7/06/2017

5 rzeczy, które mogą Cię zaskoczyć w amerykańskiej restauracji

5 rzeczy, które mogą Cię zaskoczyć w amerykańskiej restauracji
     Sama już nie wiem, ile razy na tym blogu dziwiłam się, jak Stany Zjednoczone różnią się od Polski, czy w ogóle- od Europy. Dziś na tapet biorę kolejne róznice, tym razem związane z restauracjami. Oczywiście, sytuacja w Polsce zmienia się bardzo szybko, biznes restauracyjny zaczyna rozumieć zasady konkurencji, wolnego rynku i walki o konsumenta, a w związku z tym na pewno pojawią się komentarze, że niektóre z poruszonych przeze mnie elementów można znaleźć także nad Wisłą. I wcale nie przeczę! Jednak to, co w Polsce dopiero raczkuje, w Ameryce dawno temu zagościło się już na dobre. Zapraszam Was więc na krótką opowieść o kilku różnicach, które przykuły moją uwagę już na samym początku mojej amerykańskiej przygody.

wnętrze jednej z restauracji Longhorn Steakhouse

Woda za darmo. Zacznijmy od samego początku restauracyjnego doświadczenia. Siadamy przy stoliku, najczęściej doprowadzeni tam przez kogoś z obsługi, przychodzi kelner i daje gościom karty. Często zdarza się, że jeszcze przed złożeniem zamówienia zostaniemy poczęstowani szklanką wody. W innych restauracjach woda nie jest oferowana bez zamówienia, ale jeśli zechcemy zamówić wodę, to nie zostanie ona doliczona do rachunku. Ale uwaga- najczęściej jest to zwykła kranówka, ewentualnie przefiltrowana. Co za tym idzie- często jej smak pozostawia wiele do życzenia. Jeśli natomiast zamówimy wodę butelkowaną, zazwyczaj kosztuje ona przysłowiowe "grosze", czyli w okolicach dolara. Pamiętam, że był to dla mnie szok po doświadczeniach z Polski, gdzie woda w restauracji niejednokrotnie kosztuje tyle, co piwo czy sok.

Czekadełko. Przyznaję bez bicia- gdyby nie Magda Gessler, nie znałabym tej uroczej nazwy. A nie jest to nic innego, jak przekąska podawana do skosztowania w oczekiwaniu na zamówione danie. Nie wszystkie restauracje oferują takie darmowe przysmaki, ale jeśli już oferują, to zazwyczaj są to różnego rodzaju chlebki, bułeczki, ciasteczka i tym podobne smakołyki. Zazwyczaj bardzo smaczne i... niestety sycące. Na zdjęciu poniżej jedne z moich ulubionych- serowe bułeczki podawane w restauracjach Red Lobster.


Wielkie porcje. Rozmiar porcji w amerykańskich restauracjach był dla mnie na początku przerażający. Napoje podawane w półlitrowych szklankach, w dodatku często obejmujące darmową dolewkę; obiady serwowane w takiej ilości, że nie sposób połowy nie zapakować na wynos. Z czasem się przyzwyczaiłam i teraz... śmiesznie małe wydają się dla mnie porcje serwowane w Polsce! Sok w szklance 0,2l? I co ja mam z tym niby zrobić? Ale tak mówiąc serio, to wielkie porcje, które mogą wydawać się plusem, związane są też ze sporym minusem- ogromem marnowanego każdego dnia jedzenia. Ale to już temat na oddzielny post. Natomiast pozostając w temacie dzisiejszego posta- jesli pójdziecie do amerykańskiej restauracji, to chyba nie ma opcji, żebyście wyszli stamtąd głodni.

Obsługa na najwyższym poziomie. I nawet nie mam na myśli ślicznych, skąpo ubranych kelnerek, które są wizytówką barów Hooters. Myślę tu o tych wszystkich szeroko uśmiechniętych, profesjonalnych kelnerkach i kelnerach, którzy potrafią doradzić, dbają przez cały czas, by na stole niczego nie brakowało, a na paragonie potrafią narysować serduszka, palmy, czy co tam im podpowie wyobraźnia. Niby małe gesty, a jednak dzięki nim wyjście do restauracji potrafi dodać uśmiechu. Pamiętam, jak kiedyś odwiedzili nas znajomi z Polski. Był to ich pierwszy raz w Ameryce, a my na śniadanie postanowiliśmy zabrać ich do znanej śniadaniówki IHOP. Trafiła nam się jeszcze sympatyczniejsza kelnerka niż zazwyczaj, a nasi znajomi długo pozostali pod wrażeniem obsługi i bardzo miło wspominali zarówno jedzenie, jak i kelnerkę.


Wliczony napiwek. No i na koniec czas na element, którego szczerze nie lubię- wliczone do rachunku napiwki. Nie zrozumcie mnie źle- nie mam nic przeciwko napiwkom samym w sobie! Jeśli obsługa była nienaganna, a tak najczęściej jest w Ameryce, to moim zdaniem napiwek się należy. Problem w tym, że w niektórych restauracjach obowiązuje zasada, że napiwek automatycznie doliczany jest do rachunku. I to wcale nie 5 czy 10 procent, ale nawet 18. Taka sytuacja zdarzyła mi się jednak jedynie kilkukrotnie, więc nie obawiajcie się tego zbytnio przylatując do USA. Ale uwaga! W większości restauracji panuje zasada, że jeśli przychodzi grupa co najmniej 6 znajomych (niekiedy próg wynosi 8 osób), to napiwek w wysokości 16-18% również doliczany jest automatycznie do rachunku. Zazwyczaj informacja o takiej regulacji znajduje się zapisana małym druczkiem gdzieś na dole menu.


I co myślicie o tych wszystkich odmiennościach restauracyjnych? 
A może i w Polsce są to już zjawiska, które występują na porządku dziennym? 
Mieszkańcy USA- co jeszcze Was zaskoczyło w amerykańskich restauracjach?


_________________________________________________________________________________________

Lubisz tematy gastronomiczne? TUTAJ znajdziesz ich więcej!

___________________________________________


Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger