Chicago jest ogromnym miastem, całe szczęście dość dobrze skomunikowanym- funkcjonuje tu kilkadziesiąt linii autobusowych i osiem tras metra. I tak się składa, że przyszło mi z tego przybytku dość często korzystać. Mówiąc ogólnie- nie mogę zbytnio narzekać. Komunikacja jest sprawna, kierowcy mili, zazwyczaj uśmiechnięci, a jak trzeba to i chwilę zaczekają. Pasażerowie zazwyczaj kulturalni i niekłopotliwi, choć oczywiście niekiedy zdarzają się wyjątki. Potrafią nawet poprawnie korzystać z ruchomych schodów, co wbrew pozorom nie dla wszystkich jest oczywiste. Skoro nie ma większych powodów do narzekań, jak to się więc stało, że powstał dzisiejszy post? Bo idelanie oczywiście nie jest. I wciąż trafiam na pewne powtarzające się zjawiska, przy których ciężko przejść mi obojętnie, tym bardziej że nie przywykłam do nich w Polsce. Zapraszam Was więc na krótką listę drażniących zjawisk, spotykanych przede wszystkim w chicagowskim metrze. Żeby potem nie było, że Was nie ostrzegałam przed przyjazdem do Wietrznego Miasta!
ŻEBRACY
Z czasów mieszkania w Polsce doskonale pamiętam widok grupek czy rodzin Cyganów wsiadających ochoczo do tramwaju, raczących pasażerów swoją muzyką, widokiem umorusanych i smutnych twarzy i skarbonką brzęczącą tuż pod nosem, żeby przypadkiem żaden z pasażerów nie stracił okazji na wrzucenie paru drobniaków do puszki. Tutaj proceder żebrania ma się zupełnie inaczej. Otóż, do wagonu zazwyczaj wsiada rosły mężczyzna, rasy dowolnej, który ile sił w płucach przedstawia wszystkim pasażerom swoją tragiczną historię. Warianty są różne. Albo stracił pracę i zbiera na bilet na autobus do nowej, albo odkrył u siebie niespotykaną chorobę i zbiera na leczenie, albo jeszcze coś innego. Co ciekawe, zazwyczaj w tych historiach pojawiają się dość specyficzne terminy, np. choroba została wykryta miesiąc temu albo w ciągu tygodnia musi uzbierać pieniądze na coś. Jak wspomniałam na wstępie, dość często korzystam z komunikacji miejskiej i nieraz zdarzyło się, że danego "poszkodowanego" widziałam po kilka razy w różnych odstępach czasu. Zabawne było po kolejnych kilku miesiącach znów słyszeć, że chorobę wykryto tydzień temu...
Plus, jeśli można tak to nazwać, tego zjawiska jest taki, że owi żebracy nie są natarczywi czy agresywni. Przedstawią swoją historię, przejdą po wagonie, poczekają chwilę i idą do kolejnego wagonu. Zazwyczaj nie zaczepiają każdego pasażera po kolei z przypomnieniem o swoim losie. Zdarzają się jednak wyjątki, którymi obsługa metra zdecydowanie powinna się zająć... Nie zapomnę nigdy sytuacji, kiedy jechałam metrem i do mojego wagonu wsiadł kolejny żebrak. Nie podniosłam nawet głowy znad telefonu, bo na przedstawiane przez nich historie zobojętniałam już całkowicie. Aż nagle poczułam ogromny smród, a kątem oka zobaczyłam owego żebraka z wielką, gnijącą dziurą w łydce. To tyle w temacie zdrowia publicznego.
GDZIE CI MĘŻCZYŹNI?
W Polsce nawet dziecko wie, że w komunikacji miejskiej ustępuje się miejsca osobom starszym i kobietom w ciąży, a niektórzy męźczyźni w dorosłym życiu idą dalej i ustępują miejsca także młodym, niebrzemiennym kobietom. Amerykanie natomiast uchodzą za naród życzliwy, jednak w kwestii autobusowego savoir-vivre'u pozostają daleko w tyle. Bardzo rzadko spotykam się, aby komuś ustąpiono miejsca, a jedynie cichym oburzeniem zareagować mogę na widok mężczyzn wpychających się do wagonu przed kobietami. A może to ja jestem staroświecka i niepostępowa?
TELEFONY I SŁUCHAWKI
Widok ludzi ze słuchawkami w uszach, wpatrzonych w ekrany telefonów, nie jest niczym zaskakującym czy nowym. Nawet, jeśli tak wygląda 90% pasażerów. Problem jednak pojawia się, kiedy jedzie się zatłoczonym do cna pociągiem i trzeba dostać się do drzwi, bo zaraz "nasza" stacja. I teraz jest taka sytuacja: przed sobą masz tłum ludzi, przez który musisz się przedostać. Czas ograniczony. Nie chcesz być nieuprzejmy i przepychać się łokciami, tylko kulturalnie powiedzieć "przepraszam" i kierować się do wyjścia. Tylko że nikt Cię nie widzi, bo ma nos w telefonie, ani też nikt Cię nie słyszy, bo w uszach ma słuchawki. Rano trudno się nie zdenerwować. A druga sprawa, że przez te telefony i słuchawki nikt nie widzi, że może komuś trzeba pomóc albo ustąpić miejsca. Tłumy nieprzytomnych zombie, takie czasy.
PRZECIEŻ SIĘ JESZCZE ZMIESZCZĄ!
Kiedy w Polsce na przystanek podjeżdża już prawie pełen autobus, a na przystanku czeka tłum ludzi, to oczywistym jest, że wszyscy będą się wpychać i układać w środku jak sardynki w puscze, żeby tylko się wszyscy zmieścili. Bo przecież nikt nie będzie czekał kolejnych dziesięciu czy dwudziestu minut aż przyjedzie kolejny, może jeszcze bardziej wypełniony autobus. Nie mówię, że jest to komfortowe czy bezpieczne, ale takie są realia. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam sytuację, gdy mniej więcej w środku trasy metra między przedmieściami, a dwontown, pociąg się wypełnił. Ludzie na platformie podnieśli oczy znad telefonów, zobaczyli, że "nie ma mejsca", po czym powrócili do swoich ważnych spraw w telefonach z myślą, że poczekają na kolejny pociąg. Tylko że do wagonu zmieściłoby się jeszcze przynajmniej z 10 osób, wystarczyło aby osoby spod drzwi przesunęły się w głąb pociągu. Jak się wkrótce przekonałam, nie było w tej sytuacji nic niecodziennego- jest to zwykła, chicagowska praktyka. W sumie jak tak na to popatrzeć to nie ma w tym nic złego, ale dziwnie jakoś na to patrzeć...
Ok, trochę żółci wylałam, ale żeby nie było zbytnio negatywnie i żeby nie zniechęcić Was do korzystania z usług CTA, to już wkrótce podzielę się z Wami kilkoma sugestiami, dlaczego mimo wszystko BARDZO warto przejechać się metrem, kiedy już odwiedza się Chicago. Do następnego!
---------------------------
O tym, jak korzystać z chicagowskiej komunikacji miejskiej pisałam TUTAJ
Przydatna i oficjalna strona dla osób korzystających z usług CTA TUTAJ