Na pewno każdy oglądał w swoim życiu przynajmniej kilka amerykańskich filmów, w których przewijał się wątek liceum. Sama doskonale pamiętam, jak w dzieciństwie oczekiwałam niecierpliwie na lekcje chemii, gdyż naoglądałam się w filmach, jakie te lekcje są ciekawe- mnóstwo chemicznych doświadczeń, czasem nawet coś wybuchnie- ekstra! Tymczasem polska rzeczywistość okazała się zupełnie inna- moja sympatia do chemii minęła, jak tylko zaczęło się rozpisywanie na kartce reakcji chemicznych... Niemniej, wraz z wiekiem, narastała ciekawość, jak tak naprawdę wygląda życie w amerykańskim liceum? Ile prawdy pokazują filmy i seriale, a co jest tylko upozorowane?
Postanowiłam sprawdzić ten temat i przepytałam kilkoro moich tutejszych znajomych, licealistów właśnie, jakie są ich spostrzeżenia dotyczące high school. Jak się okazało, o czym uświadomiła mnie moja przyjaciółka- socjolog, udało mi się nawet nieświadomie przeprowadzić badania socjologiczne- jakościowe i wprawdzie mało reprezentatywne, bo jedynie na próbie 5 osób z 2 szkół średnich, ale jednak badania:)
Dla porządku- najpierw pokrótce przedstawię moich znajomych:
- Eli- Polka, 16 lat, w USA od 3 lat,
- Sylwia- Polka, 17 lat, w USA od roku,
- Marzena- Polka, 16 lat, w USA od 3,5 roku,
- Enis- Macedończyk, 19 lat, w USA od 7 lat,
- Konrad- Polak i Amerykanin, 15 lat, urodzony w USA.
Konrad chodzi do bardzo dobrego liceum na przedmieściach aglomeracji Chicagowskiej, pozostali- do przeciętnego liceum w Chicago.
Wszystkie informacje, które zamieszczę w tym poście, pochodzą od moich rozmówców.
Liceum w USA jest czteroletnie i zupełnie inaczej zorganizowane niż w Polsce. Dlatego też chętniej, nawet w rozmowie po polsku, używam określenia high school- bo mam wrażenie, że to całkiem inny twór!
Każdy rocznik ma swoje określenie, i tak: uczeń 1 roku to freshman, 2- sophmore, 3- junior, 4- senior. Nie ma czegoś takiego jak klasy w polskim rozumieniu. Każdy uczeń idzie własnym tokiem i na początku duże znaczenie mają wyniki końcowe z podstawówki bądź gimnazjum ( w zależności od tego, co kto kończył), ponieważ decydują one o poziomie, na którym dany uczeń znajdzie się na pierwszym roku. Na przykład, jeżeli ktoś miał bardzo dobre wyniki z matematyki, to już będąc freshman'em, może mieć matematykę na np. 3 poziomie (przy czym matematyka jest tutaj podzielona na algebrę, geometrię itd.- każda z tych dziedzin to oddzielny przedmiot). Zdarza się więc, że pierwszoroczniacy są w "klasie" z juniorami czy nawet seniorami. Każdy uczeń ma więc inny plan lekcji, dopasowany do niego. Co do tygodniowego planu lekcji- tutaj też, w zależności od szkoły, stosowane są różne rozwiązania. W jednych szkołach uczniowie każdego dnia mają te same lekcje, w innych- dni szkolne są podzielone na przeplatające się dni A i B ( dzień A to jedne lekcje, dzień B to pozostałe lekcje). Moim zdaniem lepsze jest to drugie rozwiązanie, ponieważ w przypadku jednodniowej nieobecności uczniowi łatwiej jest nadrobić zaległości. Inna sprawa, że licealiści wolą tutaj iść do szkoły niż zostać przez dzień w domu, ponieważ każdą nieobecność trudno jest tutaj nadrobić. Już nie wspomnę o tym, że większość lekcji trzeba odpracować w innych godzinach! Co ciekawe- lunch jest również liczony jako lekcja w planie! Mając więc 8 godzin lekcyjnych dziennie, 7 z nich to lekcje, a 1 to lunch. Z lunchem też w każdej szkole jest trochę inaczej. Na ogół lunch jest płatny, ale wysokość opłaty zależy od dochodów rodziny. W niektórych liceach nie można w tym czasie opuszczać szkoły, w innych- jest to możliwe, gdy rodzice podpiszą zgodę. A czego na temat lunchu można dowiedzieć się z filmów? Na przykład tego, że faktycznie każdy ma swoje ustalone miejsce na lunchu oraz że niekiedy dochodzi do bitw na jedzenie:) i jak trafi się "fajny" ochroniarz, to nie reaguje i pozwala dokończyć bitwę, udając, że nic nie widzi! :) W szkołach są ochroniarze, ale, co oczywiste przy takim toku nauki, nie ma wychowawców klas. Są za to "counselors", do których uczniowie mogą zwrócić się ze swoimi problemami, głównie logistycznymi.
Na koniec każdego semestru uczniowie piszą testy zwane "finals", sprawdzające ich wiedzę z danych przedmiotów. A co się dzieje, jeżeli ktoś nie zaliczy jakiegoś przedmiotu? Wtedy czeka go "summer school", czyli płatne zajęcia podczas wakacji, których celem jest nadrobienie zaległości. 2 tygodnie summer school odpowiadają jednemu semestrowi nauki niezaliczonego przedmiotu.
Jeśli chodzi o przedmioty nauczane w szkole, to jest pewna pula, którą każdy uczeń musi w ciągu 4 lat zaliczyć, ale to od niego w dużej mierze zależy, kiedy jakie przedmioty będzie miał w planie. Na przykład trzeba mieć 2 lata w-fu i ustala się, w których latach chce się te godziny zaliczyć. Inna sprawa, że dobrze jest sobie przemyśleć, co kiedy chce się zaliczyć, gdyż często możliwość wzięcia danego przedmiotu uzależniona jest od wcześniejszego zaliczenia innego. Ogólnie wszystko sprowadza się do tego, że żeby móc ukończyć high school, trzeba zebrać odpowiednią ilość kredytów, a każdy przedmiot to jakieś kredyty. Co ciekawe, nie ma wyraźnego podziału na biologię, chemię i fizykę, tylko wszystkie te przedmioty zaliczone są do "science" i jeśli trzeba w toku nauki zaliczyć 3 lata science, to albo najpierw jest biologia, potem fizyka i chemia, albo te przedmioty przeplatają się. Najlepiej jest wszystkie najważniejsze przedmioty zaliczyć w ciągu 3 lat, ponieważ na koniec juniors pisze się ACT- stanowe testy końcowe, których wynik wpływa na przyjęcie do College. Tak więc 4 rok to najczęściej "ściema", bo uczniowie zaliczają wtedy takie przedmioty jak muzyka, w-f, czy tym podobne, nie wymagające większego wysiłku, przedmioty. W niektórych szkołach, poza "normalnymi" lekcjami, trzeba jeszcze w ciągu 4 lat zaliczyć daną ilość godzin społecznych (u moich rozmówców- 40 godzin), które mogą polegać np. na pomocy w bibliotece, robieniu kartek świątecznych czy grabieniu liści w parku ;]. Co ciekawe, w szkole średniej można zrobić prawo jazdy (jednak najpierw trzeba mieć zaliczony 1 rok w-f).
Ciekawym zjawiskiem w amerykańskich liceach, pełnych imigrantów, jest ESL (English Second Language). Jest to program, dzięki któremu nastolatkowie, którzy nie znają dobrze angielskiego, mają szansę ukończyć high school. Zaliczają oni takie same przedmioty, jak ich rówieśnicy na nie-ESL, ale na innym poziomie- takim, który umożliwi im zrozumienie tematu. Oczywiście, tematyka zajęć często jest zupełnie inna niż na regularnych lekcjach i jest nastawiona głównie na naukę języka, np. Eli, która jest freshmanem na ESL przyznaje, że na historii bardziej uczy się angielskiego, niż historii, a jej zadania domowe polegają na ułożeniu krótkiej historii z 9 słówkami wskazanymi przez nauczyciela. Oczywiście nie są to słowa jak "cat" czy "dog", ale bardziej wyszukane:). Nie zmienia to faktu, że Sylwia, która jest tu od roku, podsumowała naszą rozmowę stwierdzeniem: " Ja to się tutaj nic nie nauczyłam" ;]. Za to Konrad, który jest freshmanem na normalnym programie, ba! z kilku przedmiotów jest na wyższym poziomie niż jego rówieśnicy, przyznaje, że liceum bardzo dużo mu daje i bardzo dużo się tam uczy. Muszę jednak przyznać, ze liceum, do którego chodzi Konrad, jest dosyć niezwykłe jak na polskie warunki: jest tam ok. 120 zajęć pozalekcyjnych do wyboru (w tym kilkanaście języków obcych, nauka gry na różnych instrumentach, zajęcia sportowe, zajęcia artystyczne), korty tenisowe, sala kinowa... Do takiego liceum aż chciałoby się chodzić! :)
Tyle suchych informacji na temat high school, teraz trochę o tym, ile prawdy jest w amerykańskich filmach o licealistach :)
Przede wszystkim dziewczyny zdecydowanie zanegowały, jakoby przy szafkach odbywały się jakiekolwiek dłuższe rozmowy, które są popularnym elementem w wielu filmach! Owszem, każdy ma swoją szafkę (czasem się zdarza, że jedna szafka jest na 2 osoby), ale na rozmowy nie ma czasu, gdyż przerwy między lekcjami trwają jedynie 4 minuty, a to zaledwie starcza na przejście z sali do sali zatłoczonym korytarzem. Nie jest też aż tak bardzo powszechne wieszanie w szafkach plakatów idoli czy umieszczanie jakichkolwiek innych rzeczy poza książkami. Konrad natomiast wyznał, że on to nawet nie wie, gdzie jest jego szafka, więc jakoś żyje bez niej.
Nieprawdą okazała się też przerysowana popularność cheerleaderek i sportowców- owszem, osoby takie oczywiście są w szkole i faktycznie cheerleaderki najczęściej umawiają się ze sportowcami, ale wcale nie są aż tak popularne. Freshmeni często nawet nie wiedzą, kto zalicza się do grona takich osób.
"Kocenie" także jest przereklamowane. Dziewczyny w ogóle o nim nie wspomniały, a Konrad przyznał, że bał się na początku "rzucania centówkami", ale obawy te okazały się bezpodstawne.
Nie ma też jakoś specjalnie dużo imprez szkolnych, właściwie ograniczają się one do "Homecoming" (bal witający w nowym roku) na przełomie września i października oraz "Prom" (bal na zakończenie szkoły) dla Seniors w maju/ czerwcu. Fani "Pamiętników Wampirów" muszą być więc rozczarowani :).
To tyle, tak w skrócie, na temat high school. Dla mnie rozmowy z piątką licealistów były ogromnym zastrzykiem informacji i starałam wybrać się te najważniejsze i najciekawsze, żeby podzielić się nimi z Czytelnikami. Osobiście jestem pod wrażeniem, jak skomplikowaną strukturą jest w USA liceum i jak dużo dojrzałości i samodzielności wymaga się od licealistów- to nie to co w Polsce, że każdego jakoś się "pchnie". Tutaj nastolatek sam musi wiedzieć, czego chce i sam musi się o siebie troszczyć.
p.s. Zaznaczam jeszcze raz, że przedstawione informacje pochodzą tylko od 5 uczniów z 2 liceów, obu z aglomeracji chicagowskiej. Niewykluczone więc, że w innym liceum sytuacja może wyglądać inaczej. Może kiedyś pofatyguję się do liceum rodem z "Młodych Gniewnych" i wtedy obraz high school nabierze nowych barw:).
Świetny artykuł. Przeczytałem z prawdziwym zainteresowaniem i nie słodzę tylko naprawdę :P Zawsze chciałem chodzić do takiej szkoły z indywidualnym programem nauczania, móc rozwijać te przedmioty i umiejętności które są moimi mocnymi stronami a nie uczyć się wszystkiego i niczego jednocześnie/
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Tym bardziej mi miło, że trochę zbierałam się do napisania tego posta, a jak już się w końcu zmobilizowałam, to proszę- taki miły odzew w nagrodę :)
OdpowiedzUsuńOla/ no i padł mit jaki wyniosłam z setek filmów amerykańskich, eh eh :) pozdrawiam i dzięki za info :)
OdpowiedzUsuńPopatrz skoro świt jestem na Twojej stronie.Szkoda,że tyko 5 osób ale materiał b.ciekawy.Na tz. partajmie miałem bosa Rona.Mamusia Polka,tatuś Czech.Ron mówił tylko po angielsku,Spotkałem kiedyś mamusię i zapytałem czemu odp.bo chcieli by stał się jak najszybciej tubylcem.
OdpowiedzUsuńMógł być super-tubylcem mówiącym trzema językami.
Maciej
wow, jestem w szoku. Nie dlatego, że to nie wygląda jak w amerykańskich filmach.. bo tego się domyślałam, ale.. kurcze, tam naprawdę ważny jest UCZEŃ.. to takie miłe, wiedzieć, że gdzieś na świecie liczą się uczniowie i że dobiera im się indywidualny plan itd. super. /obserwuję:)
OdpowiedzUsuń@ Anonimowy- heh, muszę przyznać, że i mój mit trochę podupadł ;] ale też trochę nabrałam podziwu i szacunku dla tutejszych liceów i licealistów. To nie jest tak, jak pokazuje dużo seriali młodzieżowych- ze to rozkapryszone nastolatki, często jest zupełnie odwrotnie! Te często jeszcze dzieciaki od początku muszą wiedzieć, czego chcą i walczyć o siebie.
OdpowiedzUsuń@Maciej- Macieju, bardzo się cieszę, że od rana już mnie odwiedzasz! :) Proponuję dodać bloga do obserwowanych, będziesz zawsze na bieżąco! // fakt, rodzice Rona pokpili sprawę. Nawet teraz osoba, która poza angielskim zna jeszcze jakiś inny język, jest na bardzo dobrej pozycji. A jak zna 3 języki? wow, tylko pozazdrościć można.
@krecica- to fakt, tutaj nacisk położony jest na ucznia, wszystko ustalane jest indywidualnie- plan zajęć, poziom nauczania. Jeżeli tylko uczeń wie, czego chce, to może osiągnąć bardzo dużo! / Zapraszam do obserwowania bloga, będziesz zawsze na bieżąco! :)
Też zawsze byłam ciekawa jak to jest naprawdę i zawsze zazdrościłam im trochę tego indywidualnego toku nauczania. Świetny post!
OdpowiedzUsuńFajny post-jest tak jak piszesz:)Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJestem na bieżąco dreszczyk czy coś nowego napisałaś działa jak dobra kawa.Byłem,widziałem,chodziłem(jezdziłem) po tych samych ulicach tylko $ miał inną wartość.
OdpowiedzUsuńTo fakt. Moi tutejsi znajomy, którzy mieszkają w USA 25 lat, mówili kiedyś, że na początku, zaraz po przyjeździe, w tydzień zarabiali tyle, ile w Polsce by zarobili przez 4-6 miesięcy. Teraz dolar już nie ma takiej wartości... Zarabia się co najwyżej 2-3 razy tyle co w Polsce. Ale życie nadal jest moim zdaniem łatwiejsze :)
OdpowiedzUsuńMasz rację,wszystko zależy od tego czy jest się na wakacjach czy na stałe.Jakie się ma oparcie,choćby niewielka pomoc na starcie jest b.potrzebna.Najgorsze pierwsze 3 m-ce,samochód,zmiana mieszkania,dzielnicy. Wiem,że są problemy z wyrobieniem SS,prawa jazdy,konta w banku a bez tego nie ma życia.Polak jednak potrafi i zawsze jakąś furtkę znajdzie.
OdpowiedzUsuńMacieju, wszystko zależy od tego, na jakiej ktoś jest wizie. Z opowieści znajomych wiem, że nielegalnym jest teraz bardzo trudno, coraz mniej możliwości, coraz więcej obostrzeń- kiedyś ponoć było o wiele łatwiej, choćby prawo jazdy można było zrobić. Jeżeli ktoś chciałby przylecieć do USA z myślą "jakoś to będzie", bez widoków na legalny pobyt, to odradzam. Tak samo jeżeli ktoś nie ma tu żadnej bliższej rodziny czy znajomych- bardzo trudno jest samemu. Stany to faktycznie kraj możliwości, ale nie dla nielegalnych.
OdpowiedzUsuńŚwietny post, szkoda tylko, że utwierdził mnie co do beznadziejności polskiego systemu edukacji przez, który zostałem przemaglowany. Z każdym rokiem czułem się coraz bardziej pozbawiany zapału do nauki.
OdpowiedzUsuńSwietny post, az chcialoby sie uczyc w takiej szkole
OdpowiedzUsuńI wreszcie wiem jak to jest z tymi szkołami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ja uznaję podstawówkę, gimnazjum i liceum (wszystko to w Polsce) za jedne z najsmutniejszych lat w moim życiu i NIGDY nie chciałabym do nich wrócić. Dopiero na studiach chciało mi się naprawdę uczyć, bo czułam, że robię coś, co zawsze chciałam. Lata w podstawówce, gimnazjum i liceum wspominam jako upokarzanie przy odpowiedzi przy tablicy, wytykanie błędów, poniżanie (kiedyś podczas rekolekcji w kościele uderzyłam kolegę, który mnie sprowokował w twarz - bo siedział za mną w ławce i mnie kopał - i wyobraźcie sobie, że nauczycielka która to widziała, na drugi dzień przy całej klasie wydzierała się na mnie, że jak ja mogłam się tak zachować w kościele i wpisała mi uwagę do dzienniczka... byłam pierwszą dziewczyną w klasie, która kiedykolwiek dostała uwagę - czułam się z tym okropnie. Miałam wtedy 9 lat i było to dla mnie strasznie upokarzające. Nikt ze mną nie porozmawiał dlaczego to zrobiłam i co się tak na prawdę stało, nikt nic nie wyjaśniał - wpisanie i upokorzenie dziecka przy rówieśnikach było dla nich załatwieniem sprawy) ...
OdpowiedzUsuńA co do lekcji chemii, to też wyobrażałam sobie je w taki sam sposób jak Ty - eksperymenty z kolorowymi płynami, laboratorium ze szklanymi rurkami itp. itd. i nastawiłam się na to, że będę lubić chemię ;) niestety w rzeczywistości zamiast kolorowych płynów dostałam książkę z obrazkami i opisami reakcji które zaszły w przedstawionym obrazku ... na domiar złego nauczycielka znalazła sobie pupilka, którego faworyzowała, a resztę (w tym i mnie) traktowała jak gó**o :P Miło... i chemii też mi się nie przestało chcieć uczyć :P tak jak i kilku innych przedmiotów...
Bardzo ciekawy temat ;)
OdpowiedzUsuńPamietam, ze bedac w liceum też marzylam o indywidualnym trybie nauczania, bez tych wszytskich fizyk czy matematyk, z ktorych i tak nic nie pamietam. Ale dzis jednak stwierdzam, ze ktos byl chyba mądrzejszy ode mnie, bo zmienily mi sie zainteresowania i troche scislejsze [przedmioty na swiadectwie sie przydaly ;D Wtedy nie bylam chyba na tyle dojrzala zeby zrozumiec jakie konsekwencje ze sobą niesie samodzielny dbór programu...
Niemniej, zawsze fajnie dowiedziec sie jak jest gdzie indziej ;)
Bardzo interesujący i przede wszystkim prawdziwy artykuł!!
OdpowiedzUsuńStrasznie Wam zazdroszczę,że macie okazje w swoim życiu doświadczyć czegoś takiego. Aktualnie sama we wrześniu zaczynam liceum a moim największym marzeniem jest chodzić do high school właśnie w Stanach. Ale co zrobić,jedyną dla mnie przeszkoda jest wiza, której nie dostałam za pierwszum razem a teraz bojąc sie znowu odmowy czytam tego typu blogi i marzę jakby to było. Chcę tak bardzo mieszkać w USA IŻ NIE MOGĘ TEGO NAWET POWIEDZIEĆ SŁOWAMI!!!!!!!!!!
Nie macie pojecia jakimi jesteście szczęściarzami że tam mieszkacie!!!!!!! Mam nadzieje że mi też się uda i to juz za niedługo!!!!!!!
Jestem zachwycona tym postem!!! Obecnie jestem w Polsce w 2 klasie gimnazjum i rodzice zamierzają mnie wysłać do High Schoolu będę mieszkać z ciocią i wujkiem i ich 2 synami. Ten artykuł mi się spodobał. Bałam się, w ogóle tego wszystkiego, bo rodzice chcą abym poszła do amerykańskiego collegu. Ten artykuł dał mi do myślenia i fajnie, że można sobie tam wybrać przedmioty i być na różnym poziomie, a nie jak w naszych polskich szkołach,że musisz się uczyć tego co wszyscy i na tym samym poziomie. Np. matma dla mnie jest ona prosta i wgl. a na lekcji robimy takie proste zadania i chociaż umiem je rozwiązać dobrze to i tak się tego muszę uczyć chociaż umiem. To mi dokucza, że dlatego ,że reszta klasy czegoś nie rozumie to ,a ja tak to i tak muszę się tego uczyć. Ten artykuł dał mi do myślenia i dziękuję.
OdpowiedzUsuńczesc, bardzo ciekawy artykul. Chcialam tylko zapytac do jakich konkretnie szkol chodza powyzsi nastolatkowie :) obecnie zastanawiam sie nad wyborem , bylabym zobowiazana, z gory dzieki :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper artykuł!
OdpowiedzUsuńNigdy nie spodziewałam się, że high school, aż tak bardzo różni się od polskiego liceum.
Zawsze myślałam, że jest inaczej. Tak jak na filmach.
Bardzo podoba mi się pomysł z wybieraniem sobie poziomu danego przedmiotu. W Polsce jest tak, że to uczeń dostosowuje się do szkoły,a w USA dokładnie na odwrót.
Dziękuję ci za zamieszczenie tak interesujących informacji.
Super artykuł,pomógł mi bo miałam parę niejasności dotyczących nauczania w Ameryce,a teraz wszystko jasne,dzięki :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post, aż wzbudza zazdrość - jako licealistka chciałabym chodzić do takiej szkoły, w której sama mogę decydować o swojej nauce, polski system czasem doprowadza mnie już do szału :(
OdpowiedzUsuńSuper artykul ,moj syn za rok zaczyna high school ,a dla mnie to czarna magia .Konczylam liceum w Polsce i chociaz jestem tu juz 8 lat ,to sluchajac wypowiedzi ludzi na temat szkol mam metlik w glowie .Bardzo pomogl mi Twoj post :) a mam jeszcze tyle pytan:)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że artykuł jest dość ciekawy. Zawsze byłam ciekawa jak to jest w USA i ile jest prawdy pomiędzy filmem, a rzeczywistością. Choć muszę przyznać, że w Polsce chemia może wyglądać jak na filmie, ale to po prostu zależy od gimnazjum, licem i nauczyciela chemii. Na przykład u mnie w gimnazjum w czasie tych trzech lat mogę powiedzieć, że w mojej szkole zrobiliśmy całą masę doświadczeń, choć eksplozję widziałam tylko na drzwiach otwartych i była to tylko taka pokazówka to nawet mi się to podobało. Szafki w Polsce też są, tylko zależy w jakiej szkole i tablety na mat-fizie, ale to też w nie wszystkich szkołach. Ale jednak najbardziej zazdroszczę im tej przerwy obiadowej, choć myślałam, że w USA obiady są darmowe i tej możliwości wyboru przedmiotów. U nas Dyrektor jednego z liceów na drzwiach otwartych mówił, że u nas sami wybieracie przedmioty rozszerzone, a później pewnie prze namówieni przez nauczycieli uczniowie próbowali wcisnąć nam kit, że praktycznie sami prowadzimy lekcje, nie wierzę w to. W Amerykańskiej szkole podoba mi się to, że oni nie uczą się dosłownie wszystkiego, tak jak my, tylko tego, co może im być w życiu najbardziej przydatne. Naprawdę świetny artykuł.
OdpowiedzUsuńJestem w 6 klasie i byłam na zajęciach otwartych w gimnazjum. Większość była ookropnie nudna (tak już zdążyli mnie zniechęcić do większości przedmiotów). jedynie doświadczenia z wybuchami mi się podobały. Potem poszliśmy do innego, stanowiska z chemią, gdzie była głównie omawiana teoria. I co? Moje przekonanie, że być może troche polubię chemię, legło w gruzach. Brawo. Po 3 godz. spotkania nie lubię już większości przedmiotów w gimnazjum, mimo że idę do niego dopiero za pół roku. Większość uczniów ma te same odczucia co ja. Myślę, że to zachęcenie do nauki w ciekawy sposób, trochę im się nie udało. Polska szkoła. Polska rzeczywistość.
UsuńDziękuję :D
Witam spodobal mi sie ten artykul, ale mam pytanie Czy masz wiesz na temat studiowania w USA.colleg i to wszystko jak to wyglada.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. :) Mam pytanie czy osoba niepełnoletnia w moim przypadku jest to 16 lat moze wyleciec do Ameryki bez rodziców, mieszkać w akademiku itd. Mam taką możliwośc i nie chcę jej zmarnować :) Wszystko zależy od prawa . Proszę o szybką odpowiedź :)
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się z tym, że w Polsce "pchnie" się ucznia dalej. Jeśli jesteś w dobrym liceum, to na prawdę jest trudno :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny i przydatny post :) Czy idąc do liceum w USA powinnismy miec wizę F-1, czyli wizę studencką? Czy trzeba załatwiać jakies specjalne dokumenty, aby zapisać się do szkoły? Dodam, ze moi rodzice będą w Polsce, a ja z dalszą rodziną w Stanach.
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobna sytuacje. W te wakacje chce ukonczyc moje lyceum w jedym z pobliskich liceow niedaleko Chicago jednak bardzo bym to chciala zalatwic bez udzialy tzw Exchange School. Byla bym wdzieczna za jakakolwiek wskazowke czy pomoc. Pozdrawiam Maria
UsuńPS przepraszam ze pisze nie po polsku ale mam taka klawiature....
UsuńNaprawdę rewelacyjny artykuł❤️
OdpowiedzUsuńA co z tradycyjnym żółtym autobusem?? :3
OdpowiedzUsuńJeżdżą, ale głównie dowożą dzieci z podstawówek.
UsuńSuper artykuł! Chciałam się dowiedzieć w skrócie jak najwięcej o high school, bo nie ukrywam, że zawsze przyciągały moją uwagę. :D Świetnie się czytało ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis! Szkoła w USA różni się zdecydowanie od tej w Polsce
OdpowiedzUsuń