9/03/2013

Cahokia Mounds, czyli o największym indiańskim mieście w Ameryce Północnej

   W poprzednim poście, opisującym w skrócie nasz weekendowy wyjazd do St Louis, zaznaczyłam, że spodziewam się jeszcze 4 postów traktujacych o najciekawszych miejscach, które zdołaliśmy zobaczyć. Jako jednak, że wyjazd na Florydę już w ten weekend i boję się, że nie zdążę ze wszystkim postami, to postanowiłam zacząć od tego miejsca, które urzekło mnie najbardziej- Cahokia Mounds.

   O Cahokii pierwszy raz usłyszałam już dobrych kilka miesięcy temu i od razu wiedziałam, że muszę na własne oczy zobaczyć to miejsce. Kiedy więc pojawiła się propozycja weekendu w St Louis, Cahokia Mounds jako pierwsza wylądowała na liście miejsc do zwiedzenia.

   Cahokia Mounds to pozostałość dawnej osady indiańskiej, największej w Ameryce Północnej. Położona jest w Illinois, ale tuż przy granicy z Missouri. Szacuje się, że w Cahokii w czasach świetności mogło mieszkać nawet do 20-40 tys. Indian! Ludność zamieszkująca Cahokię była bardzo dobrze zorganizowana, zarówno społecznie, jak i gospodarczo. Produkowali tak dużo kukurydzy, że dzięki nadwyżkom i rozwiniętemu handlowi mieli w swoim zasięgu również inne surowce, jak np. muszle. Budowali chaty (nie wszyscy Indianie Ameryki Północnej mieszkali w namiotach tipi, jak wciąż wydaje się wielu osobom!), mieli nawet specjalne pomieszczenia dla kobiet w trakcie miesiączki! Mniej więcej w połowie XIII wieku osada zaczęła się wyludniać, a naukowcy do tej pory nie mogą jednoznacznie stwierdzić, jakie były tego przyczyny. To, z czego słynie to miejsce, to kilkadziesiąt pozostałości kopców ziemnych, budowanych głównie w celach rytualnych bądź pochówkowych. Wprawdzie nie są to kopce na miarę piramid egipskich czy środkowoamerykańsckich, ale i tak uznano Cahokię za miejsce tak wartościowe, że wpisano ją na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na terenie dawnej osady znajduje się muzeum, w którym podziwiać można również wiele wydobytych z ziemi reliktów. Nie chcę zamęczać Was informacjami encyklopedycznymi- kto ma ochotę na więcej wiedzy, zapraszam na stronę Cahokia Mounds. Ja tymczasem postaram się skupić na pokazaniu tego, co urzekło mnie :)

   Zaraz po przyjeździe do Cahokii udaliśmy się do muzeum, by przed wyruszeniem w teren dowiedzieć się więcej o tym niezwykłym miejscu. W pierwszej kolejności obejrzeliśmy kilkunastominutowy film orientacyjny, co było bardzo dobrym posunięciem, bo dzięki temu lepiej rozumieliśmy wszystko, co przyszło nam wkrótce zobaczyć. Muszę przyznać, że muzeum jest bardzo ciekawie pomyślane- można w nim zobaczyć zarówno imitację indiańskiej wioski, obejrzeć znaleziska archeologiczne, jak i zapoznać się z tablicami i makietami informacyjnymi, bardzo często interaktywnymi, co zdecydowanie zwiększa atrakcyjność miejsca i sprawia, że nie dość, że więcej zostaje w pamięci, to jeszcze co chwilę otwieramy szeroko oczy i usta ze zdumienia :)

Muzeum położone na terenie Cahokia Mounds
wejście do muzeum

Fragment rekonstrukcji indiańskiej wioski

Niby zawsze przy eksponatach wyjaśnione jest, do czego dany przedmiot służył... ale jak widzi się przedmioty, które znamy i których używamy dzisiaj, zaraz obok ich dawnych odpowiedników, to o wiele bardziej działa na wyobraźnię!:)



makieta przedstawiająca czym zajmowali się Indianie w poszczególnych porach roku


fragment makiety przedstawiającej pracę archeologów

Tak, zdecydowanie muszę przyznać, że muzeum mnie urzekło. Ale cóż, ja lubię takie archeologiczne ciekawostki :)

Jeszcze przed opuszczeniem muzeum udaliśmy się do sklepiku. Wszystko oczywiście piękne, ale i drogie. Za to udało nam się zaopatrzyć w przewodnik (cena- $1)... w języku polskim! :)



    Zaopatrzeni w polskojęzyczny przewodnik, spokojnie mogliśmy udać się na zwiedzanie okolicy. Co nie było takie łatwe przy temperaturze 40 st. C.... Muszę przyznać, że o ile rozsiane po okolicy kopce nie robią na początku wielkiego wrażenia- ba! możnaby nawet pomyśleć, że to nie pozostałość ludzkiej działalności, a jedynie wytwór natury- o tyle widząc je już przed samym sobą i uzmysławiając sobie, że budowali je ludzie kilkaset lat temu, bez pomocy żadnych maszyn, używając jedynie koszy do przenoszenia ziemi i że dreptali tak oni pod górę i z góry z tymi koszami wypełnionymi ziemią przez kilkadziesiąt lub nawet stokilkadziesiąt lat....czuć moc tego miejsca. A najbardziej ducha Cahokii czuć moim zdaniem po wejściu na najwyższy z kopców- Kopiec Mnichów, na którym niegdyś "urzędował" władca... I kiedy tak spogląda się na okolicę, na pobliskie kopce, jak niegdyś spoglądał władca, i wyobraża się sobie to, co mogło się dziać w tym miejscu kilkaset lat temu: jak ludzie handlowali, może ktoś się kłócił, może dzieci się bawiły, może kobiety razem przygotowywały kukurydzę, a mężczyźni oprawiali złapaną zwierzynę... tak, zdecydowanie jest to magiczne miejsce!

tablica z roślinami, które rosły tu w czasach świetności Cahokii. Z tyłu owe rośliny :)


Kopiec Mnichów
Widok z Kopca Mnichów. Daleko w tle St. Louis
Widok z Kopca Mnichów na centralną część Cahokii
   Niecałą milę od Kopca Mnichów znajduje się jeszcze jedno moim zdaniem magiczne miejsce Indian. Woodhenge, czyli drewniany krąg wskazujący pory roku, czas świąt i wyznaczający poszczególne okresy rolnicze. Pierwotnie było to 5 kręgów o jednym centrum (ilość pali w każdym kolejnym kręgu zwiększała się dokładnie o 12), zrekonstruowano tylko jeden, środkowy.


Widzicie tę nadciągającą burzę na zdjęciu powyżej? Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się cieszyłam, że zdążyliśmy zwiedzić cały skansen przed jej nadejściem! Szczególnie, że kilkanaście minut wcześniej znalazłam takie oto ostrzeżenie:



    Pomimo tych wszystkich ciekawych miejsc, które zwiedziliśmy w St Louis, Cahokia zdecydowanie usatysfakjonowała mnie najbardziej. Mimo że niektórzy ze znajomych czy rodziny Scotta słysząc, że chcemy się tam wybrać, mówili: "Oh, it's boring!", znaleźli się też tacy, którzy wykrzykiwali: "Amazing place!". I ja zdecydowanie przychylam się do tych drugich- zwiedzając centralną część USA, nie można nie być w Cahokii!

6 komentarzy:

  1. Zapewne opuścili osadę w poszukiwaniu korkociągu, bo nie zauważyłem go wśród przedmiotów codziennego użytku ;)
    A tak na poważnie: te 40 tys mieszkańców, to naprawdę sporo. Byłem niedawno w Wolinie, okrzykniętym największym portem Europy X w., ale tam było tylko ok. 9 tys. Dla porównania Poznań czy Gniezno miały wtedy niespełna 5 tys. Cahokia, to była iście amerykańska metropolia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach Wolin... uwielbiam to miasto! Poza tym mój mąż stamtąd pochodzi :)

      Usuń
  2. Rzeczywiście Kopiec wygląda trochę na dzieło natury i dopiero po chwili zrozumiałam że zrobił to człowiek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chętnie bym się do tego muzeum wybrała. Uwielbiam skanseny:)
    Dzięki za tą wycieczkę.

    Buziaki!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowicie zazdroszczę wyprawy ! ;)

    http://oh-and-ah.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Polski przewodnik to musiało być coś :) Nie spodziewałbym się go w takim miejscu.
    Pozdrawiam Paweł Zieliński

    http://twojwybortwojaprzyszlosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger