Polsce i losy ich ojczyzny leżą im bardzo na sercu, a niegłosowanie to zwykłe lenistwo i już.

    Z drugiej strony natomiast, skoro wyemigrowali, to nie powinni się odzywać. Nie płacą też w Polsce podatków, więc niby z jakiej racji mają decydować o tym, na co te podatki idą, a przecież głównie do tego sprowadzają się wybory- kto i jak będzie wydawał publiczne, czyli nasze- Polaków, pieniądze. I wreszcie, mieszkając na stałe za granicą tak naprawdę mają blade pojęcie o polskiej rzeczywistości.

     Decyzję o niegłosowaniu w wyborach mieszkając na stałe za granicą podjęłam dawno, bo jeszcze mieszkając w Polsce. W 2009 roku przyleciałam po raz pierwszy do USA, wtedy tylko na wakacje. Tak się złożyło, że miałam wówczas okazję wdać się w dyskusję polityczną z dwoma emigrantami, na stałe mieszkającymi w USA od przeszło 20 lat i, jeśli się nie mylę, nie będącymi w tym czasie ani razu w Polsce. Pomijając sympatie polityczne, jakie miało wtedy każde z nas, od owych Polonusów usłyszałam mniej więcej takie słowa: "Wy w Polsce to nie wiecie, co się w Polsce dzieje, bo was media okłamują. To my tutaj, w Ameryce, wiemy naprawdę, co się tam wyprawia". Wtedy właśnie obiecałam sobie, że jeśli przyjdzie mi kiedykolwiek emigrować, w polskich wyborach nie będę brać udziału. Bo człowiek nigdy nie wie, kiedy mu się w głowie niewłaściwie poprzestawia i zacznie sobie wyobrażać, że ma lepsze pojęcie o sytuacji w kraju niż Polacy na miejscu. I im dłużej mieszkam w USA, tym nabieram coraz większego przekonania, że była to słuszna decyzja.

     Jeszcze mieszkając w Polsce zawsze starałam się być świadomą obywatelką. Brałam udział we wszystkich dostępnych dla mnie wyborach, starając się przygotować do nich jak najlepiej: interesowałam się programami wyborczymi kandydatów, oglądałam debaty, analizowałam komentarze i wysnuwałam własne wnioski. Starałam się także namawiać znajomych do głosowania, bez względu na ich poglądy polityczne- zgodnie z zasadą, że jeśli chcesz później narzekać, to najpierw musisz zagłosować. Nie jest tak, że po przylocie do USA straciłam zainteresowanie Polską. Wciąż staram się być na bieżąco- czytam zarówno ogólnokrajowe, jak i lokalne portale informacyjne, oglądam polską telewizję i rozmawiam z rodziną i przyjaciółmi w Polsce, analizując wraz z nimi różne sytuacje z bieżącej polityki i sytuacji w kraju. Jednak pomimo wszystkich  tych zabiegów widzę, że moja świadomość tego, jak aktualnie wygląda scena polityczna i co dzieje się w kraju jest NIEPORÓWNYWALNIE niższa niż kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce i czasem nawet poświęcałam dużo mniej uwagi bieżącym wydarzeniom niż teraz. Jak więc mogłabym podejmować teraz jakiekolwiek decyzje polityczne? Jak mogłabym próbować mówić komukolwiek, poprzez oddanie swojego głosu w wyborach, jakie życie będzie dla niego lepsze? Jak mogłabym decydować za kogoś lub dla kogoś? Wyniki wyborów przecież nie dotykają bezpośrednio mnie, nie wpływają na moje życie. A czy mają wpływ na życie moich bliskich w Polsce? No cóż, a czy gdyby cała moja rodzina i wszyscy przyjaciele zamieszkali nagle w USA, a ja, po uzyskaniu amerykańskich praw wyborczych wróciłabym na stałe do Polski, czy to dawałoby mi moralne prawo do decydowania o sytuacji milionów ludzi w Ameryce? A co z argumentem: "No ale kiedyś przecież wrócę do Polski i chcę, żeby wtedy działo się dobrze"? To wróć, działaj i walcz, a także wtedy głosuj, a nie snujesz mrzonki o powrocie do ojczyzny, mieszkając 20 lat na emigracji. 

     Myślę, że osoby czytające "Pamiętnik Emigrantki" nie mają żadnych wątpliwości, jak ciągle bliska mojemu sercu jest Polska. Ale zwyczajnie nie uważam, żebym miała moralne prawo udziału w wyborach poprzez oddawanie swojego głosu. Nawet, jeśli czasem bardzo mnie korci i nawet, jeśli czasem daję upust swoim przemyśleniom na temat polityki.

    Za bardzo nie rozumiem też argumentu podnoszonego dość często przez emigrantów, że wybierając elity polityczne w Polsce, mamy wpływ na to kto i w jakim stopniu będzie dbał z Polski o sytuację emigrantów i możemy w ten sposób poprawić naszą sytuację. Może w granicach Unii Europejskiej ma to jeszcze jakiś sens, ale naprawdę nie wierzę, aby polskie władze miały jakikolwiek realny, odczuwalny wpływ na sytuację emigrantów w USA. I szczerze mówiąc uważam, że nawet nie powinni mieć- skoro ktoś wyjechał, to musi brać odpowiedzialność za swoje czyny. Skoro chce walczyć o lepsze życie dla siebie, niech nie zwala tego na barki polskich podatników.

     Tak, przyznaję, bardzo mnie drażni, kiedy widzę głosujących emigrantów, nawet jeśli są to moi znajomi i nawet jeśli są względnie świadomymi wyborcami. Tych co najmniej względnie świadomych wyborców, interesujących się polityką i mających jakiekolwiek pojęcie chociażby o programach wyborczych i ideach kandydatów, bez względu na to, czy podzielają moje sympatie polityczne czy nie, mogę jednak jeszcze znieść i nawet nie staram się odwieść ich od pomysłu głosowania- mają prawo, niech głosują, trudno. Ale jeśli widzę człowieka, który głośno krzyczy o tym, że trzeba iść głosować, bo to obywatelski obowiązek, a spytany o zdanie na jakiekolwiek zagadnienie z bieżącej polityki odpowiada samymi wyświechtanymi, powtarzanymi bezrefleksyjnie frazesami (a takich jest niestety najwięcej), zaczynam się poważnie zastanawiać nad ideą zawieszenia praw wyborczych emigrantom do czasu ich powrotu do kraju. Owszem, i w Polsce są miliony niewyedukowanych politycznie wyborców, ale tego się nie uniknie (takie są minusy demokracji, że każdy głos liczy się tak samo, zarówno bandyty, jak i profesora), ale oni głosując, przynajmniej decydują o swoim życiu, nie starając się uszczęśliwiać nikogo na siłę i wmawiając, że zza oceanu widać lepiej.

     Pomimo wciąż żywej dyskusji na temat praw wyborczych Polonii, kwestia ta nie ma tak naprawdę prawie żadnego znaczenia przy rozstrzyganiu wyniku wyborów. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny- de facto Polonia wcale nie jest tak bardzo zainteresowana udziałem w wyborach. Nie szukając daleko, spójrzmy na okręg chicagowski, w którym według szacunków może mieszkać nawet 1,5 miliona Polaków. Odliczając osoby nieposiadające praw wyborczych, w tym przede wszystkim dzieci i młodzież poniżej 18 roku życia, odliczając także osoby jedynie polskiego pochodzenia, a tak naprawdę nie mające żadnych związków z Polską, niech nam zostanie nawet te 500 tysięcy Polaków. Zgadnijcie, ile z nich, pomimo bardzo głośnej kampanii wyborczej, zagłosowało w maju w drugiej turze w wyborach prezydenckich?

     12 382 osoby. Dokładnie tyle chicagowskich Polonusów, Polaków z największego ośrodka poza granicami Polski, postanowiło zadecydować, kto ma być prezydentem RP. 90% z tych 12 382 głosów zostało oddanych na Andrzeja Dudę. Idąc dalej- w ostatnim referendum, tym dotyczącym JOW-ów, w Chicago zagłosowało 226 osób. Czy jeden albo drugi wynik mógł mieć realne znaczenie dla 38 milionowego kraju? Odpowiedź raczej jest oczywista. 
   
      Możemy, a być może nawet powinniśmy dyskutować o prawach wyborczych Polonii, ale póki co nie ma się co oszukiwać, że ma to jakiekolwiek znaczenie dla wyników wyborów.



A jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Emigranci, głosujecie?


edit 25.10.2015: Ostateczne wyniki wyborów parlamentarnych pokazują, że Stany Zjednoczone, pomimo bezapelacyjnie największej Polonii, były dopiero na drugim miejscu pod względem liczby głosujących osób. Wygrała Wielka Brytania, gdzie głosowało 64,4 tys. osób (24% dla Kukiz'15). W USA głosowało 24,8 tys. wyborców (72,7% dla PiS). Na trzecim miejscu Niemcy, gdzie głosowało prawie 19,9 tys. osób (31,24% dla PiS). Wszystkie wyniki z zagranicy można zobaczyć TUTAJ.


9/18/2015

Rejs po Chicago - must do!

Rejs po Chicago - must do!
     W Chicago pogoda staje się coraz bardziej jesienna, jakoś tak deszczowo i smutno zaczyna się robić. Dlatego z tym większą przyjemnością zapraszam Was dzisiaj na bardzo letni post z ogromem słonecznych zdjęć.
      Jak wspominałam w jednym z ostatnich postów, na przełomie sierpnia i września gościliśmy w Chicago znajomych z Polski. Zadanie było dość trudne- w ciągu 7 dni pokazać jak najwięcej atrakcji i pomóc jak najbardziej poczuć amerykańskie życie. Stwierdziliśmy, że czego jak czego, ale jednej atrakcji nie może zabraknąć. Rejsu po rzece.
      Kiedy przyleciałam po raz pierwszy do Chicago, taki rejs zaliczyłam w jednym z pierwszych dni pobytu. Pamiętam doskonale, jakie wrażenie zrobiła na mnie architektura miasta podziwiana z pokładu łodzi. Każdy, kto odwiedza Wietrzne Miasto, zdecydowanie powinien taki rejs zaliczyć!
      Możliwości zwiedzania miasta na łodzi w Chicago jest mnóstwo. Zarówno w Internecie, jak i przechadzając się po Navy Pier lub nadrzecznych dokach, znaleźć można wiele firm oferujących krótsze i dłuższe rejsy, wypływające tylko na rzekę, bądź też na jezioro, oferujące typowe podziwianie wielkomiejskiej architektury, bądź połączone z korzystaniem z zalet speed boat, rejsy dzienne i wieczorne... możliwości jest naprawdę mnóstwo i jestem przekonana, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Niektóre opcje możecie znaleźć w TYM zestawieniu.
     My tym razem zdecydowaliśmy się, i tę opcję zdecydowanie polecam, na blisko dwugodzinny rejs organizowany przez Chicago Architecture Foundation. Podczas wodnego spaceru można nie tylko podziwiać przepiękną zabudowę i panoramę miasta, ale także słuchać ciekawych opowieści przewodnika. Zapraszam na fotorelację z naszego wodnego, słonecznego popołudnia :)

(Inną opcję, rejsu po jeziorze pirackim statkiem, opisałam TUTAJ)


trasa naszej wodnej wycieczki

Czekamy na odcumowanie w dokach przy Wacker. Budynek na wprost to Trump Tower- być może kojarzycie go z flimu "Transformes" :)



Chicagowskie "kukurydze", czyli Marina City


Uwielbiam oglądać odbicia budynków w oknach innych zabudowań! :)






Chicagowskie mosty mają wiele uroku. A w dalszym planie, na pewno już kojarzycie, Willis Tower :)


































Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger