źródło zdjęcia |
W tym roku śnieg zawitał do Chicago bardzo późno- jeśli dobrze pamiętam, pierwsze "porządne" opady pojawiły się dopiero pod koniec grudnia. Od tamtej pory przeplatają nam się dni mroźne, śnieżne, ciepłe, słoneczne- istna karuzela. Chicago ma jednak to do siebie, że jak tu śnieg pada, to już konkretnie- zdarzają się zamiecie, burze śnieżne i tym podobne atrakcje. Ale ostatnio zaczęłam zastanawiać się nad jedną rzeczą- czy faktycznie pada tutaj tak dużo śniegu, tzn. więcej niż w Polsce, czy ludzie są po prostu przewrażliwieni na tym punkcie? Już tłumaczę, skąd mi się to wzięło i zapraszam do posta ukazującego różnicę między Polską a Stanami.
Zimą dwa lata temu, kiedy akurat byłam w Chicago na ferie, miałam okazję być świadkiem pierwszej w swoim życiu burzy zimowej. Do tamtego czasu myślałam, że burze, takie z błyskami i piorunami, to tylko letnia przypadłość. Okazało się, że jednak nie. Tamtej nocy spadło bardzo dużo śniegu. Ponoć była to śnieżyca stulecia. Nie będę rzucać liczbami, ale śniegu było na tyle dużo, że samochody stające przy drodze były pozasypywane po dach (kiedy wyszliśmy odśnieżać, zastanawialiśmy się chwilę, która zaspa skrywa nasze auto), a miasto zostało unieruchomione. Dosłownie. Szkoły, urzędy i inne zakłady nie funkcjonowały. Wydaje się to oczywiste, no bo niby jak ludzie mieliby się tam dostać, skoro pługi nie nadążały z odśnieżaniem? Zanim wszystko całkowicie wróciło do normy, minęło kilka dni, choć już na drugi dzień większość ludzi była w stanie dotrzeć do pracy. I tu nasuwa się pytanie- czy taki "śnieżek" unieruchomiłby także polskie miasta, czy jednak Polacy jakoś by sobie z tym poradzili?
W tym miejscu muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Sprawdzalność prognoz pogody w USA jest bardzo duża. Tamtą śnieżycę synoptycy przewidzieli co do godziny z kilkudniowym wyprzedzeniem, więc można było się przygotować. Inna sprawa, że jeszcze wtedy tego typu prognoz nie brałam na serio, przyzwyczajona do polskiej sprawdzalności.
A jak sytuacja wygląda w tym roku? Jak wspomniałam, długo nie mieliśmy śniegu. Ale od stycznia już kilka razy słyszałam ostrzeżenia o śnieżycach. Ostrzeżenia- tzn. wszystkie media trąbią o tym, żeby się przygotować, nie ma szans, żeby o tym nie wiedzieć. Nie zapomnę, jak chyba jakoś w styczniu jechałam autostradą rano do downtown, a na poboczu już stały pługi, bo na popołudnie zapowiadali śnieg. Z tego co pamiętam, śniegu faktycznie wtedy dużo nie spadło, niemniej pokazuje to, jak Chicago przygotowuje się na taką ewentualność.
W zeszłym tygodniu zapowiadano wielką śnieżycę na noc z czwartku na piątek. Przepowiadano, że najsilniejsze opady mają przypaść na godzinę 3-5 rano i może spaść łącznie między 4 a 7 cali (10-18cm) śniegu. Liczyliśmy się z Danielem z tym, że w takim razie piątek spędzimy w domu na oglądaniu filmów. Nic bardziej mylnego! Wprawdzie ostatecznie śniegu spadło mniej, bo ok 3-4 cali, ale kiedy Daniel ok 6 rano wyjeżdżał do pracy, drogi były już poodśnieżane! Niektórzy jednak ostrzeżenia wzięli sobie tak bardzo do serca, że już dzień wcześniej nakazali pracownikom pracę z domu albo uprzedzili o tym, że szkoły będą zamknięte.
Do czego zmierzam? Otóż, czy komukolwiek w Polsce zdarzyło się kiedyś, żeby nie poszedł do pracy czy szkoły z powodu wysokich opadów śniegu (nie mówię tu o samowolce)? Przypuszczam, że nie. Czy faktycznie wynika to z tego, że u nas nie ma aż takich opadów śniegu, czy raczej "Polak chce, Polak potrafi?". A czy komuś w Polsce zdarzyło się widzieć pług czekający w gotowości na śnieg? Moja pamięć zarejestrowała tylko widoku pługów na ulicach, na których próbujące przebrnąć samochody już same uklepały śnieg.
Przypomniała mi się anegdota z sobotniego wyjścia na kabarety: Ciągle słyszy się, że w USA jakiś pług wpadł w poślizg i wylądował w rowie. Amerykanie sami są sobie winni, w Polsce się takie rzeczy nie zdarzają- no bo kto to widział, żeby pługiem na nieodśnieżone wyjeżdżać?
Na dziś znów zapowiedziana była śnieżyca, ponoć też duża. Kiedy piszę tego posta (ok 4.30 pm), od około 4 godzin faktycznie pada śnieg. Obfity, ale mokry, więc zapewne zostanie z niego tylko woda i błoto, choć nic mnie już chyba nie zdziwi...
źródło zdjęcia |
Nie lubię zimy!
OdpowiedzUsuńa ja lubię śnieg, ale tylko wtedy gdy wybieram się na narty :)
OdpowiedzUsuńMam podobne spostrzeżenia :)
OdpowiedzUsuńBedzie o czym wspominac w upalne lato, nieprawdaz?
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Nie sadze, aby ktokolwiek poradzil sobie z odsniezaniem w przypadku takiej burzy snieznej, jak 2 lata temu... wiekszosc z nas na dotarcie do pracy nie miala szans, bo kazdy samochod to byla jedna wielka zaspa sniegu, snieg do kolan czy do pasa na ulicach.. i tak poradzono sobie z sytuacja calkie niezle i sprawnie i nastepnego dnia wszyscy normalnie pojechalismy do pracy.
OdpowiedzUsuńTegoroczne ostrzezenia nieco mnie smiesza. Wczoraj znajomi wychodzili wczesniej z pracy, firmy zamykano, aby wszyscy zdazyli dojechac bezpiecznie do domow, odwolywano zajecia (np. moja zumbe, hihi) - ja wyszlam normalnie i normalnie dojechalam, nic takiego sie nie dzialo... taki snieg, jak wczoraj, jak dzisiaj, to kilka lat temu bylby najlagodniejszym dniem zimy, a teraz robi sie panike... czy ludzie juz nie pamietaja, jakie potrafia byc zimy w Chicago? :)
W Oklahomie śnieżyca była 2 dni temu - na zachodzie spadło naprawdę sporo śniegu, północny wschód, czyli tam gdzie jestem, na szczęście to ominęło i śnieg padał mokry. Ogólnie po śnieżnej Polsce (miałam lecieć 22 grudnia, ale w końcu wyleciałam do Chicago 29.12 i dobrze -śnieżyca tydzień wcześniej byla okropna :)) jestem pod wrażeniem paniki, którą sieje tu śnieg. Ale co się dziwić - południowy stan, ludzie nie przywykli do śniegu mając w styczniu kilka dni z temperaturą 20 stopni :)
OdpowiedzUsuń:)"Fasolka" w tej śnieżnej scenerii wygląda niesamowicie.
OdpowiedzUsuńJa nie wiem czy "panika" to dobre okreslenie. Oni wola wszystkich wyslac do domow, wszystkie budynki pozamykac, niz pozniej mieli by placic wielkie odszkodowania tylko za to, ze ktos mial wypadek bo go szef zatrzymal dluzej w pracy.
OdpowiedzUsuńU nas w Karolinie Północnej jest podobnie. Nie ma co prawda śniegu, ale czasami spada zamarzający deszcz. Tutejsi kierowcy nie wiedzą co to są opony zimowe, bo przy średniej temperaturze 10-15 stopni powyżej zera zimą, nie są one wskazane. Więc jadąc na letnich kapciach, nie potrafią jeździć w zimowych warunkach. My w tym sezonie zimowym mieliśmy chyba 4 razy zamykane szkoły i tak jak na początku byłam zaskoczona takim podejściem, tak teraz zupełnie ich rozumiem.
Ja w Polsce mieszkam i... owszem gdy byłam dzieckiem zdarzyło mi się nie pójść do szkoły z powodu zbyt dużych opadów śniegu:)
OdpowiedzUsuńA z tymi pługami to fakt, he, he, he...
Jakieś dwa lata temu zdarzyło się, że moje liceum było zamknięte przez dwa dni. Głównie z tego powodu, że większość nauczycieli i uczniów mieszkała w wioskach oddalonych od miasta, a sieć busów i autobusów regionalnych tak właśnie funkcjonuje w czasie śnieżyc.
OdpowiedzUsuń