3/20/2013

Czym zajmuję się, gdy nie piszę bloga oraz poznajcie Fryderyka

Magazyn Polonia
    Niedawno obiecałam, że zdradzę jedno z moich zajęć, którym oddaję się w Chicago i z powodu którego cierpi czasem blog. Otóż, od trochę ponad roku współpracuję z Magazynem Polonia i tak się szczęśliwie złożyło, że niedawno współpraca nabrała trochę tempa. Mam więc nadzieję, że wkrótce będziecie mogli przeczytać jeszcze więcej nie tylko moich blogowych postów, ale i artykułów. Zachęcam też do odwiedzania Magazynu Polonia w internecie, portal się jescze rozwija (do niedawna Magazyn Polonia wydawany był w wersji drukowanej), ale zdradzę Wam w sekrecie, że w przygotowaniu jest sporo ciekawych projektów, w tym również moich, więc będzie się działo i niedługo będzie wstyd się przyznać, że nie zna się Magazynu Polonia:)

Dziś chciałabym podzielić się z Wami wywiadem, który przeprowadziłam blisko rok temu z naszym polskim, choć emigracyjnym, artystą- malarzem i poetą, którego nota bene miałam okazję poznać własnie dzięki "Pamiętnikowi Emigrantki". Fryderyk Rossakovsky- Lloyd, bo o nim mowa, zdecydowanie ma głowę pełną pomysłów i długo w miejscu nie usiedzi. Jego ostatnim projektem jest portal e-sztuka, który ma łączyć wszystkie artystyczne dusze, chcące podzielić się swoją twórczością. Zainteresowanych zachęcam do odwiedzenia bądź nawet rejestracji na portalu :) Pod auspicjami e-sztuki będzie również wydawany drukowany kwartalnik, którego pierwszy numer, o ile posiadam aktualne informacje, powinien pojawić się na przełomie marca i kwietnia. A w owym dziewiczym numerze będzie można przeczytać mój krótki artykuł podsumowujący pierwszy kwartał życia kulturalnego chicagowskiej Polonii :)

Ale do rzeczy- zapraszam do lektury wywiadu z Fryderykiem :)

Postawiłem wszystko na jedną kartę... I udało się!



Frederick Rossakovsky-Lloyd. Nazwisko nie brzmi wprawdzie polsko, ale niech nikt nie da się zmylić! Jest tym bardziej warte zapamiętania, że z każdą wystawą staje się coraz bardziej popularne i cenione nie tylko w londyńskim, ale i międzynarodowym świecie sztuki.
Fani twórczości Rossakovsky’ego nie wahają się wydać 5 000 USD, aby móc powiesić upatrzony obraz w swoim salonie. Jak do tej pory największym powodzeniem cieszył się obraz „Size Zero From Tehran”, licytowany jeszcze przed rozpoczęciem wystawy. Jednak nie można zapominać, że Rossakovsky-Lloyd to nie tylko malarz, ale pełnowymiarowy artysta – jego twórczość obejmuje także rzeźbę, dramatopisarstwo i poezję. O ile rzeźba weszła do kręgu zainteresowań artysty stosunkowo niedawno, o tyle pozostałe aktywności rozwijane są z sukcesami od wielu lat. Także miniony rok nie był pod tym względem wyjątkiem – na rynku ukazała się książka pt. „Wypominki i wspominki”, łącząca w sobie poezję, prozę poruszającą tematy autobiograficzne oraz wybór reprodukcji własnych rzeźb glinianych. Można więc śmiało powiedzieć, że z kim jak z kim, ale z Rossakovskym nudzić się nie można.

Pomimo działania na wielu płaszczyznach artystycznych wydaje się, że w ostatnim czasie to właśnie malarstwo przyniosło Rossakovskiemu największą sławę. Każdy kolejny cykl „The Noughties” przysparzał twórcy kolejnych fanów, a powstająca dopiero kolekcja poświęcona żywotom świętych już budzi niemałe zainteresowanie. Przekłada się to także na ilość ekspozycji – jedynie w zeszłym roku obrazy Rossakovsky’ego wystawiane były w Paryżu, Polsce oraz trzykrotnie w Londynie.

O emigracji, przełomach w życiu oraz pracy artystycznej z Frederickiem Rossakovsky-Lloyd rozmawiała Paulina Grunwald.


Fredericku, od blisko 8 lat mieszkasz w Londynie. Co skłoniło Cię do emigracji?


Wyemigrowałem dawno temu. Początkowo zwyciężyły z całą pewnością względy ekonomiczne. Gdy w 1991 roku, zaraz po maturze, starałem się znaleźć pracę, jedyną propozycją był zasiłek dla bezrobotnych. Zastanawiałem się nad uczelnią. Wiedziałem jednak, że wszyscy moi starsi koledzy stają przed „zasiłkowym” dylematem po ukończeniu studiów. Nie podobało mi się to w ogóle.
Po szkole muzycznej I i II stopnia potrafiłem grać na skrzypcach, pianinie, umiałem śpiewać, tańczyć – czyli mogłem z powodzeniem zacząć na przykład żebrać. Nie było to moje życie, poza tym nie chciałem grać w orkiestrze, bo tego po prostu nie czułem. W dniu kiedy skończyłem szkołę, zrezygnowałem ze wszystkiego, czego się w niej nauczyłem.
Wyjechałem do Francji, by po kilku latach wrócić do Polski. Zatrudniłem się w Tesco, gdzie zostałem managerem ds. personalnych i zarządzałem zasobami ludzkimi. Świetnie zarabiałem, ale nie miałem czasu na życie. To był wyłącznie czas pracy i nieprzyzwoicie wysokich zarobków gdyby porównać z innymi. W pewnej chwili poczułem, że potrzebuję „oddechu” i z dnia na dzień wyjechałem na długie wakacje do Indii. Wtedy wszystko się odmieniło. Po powrocie zostałem bezprawnie zwolniony, co udowodniłem w sądzie, sam się reprezentując. Wygrałem z Tesco i dostałem wysokie odszkodowanie. Przez następny rok próbowałem coś zrobić. Wydałem dwa tomiki wierszy i napisałem kilka dramatów. Zrobiłem także kilka wystaw malarskich, jednak nie miało to przełożenia na pieniądze. W końcu wziąłem pożyczkę i zrealizowałem najbardziej skandaliczny w swoim życiu projekt. Był to spektakl wyreżyserowany na podstawie mojego dramatu „Spowiedź”, o tym samym tytule. Niestety oprócz skandalu i ogromnego szumu medialnego przedsięwzięcie zaowocowało tym, że wpadłem w długi. Wtedy też zrozumiałem, że muszę z Polski wyjechać, bo nie mogłem tam żyć na poziomie. Padło na Londyn.


Jak wspominasz swoje początki na emigracji? Co było dla Ciebie najtrudniejsze? Jak było w Twoim przypadku z barierą językową?


Zależy, o której emigracji mówimy. W wieku 19 lat wyjechałem do Francji. Nie byliśmy w Unii Europejskiej, zresztą wtedy Unia jeszcze nie istniała. Wyjazd był jedyną szansą na lepsze życie. Początki jednak były przejmująco trudne. Jestem uparty i tylko dlatego przetrwałem pierwszy rok. Nie znałem języka, bo w szkole w Polsce uczyłem się niemieckiego i rosyjskiego. Potem, gdy zacząłem mówić po francusku, mogłem stanąć na nogi i zająć się tym, co lubiłem robić. Zacząłem pisać, a moje wiersze zaczęły być publikowane. W okresie francuskim powstało też wiele dramatów. Nie malowałem wtedy jeszcze, nie miałem ku temu warunków. W przypadku emigracji angielskiej od razu postawiłem wszystko na jedną kartę. Jechałem do Londynu ze ściśle określonym planem: malowanie i wystawy, a przy okazji pisanie dla Polonii. Moje obrazy spodobały się od razu i zaczęły się sprzedawać. Każda wystawa zakończona była sukcesem, dlatego też coraz częściej i łatwiej znajdowałem sponsorów na kolejne. Zacząłem być zapraszany do różnych stowarzyszeń, jednak odmawiałem, bo cenię sobie niezależność. Nie chcę być w żaden sposób ograniczany i nikomu niczego narzucać; najlepiej czuję się jako wolny ptak.


W jaki sposób opisałbyś brytyjską Polonię? Czy zauważasz jakieś jej cechy szczególne?


Są dwie polonie: stara i nowa. Stara to ludzie światli, wykształceni, stopieni z Wielką Brytanią, biegle posługujący się językiem angielskim... Nowa to ludzie, którzy w większości przyjechali do innego kraju tylko na chwilę. Nie zależy im na przyjaźniach, tylko na pieniądzach. Dlatego też żyją tanim kosztem, poświęcają kilka lat swojego życia na to, żeby czegoś się dorobić i wracają do kraju. Nie widzę w tym nic złego. Skoro nie mogą zarobić w Polsce, czemu nie mieliby  zarabiać tutaj? Na moje oko tylko ok. 15% nowej Polonii brytyjskiej chce tutaj zostać i pomału się osiedla.


Wiem, że w swoim życiu mieszkałeś już w wielu miejscach, nie tylko w Polsce, ale także na świecie – studiowałeś na przykład we Francji. Czy w związku z tym odczuwasz jeszcze tęsknotę za krajem lub rodzinnym miastem?


Już nie. Nie czuję się już związany z Polską i nie tęsknię. Tak było kiedyś, teraz po prostu odwykłem. Oczywiście lubię wiele rzeczy związanych z Polską. Prenumeruję niektóre gazety, każdego miesiąca zamawiam wysyłkowo kilka pozycji książkowych i filmowych; nie mam tam już jednak przyjaciół, bo zbyt długo mieszkam za granicą.


Czy w związku ze swoimi licznymi podróżami i przeprowadzkami czujesz się Obywatelem Świata?


Tak.


Czy byłbyś gotów wyprowadzić się z Londynu? Jeśli tak, to gdzie? Czy byłyby to może Indie?


Nie chcę wiązać się z Londynem. Jestem coraz starszy i coraz bardziej cenię sobie spokój. Wprawdzie do emerytury mi daleko, ale nie kręcą mnie już całonocne dyskoteki, szum, hałas i picie do rana – ten okres minął. Do Indii nigdy – to nie kraj dla mnie. Ja muszę mieć ciszę, ale i cywilizację na odpowiednim poziomie. Kanada, może UK, tylko jakieś spokojniejsze miejsce, no i Paryż...


Zapytałam o Indie, ponieważ wiem, że jest to ważny dla Ciebie kraj – w dużej mierze ze względu na podróż, którą odbyłeś tam kilka lat temu i która była przełomem zarówno w Twoim życiu osobistym, jak i artystycznym. Opowiesz mi o niej, jaki wywarła wpływ na Twoje życie? Co się zmieniło w Twoim życiu po tej podróży?


Moje podróże do Indii mają w dużej mierze charakter religijny. Jestem buddystą od 1986 roku, kiedy to przyjąłem schronienie. Indie to raczej hinduizm, jednak buddyzm występuje nadal w północnych Indiach, głównie dlatego, że Tybetańczycy zostali wyrzuceni z własnego kraju lub zmuszeni do ucieczki. Artystycznie natomiast urzekły mnie kolory. Dzięki Indiom zrozumiałem też, jak ulotne jest życie, jak mało jesteśmy indywidualni i jak mało znaczy życie egoisty... dlatego moje Noughties nie mają twarzy.


W najbliższym czasie planujesz kolejną podróż do Indii. Jaki obierasz cel tej podróży? Spodziewasz się kolejnego przełomu?


Mam nadzieję na pozytywny przełom. Przełomy w moim życiu są najczęściej bardzo bolesne i dopiero po czasie okazuje się, że to najlepsze, co mogło mi się przydarzyć...


Znaczną cześć Twojej twórczości artystycznej stanowi malarstwo. Jakie są Twoje inspiracje?


Z malarstwa żyję. Moja twórczość literacka, w tym poezja, jest coraz częściej czytana, natomiast nie pozwoliłaby mi na utrzymywanie się. Artysta musi też myśleć o ekonomii, niestety. Tak więc głównie maluję. Oczywiście uwielbiam malować i cieszy mnie to, że obrazy się sprzedają, tym bardziej, że moją główną inspiracją są odczucia – maluję tylko i wyłącznie tak, jak czuję. Stąd też moje Noughties – postacie bez twarzy. Muszę jednak przyznać, że mój styl zaczyna się zmieniać – na przykład „Święta Barbara” z nowej kolekcji ma już twarz.

Teraz powstaje także rzeźba, jako kolejny etap lub szczebel. Nie zdecydowałem jeszcze, czy będzie to krok do przodu, czy po prostu zabawa i hobby.


Jesteś bardzo płodnym artystą – doczekałeś się już 37 wystaw. Jak oceniasz ostatnią: „The Noughties – goddess style”?


The Noughties ewoluują. Każdy cykl ma inną nazwę. Z drugiej strony zaczynają powoli przechodzić do lamusa. Pojawiają się twarze... Krytycy mówią że Noughties to ja, że jestem ich ojcem... Zgadzam się, ale przecież mogę mieć kilkoro dzieci.

Jeśli chodzi o ostatnią wystawę, to oceniam ją bardzo pozytywnie – okazała się naprawdę wielkim sukcesem.


Tematykę Twojej aktualnie powstającej kolekcji stanowią żywoty świętych. Co skłoniło Cię do poruszenia tego akurat tematu?


Jestem zwolennikiem prawdy. Na kłamstwie niczego nie da się zbudować. Nie walczę z religią i nie jest moim zamiarem obrażanie uczuć innych. Nie mogę jednak przeboleć, gdy ludzie powielają nieprawdę lub się jej wyrzekają. Gdy byłem dzieckiem, mówiono mi bzdury na temat świętych. Spowodowało to, że odszedłem od Kościoła. Znalazłem drogę odpowiednią dla mnie.  Wielu ludzi odchodzi jednak i tkwi w zawieszeniu z powodu braku zaufania.

Moi święci to te same osoby, które przedstawiane są na obrazkach w kościołach. Różnica jest taka, że u mnie pojawiają się w formie bliższej do historycznej prawdy. Na przykład Maria Magdalena, zanim przeszła przemianę wewnętrzną, była prostytutką. Nie można się tego wyrzec, bo i po co? Święci byli w mojej głowie wiele lat. Teraz mogę sobie pozwolić na ich malowanie.


Na koniec roku planujesz przyjazd do USA. Planujesz w związku z tym jakąś wystawę tutaj? Czy zawitasz także do Chicago?


Tego jeszcze nie wiem, na razie wszystko jest w fazie planowania. Wiem jednak, że chciałbym zobaczyć i odwiedzić Nowy Jork, Los Angeles, Chicago i Waszyngton.

Obecnie skupiam się na mniej odległych wydarzeniach – w maju zaplanowane mam cztery wystawy w Polsce. Jest to dla mnie ważne wydarzenie, ponieważ będzie to dopiero drugi raz, kiedy wystawię swoje prace w ojczystym kraju.


W takim razie pozostaje mi życzyć Ci powodzenia w realizacji planów. Dziękuję za rozmowę.

The noughties - moonbeams and stars

the noughties they look at you - love for sale

13 komentarzy:

  1. Gratulację Paulina,życzę wielu ciekawych artykułów i wywiadów..:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie przeprowadzony wywiad, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy wywiad :) a jeśli chodzi o Magazyn to trzymam kciuki, by wszystko poszło jak najlepiej!
    Pozdrawiam Paweł

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluje serdecznie i trzymam kciuki za powodzenie nowych projektow!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. Ekstra wywiad! Gratuluje rowniez bardzo ciekawej pracy!
    Paulina, jak moglabym sie z Toba prywatnie skontaktowac? Mam bowiem do Ciebie pytanie osobiste.
    Z gory dziekuje i pozdrawiam.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, możesz pisać tutaj: paulinakowalskapl@gmail.com

      Usuń
  6. Dziekuje bardzo, juz pisze :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. lubie malarstwo nowoczesne, zeby nie bylo, ale tutaj jakos trudno dopatrzec mi sie artyzmu. podziwiam tego pana za umiejetnosc sprzedania sie, w pozytywnym sensie. Ciekawy wywiad i ciekawa osoba. Podziwiam szczerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że napisałaś :) Cóż, sztuka ma to do siebie, że jednym się podoba, a innym nie :) Niektórzy zachwycają się białą kropką na czarnym tle, a inni potrzebują fresków Michała Anioła. Takie życie :)

      Usuń
  8. Bardzo ciekawe zajęcia i ambitne plany ;-) super sztuka malarska to jest to ;-) pozdrawiam i gratuluję

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger