12/04/2011

Kiermasz bożonarodzeniowy (Christkindlmarket)

   Pogoda dziś była nawet do zniesienia, więc jak zapowiadałam, wybraliśmy się do Downtown na kiermasz bożonarodzeniowy. Jest to wydarzenie organizowane na podobieństwo świątecznych jarmarków niemieckich, ale kto kiedykolwiek był na takim kiermaszu w Berlinie, tym chicagowskim na pewno nie byłby w pełni usatysfakcjonowany. Przede wszystkim, ten tutejszy jest o wiele mniejszy, Obejść go można spokojnie w pół godziny, chyba że ktoś postanowi spróbować jakichś smakołyków bądź napitków. Po drugie, co mnie oburzyło, choć właściwie powinnam była się tego spodziewać, połowa z tych i tak nielicznych przecież stoisk, to stoiska z jedzeniem i piciem. I o ile przyjemnie było w ten chłodny dosyć dzień napić się grzańca w unikatowym kubeczku, to już drażniący był widok budek z hot-dogami i hamburgerami. Ale cóż, taki urok Ameryki, że wszędzie musi być dużo śmieciowego jedzenia. Na szczęście było też inne jedzenie, jak niemieckie precle, austriackie strucle czy francuskie naleśniki. Stoisk z dekoracjami świątecznymi było za to moim zdaniem zdecydowanie za mało, co skutkowało chociażby tym, że do każdego z nich były ogromne kolejki i ciężko było się do nich dostać, żeby chociaż zorientować się w ofercie. Ale jak już się człowiek do takiego stoiska dopchał, to nie wiadomo było, na czym oko zawiesić! I kolorowe bombki ze szkła lub porcelany, i ołowiane żołnierzyki, i drewniane pajacyki z ruchomymi rączkami i nóżkami...  Wszystko tak cudowne, że chciałoby się wszystko mieć. Ale  prym i tak wiodły oczywiście nasze polskie bombki :)
   A żeby oddać trochę tego przedświątecznego klimatu jarmarku, załączam kilka zdjęć:











    A na koniec jeszcze kilka słów o tym, jaką nauczkę wyciągnęliśmy z dzisiejszego wypadu do centrum: nigdy przenigdy nie jechać do Downtown w weekend, nie sprawdziwszy uprzednio, czy tego dnia nie odbywa się przypadkiem jakiś mecz! Dziś tego nie sprawdziliśmy i nie dość, że wpadliśmy w ogromne korki, to jeszcze mieliśmy problem ze znalezieniem taniego parkingu, gdyż pech chciał, że akurat dzisiaj musiał odbywać się mecz Chicago Bears (drużyna futbolu amerykańskiego). Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło- mieliśmy przynajmniej okazję zobaczyć tłumy fanów w granatowo- pomarańczowych barwach Bearsów zmierzające niczym pielgrzymka zombie na stadion. Kolejny interesujący widok w USA. Choć bardziej jestem ciekawa, jak to wszystko wyglądało po zakończonym meczu... ;]

3 komentarze:

  1. kocham USA :)
    napewno będę często wpadać więc liczę na liczną ilość notek :) obserwuje :)
    anjacaro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda, ze wczesniej nie przeczytalam Twojej notki i nie wpadlam na to, zeby takie rzeczy sprawdzic i udalam sie w zeszla niedziele do chicagowskiego Akwarium, nie przewidujac, ze odbywa sie mecz Bearsow i nigdzie nie ma miejsca do zaparkowania...

    OdpowiedzUsuń
  3. heh, chciałoby się powiedzieć: "Mądry Polak po szkodzie" :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger