3/15/2015

O Dniu Św. Patryka i... Eurowizji!

    Jak wspominałam już setki razy, Chicago jest miastem wyjątkowo multikulturowym- są tutaj imigranci z całego świata i wszyscy oni zaszczepiają w mieście cząstkę siebie i swojej kultury. Bardzo dużą mniejszością narodową są tutaj Irlandczycy. Myślę, że jest to jeden z powodów, dlaczego Dzień Świętego Patryka jest tak hucznie obchodzony w Wietrznym Mieście. Zaryzykuję  stwierdzenie, że jest to dzień największej fety w ciągu całego roku! Nawet Sylwester przy St. Patrick's Day to pikuś. Jak bowiem można porównać może i huczną, ale jednak jedynie kilkugodzinną imprezę powitania nowego roku, z całodniową hulanką na ulicach miasta i w większości barów? O tak, "Patrykowa" zabawa zaczyna się już rano, a około południa na ulicach przewija się radosny zielono-pomarańczowy tłum z zacną zawartością alkoholu we krwi. Szczerze mówiąc, przemierzając wczoraj ulice Chicago, czułam się jakbym powróciła do Nowego Orleanu: kolorowo, wesoło i muzycznie :)

Dobre śniadanie to podstawa

około 11 rano



kolejki przed barami ok. 11 rano


     W Chicago rokrocznie organizowane są dwa duże wydarzenia związane z celebrowaniem Dnia Św. Patryka: rano uroczyście farbuje się rzekę na najbardziej irlandzki kolor- zielony, natomiast w południe w okolicy Fontanny Buckingham wyrusza radosna parada. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać krótką relację i obejrzeć zdjęcia z tych wydarzeń, zapraszam do mojego posta sprzed 2 lat TUTAJ. My w tym roku odpuściliśmy paradę na rzecz spotkania u naszego zaprzyjaźnionego polsko-amerykańskiego małżeństwa. Widok mieliśmy jednak równie atrakcyjny- spójrzcie, jak uroczo wygląda zafarbowana rzeka wijąca się pośród drapaczy chmur.







    Na przyjęciu u Ani i Scotta poznaliśmy mnóstwo ciekawych ludzi, przy których oczywiście jak zwykle szerzyliśmy polską kuchnię i kulturę: przynieśliśmy pączki i ogórki kiszone, a na deser Daniel serwował wściekłe psy, udzielając jednocześnie krótkich lekcji języka polskiego :D Wśród poznanych wczoraj osób największe wrażenie zrobiła na mnie pewna Amerykanka, która mieszkała w Chinach, Kambodży a także w Europie, gdzie rozkochała się w... Festiwalu Eurowizji! Wyobraźcie sobie, że potrafiła wymienić zwycięzców z kilku ostatnich lat, a także wiele piosenek konkursowych. Próbowała nawet zarazić wczoraj inne osoby swoją miłością puszczając swoje ulubione lub najbardziej pamiętne występy ostatnich lat, ale wydaje mi się, że bezskutecznie- piosenka "My, Słowianie" uznana została w towarzystwie chyba za żart, brak zrozumienia nastąpił również w stosunku do przerażających kostiumów fińskiego zespołu Lordi, ale moment prawdziwej konsternacji zapadł wraz z występem Conchity Wurst. Ba! padło nawet pytanie, czy takie osoby na co dzień spacerują po ulicach Europy, a przynajmniej Austrii. Cóż, myślę, że Eurowizja nie jest zbytnio zjadliwa dla przeciętnego Amerykanina :)

13 komentarzy:

  1. Zacznę jakby od końca. Dla mnie osobiście Eurowizja za bardzo nie jest "zjadliwa", po prostu nie przepadam za tym konkursem. No to w taki dzień zieleń panuje w Chicago :) Zdziwiłem się, że nawet Sylwester się chowa przy tym dniu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie jestem wielką fanką Eurowizji, od co najmniej kilku lat staram się być jedynie w temacie polskich reprezentantów i zwycięzców :) Tym bardziej zaskoczyła mnie owa Amerykanka tak zainteresowana tym festiwalem :) A miny pozostałych osób oglądających eurowizyjne występy- bezcenne :D

      Usuń
  2. Farbowanie rzeki? Kurcze, ale pomysł. Kolor rzeki nieprawdopodobny, wygląda jak trawnik:)
    Dobrze, że ludziom chce się jeszcze takie fety robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też co roku jestem pod wrażeniem koloru rzeki :)

      Usuń
  3. Wszędobylski kolor zielony nie zaskoczył na święto, ale już farbowana rzeka oj tak!
    Eurowizja dla mnie Europejki też nie jest "zjadliwa", nie oglądam i również w szoku byłam tym samym.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze - ta rzeka mnie rozwalila, swietny kolor. Jesli chodzi o spotaknia ze znajomymi to osobiscie jestem jednostka "a spoleczna" ;) ale bardzo podoba mi sie jak inni organizuja imprezy i potrafia sie swietnie bawic z byle powodu. To akurat uwielbiam tutaj.

    OdpowiedzUsuń
  5. O farbowaniu rzeki nie mialem pojecia:) cala zabawa wydaje sie bardzo radosna a ludzie, ktorzy biora w niej udzial, daja swoim dzialaniem sporo motywacji
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. o matko farbują rzekę? :D Ciekawe, i ten barwnik potem tak sam znika? Nie słyszalam o tym nigdy ;)
    pozdrawiam
    creativamente.
    creativamente-o-sztuce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też z farbowaniem rzeki spotkałam się po raz pierwszy w Chicago :) Barwnik ponoć jest naturalny i faktycznie samoistnie zanika w ciągu kilkunastu godzin.

      Usuń
    2. Mam nadzieje, ze naturalny :)
      Ciekawe te budynki- jak kolby kukurydzy... :D

      Usuń
    3. Justa, potocznie nawet są nazywane "kukurydzami" :) Jak masz ochotę, zerknij tutaj: http://za-oceanem.blogspot.com/2013/05/symbole-chicago-marina-city.html

      Usuń
  7. Wow! Nawet będąc w Irlandii nie zauważyłam, by farbowano w to święto rzeki na zielono! Fajnie to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak widzę taką zafarbowaną rzekę zawsze przypomina mi się tekst ze "Ściganego", z pamiętnej sceny gdzie Harrison Ford wymyka się agentom FBI w tłumie idącym w paradzie św. Patryka - "czy jeśli potrafią zafarbować raz w roku na zielono to nie mogliby w inne dni na niebiesko?"

    (pierwszy raz zajrzałam do Ciebie, pozdrawiam Chicago!)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger