Zanim przyleciałam do Chicago po raz pierwszy, pod względem kulinarnym Stany Zjednoczone kojarzyły mi się głównie z hamburgerami i szeroko pojętymi fast-foodami. No, może jeszcze z popcornem i stekami. Rzeczywistość bardzo mnie jednak zaskoczyła. Okazało się bowiem, że Ameryka obfituje w całą masę ciekawego jedzenia. Nie mam na myśli tylko typowej kuchni amerykańskiej, ale także potrawy, które przybyły tu razem z emigrantami z całego świata i ewoluowały nieco wraz ze zmianą miejsca "zamieszkania". Mam też na myśli owoce i warzywa, które może nie są typowe dla USA, ale występują tu zdecydowanie powszechniej niż na przykład w Polsce. Również, produkty i potrawy zrobione z doskonale znanych nam składników, ale w zupełnie inny sposób. Innymi słowy, chcę dziś podzielić się z Wami kilkoma produktami spożywczymi i potrawami, które albo poznałam dopiero w USA, albo dopiero tutaj wprowadziłam je do stałej diety. Zapraszam!
1. Żurawina. Pamiętam, jak kiedyś siedząc przed wykładem rozmawiałam z kolegą. Nie pamiętam całej rozmowy i kontekstu, ale wybitnie w pamięci utkwiło mi, jak ów kolega zapytał, czy nie widziałam gdzieś w sklepie soku żurawinowego. Ale nie takiego żurawinowego-plus-coś, tylko z samej żurawiny. Bo on bardzo lubi, ale nie może znaleźć. Jakiś czas później w Lidlu pojawiła się oferta na "Amerykański Tydzień" i to właśnie tam zobaczyłam po raz pierwszy sok żurawinowy. I chyba po raz jedyny. Oczywiście, w Polsce chyba każdy żurawinę zna i jadł, ale uważam, że w Ameryce jest ona o wiele bardziej doceniona. Dodaje się ją na przykład do sałatek, a prawdziwy żurawinowy szał następuje wraz ze Świętem Dziękczynienia, kiedy to na stole pojawiają się różne żurawinowe przetwory. Uwielbiam na przykład sos żurawinowy, który wspaniale komponuje się z pieczonym indykiem. A tak na co dzień mogę jeść suszoną żurawinę garściami- tak jak w Polsce robiłam to z rodzynkami :)
źródło |
2. Blue cheese, czyli niebieski ser- gatunek sera pleśniowego. Przyznaję, w Polsce nie byłam fanką serów pleśniowych. Spróbowałam kilka razy, ale nie przypadły mi do gustu. Blue cheese zaczęłam jeść dopiero w USA i bardzo polubiłam! Bardzo popularne są tutaj sałatki z dodatkiem sera pleśniowego. Najczęściej w ich skład wchodzi także jabłko, orzechy włoskie i... żurawina :) Szczególnie polecam taką właśnie sałatkę w barze Potbelly. Moim zdaniem pycha! Często można spotkać także pizzę z serem pleśniowym.
źródło |
3. Szpinak. Mam wrażenie, że w Polsce większość ludzi kojarzy szpinak z jednej strony z Popeye'm, a z drugiej z zieloną papką pozbawioną smaku. Zanim przeprowadziłam się do USA, szpinak miałam okazję jeść chyba tylko w jednej postaci. Mianowicie, jest w Szczecinie świetna francuska knajpka, "Petit Paris", w której zamówić można ciastka francuskie właśnie ze szpinakiem. Moim zdaniem są rewelacyjne i to właśnie dzięki nim rozochociłam się na to zielone zielsko. Ale po więcej wrażeń smakowych przyszło mi poczekać aż do przyjazdu do USA. Muszę przyznać, że Amerykanie zdecydowanie lepiej wiedzą, jak obchodzić się z tym warzywem niż Polacy i nie zdziwiłabym się, gdybym kiedyś trafiła na książkę kucharską pt. "Szpinak na 1000 sposobów". Są przecież i sałatki szpinakowe (np. z bekonem i jajkiem), jest pizza ze szpinakiem, są i przepyszne pierożki ze szpinakiem, które mogłabym jeść w każdej ilości. Wierzcie mi, tak często, jak powtarza się słowo szpinak w tym akapicie, tak samo popularny jest szpinak na amerykańskich stołach!
źródło |
4. Sos guacamole. Guacamole to dip zrobiony na bazie awokado, pisałam o nim nieco tutaj. Świetnie sprawdza się jako dodatek do chipsów, ale niektórzy używają go także jako smarowidła do kanapek. Przyznam, że na początku nie byłam przekonana do tego specjału- sos wydawał mi się mdły i robiłam do niego kilka podejść. Ale od jakiegoś czasu mogłabym go jeść łyżkami :) Muszę przyznać, że także awokado spróbowałam po raz pierwszy w USA. Też robiłam kilka podejść, ale bezskutecznie- po dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie jeść tego owocu w czystej postaci.
źródło |
5. Mango. Skoro jesteśmy już w temacie owocowo- warzywnym to przyznam, że także mango po raz pierwszy zjadłam w USA... Tak, wiem, że uginają się od nich sklepowe półki także w Polsce, ale cóż- jakoś nigdy nie miałam okazji. A tymczasem, mango stało się zdecydowanie jednym z moich ulubionych owoców. Być może dlatego, że jako jeden z niewielu posiada.... jakiś smak! Oj tak, w Ameryce jest z tym duży problem- praktycznie wszystkie owoce dostępne są cały rok, ale za to prawie całkowicie pozbawione są smaku! Najbardziej cierpię z powodu moich ukochanych truskawek, które tutaj smakują prawie jak woda o truskawkowym posmaku... Dlatego przerzuciłam się na mango. A najlepsze są te kupowane u przydrożnych sprzedawców, których latem jest w całym Chicago zatrzęsienie! :)
źródło |
6. Salsa. Jak w Polsce jadło się chipsy, to się jadło chipsy i się nie wydziwiało. Tutaj chipsy je się z dipami. Wspominałam już o guacamole, teraz czas na salsę. Sals jest całe mnóstwo. Są słodsze, pikantniejsze, z dodatkami najróżniejszych owoców i warzyw. Nie wiem czy pamiętacie, ale ubiegłego lata pisałam Wam o Festiwalu Truskawek w Long Grove, gdzie na jednym ze stoisk zaopatrzyliśmy się w zapas najróżniejszych sosów. To właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak pojemnym określeniem jest nazwa "salsa"! Bo o jabłkowo- żurawinowej(!) byście chyba nie pomyśleli, prawda?:)
źródło |
7. Zupa miso. Japońska zupa miso to kolejna potrawa, do której potrzebowałam czasu, aby się przekonać. Doskonale pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Było to trochę ponad rok temu, kiedy poszłam do koreańskiego spa. Kiedy w przerwie pomiędzy relaksem, a dalszym relaksem, postanowiłam coś zjeść, zamówiłam potrawę, której zarówno nazwa jak i wygląd nic mi nie mówiły (tak było zresztą z całym menu). Na tacy przywędrowała do mnie również owa zupka. Odebrałam ją wtedy jako mdławy warzywny rosołek i właściwie raczej się nie pomyliłam. Po kilku kolejnych podejściach zdecydowanie przekonałam się do miso. Nie jest to potrawa, którą bym się jakoś specjalnie zachwycała czy jadła codziennie, ale stała się nieodłącznym elementem wyjść na sushi- wierzcie mi, nie ma nic tak łagodzącego "suszowe" przejedzenie jak właśnie miso na koniec dania! :)
źródło |
Ok, ja już zrobiłam się głodna, więc na dzisiaj wystarczy. Jak wspomniałam we wstępie, opisałam tylko kilka produktów, które znalazły stałe miejsce w mojej diecie. Gdybym bowiem miała opisać wszystkie nowe smaki, które poznałam w USA, musiałoby powstać kilka postów! Wystarczy bowiem wybrać się np. do meksykańskiego sklepu warzywnego, a już zostaniemy uświadomieni, jak wiele owoców i warzyw jeszcze nie poznaliśmy! Ale kto wie, może i na wpisy o najbardziej nietypowych smakach przyjdzie kiedyś czas... Tak czy inaczej, mam nadzieję, że tematyka wpisu przypadła Wam do gustu, ponieważ czuję, że z czasem, jak tylko będę zaprzyjaźniała się z kolejnymi potrawami, takich postów może pojawić się więcej :)
Nareszcie! Słuszny kierunek tematyczny obrany ;) Osobiście z żurawin to lubię żurawinową Jan III Sobieski, a z awokado, to... nie, raczej nie :P
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne notki o jedzeniu1 Pzdr! ;)
Haha w dużej mierze o Tobie myślałam pisząc tego posta, bo już tyle razy się upominałeś,że zaczynałam mieć wyrzuty sumienia! :P Więc tym bardziej cieszę się, że się podoba :)
Usuńhttp://kuchniawhisper.blogspot.com/2012/10/czerwone-zielone-czyli-rukola-i-granat.html
Usuńtu znajdziesz instrukcję i przepis na boską superdietetyczną sałatkę z granatem.enjoy:)
Bardzo ciekawy post, jeszcze powinnas zamiescic jakies przepisy, np na ten sos zurawinowy do indyk :D
OdpowiedzUsuńJa rowniez dopiero na Cyprze sprobowalam kilku rzeczy, np krewetek I osmiornic, ktore staly sie moimi przysmakami, a takze owocu granatu, ktory tak jak mango mozna kupic w Polsce, ale tutaj rosnie na drzewach, wiec jakos o niego latwiej;)
Ja owoce morza na dobre też zaczęłam jeść dopiero w USA, ale to raczej z powodu dostępności i ceny, niż przekonań :)
UsuńMasz jakiś sposób na jedzenie granatu? Ja zajadałam się nim w dzieciństwie, ale potem zaczęło mnie wkurzać wydłubywanie ziarenek i sok na całych rękach :P
Fajny pomysł na post. Chyba go ukradnę ;) Ja też od czasu wyjazdu- podobnie jak ty nauczyłam się jeść awokado (które, w przeciwieństwie do Ciebie uwielbiam!), żurawinę i chipsy z dipami - tyle że tutejszy sztandarowy dip to reduced cream wymieszana z sproszkowaną zupą cebulową. Co ciekawe też zaczęłam jeść więcej szpinaku i różnych serów. No i owoce morza :) A zupę miso spróbowałam tylko raz i nigdy więcej!
OdpowiedzUsuńhahaha!!! ja bez zupy miso juz sobie zadnego posilku nie wyobrazam, ze sniadaniem wlacznie.
UsuńAle wiem z wlasnego doswiadczenia, ze w wielu miejscach na swiecie nie robia jej poprawnie i faktycznie smakuje albo jak slone popluczyny, albo jak szczyny.
Prawie wszystko lubię z wymienionych przez Ciebie specjałów - tylko ten ser pleśniowy średnio do mnie przemawia - nie dość, że pleśniowy to jeszcze niebieski!:P
OdpowiedzUsuńCześć o mango wywołała u mnie uśmiech - zmienić USA na UK i wszystko się zgadza, tylko mango ma smak :)
OdpowiedzUsuńJeśli o mnie chodzi to ja nie mam nic przeciwko, żeby jeszcze kilka postów w tym temacie u Ciebie się pojawiło :P
Nie wiem czy to pocieszające, czy przerażające- byłam przekonana, że tylko Stany mają problem z jakością samkową owoców i warzyw!
UsuńNiestety nie... ;)
UsuńCzasami sam się zastanawiam dlaczego nie korzystamy z tej różnorodności jaką mamy do dyspozycji? ;)
OdpowiedzUsuńTyle produktów
Tyle potrwa do zrobienia ..
Zupy miso nie probowalam, zurawine, guacamole i salse tez polubilam w USA, a blue cheese moj maz niecierpi!
OdpowiedzUsuńEhhh miso, ja sie do niej przekonać nie umiem. Zawsze jest mi niedobrze. Nawet jak zapach zachęca mnie do zjedzenia to zaladekc ie buntuje. No trudno :)
OdpowiedzUsuńJa gdy wyjezdzalam z Polski to w sklepach jeszcze nic nie bylo. Pamietam tylko ziemniaki pomidory salate, buraczki, poziomki i ocet:) - akurat tylko to mi utkwilo w pamieci, wiec wszystkie z wymienionych przez Ciebie produktow zaczelam jesc w Kanadzie.
OdpowiedzUsuńFajny post, czekam na kolejne!
Ach poziomki! Bardzo za nimi tęsknię!
UsuńWszystkie te produkty/potrawy o których piszesz są dostępne w RP i chętnie jedzone.
OdpowiedzUsuńJeszcze tylko zupy miso nie jadłam - resztę już "przesmakowałam":)))) Ostatnim moim odkryciem z tych produktów jest guacamole - bardzo pycha, prawda!
OdpowiedzUsuńPosty o jedzeniu - zawsze mile widziane Paulino! A Polska się szybko zmienia - to, czego nie było 10, 5 lat temu, nawet rok - teraz nie stanowi już nowum. O ile ktoś poszukuje i interesuje się nowościami. A ja tak!
Mango mogę o każdej porze dnia i nocy:) Szpinaku nie tknę za to:)
OdpowiedzUsuńuwielbiam mango :) też przekonałam się do niego niedawno ;p
OdpowiedzUsuńhttp://yourheartbeatx33.blogspot.com zaczynam z blogiem footgraficznym zapraszam :)
Uwilbiam wszystko o czym piszesz, tylko zupy miso nie miałam okazji jeszcze spróbować:))
OdpowiedzUsuńA ja akurat odwrotnie, w Polsce szpinak uwielbiałam (Bonduelle, całe liście, cięzko go było czasami znaleźć), a tutaj szpinak wg mnie i mojego męża jest po prostu niedobry (być może to tylko kwestia miejsca zamieszkania, nie mieszkamy w żadnej metropolii, a ludzie tu wybredni nie są i jedzą różne rzeczy, które smaku najzwyczajniej w świecie nie mają). Ostatecznie kupujemy szpinak z Reasors za 99 centów, ale jakoś pozostawia wiele do życzenia (droższe są jeszcze gorsze i rzadko są całe a nie posiekane). Na szczęście mój ogródkowy szpinak już wykiełkował :)
OdpowiedzUsuńŻurawinę się w USA hoduje czy importuje z polskich lasów ?:)
OdpowiedzUsuńMit złego amerykańskiego jedzenie jest już nudny. Wszędzie można zjeść źle i dobrze. Akurat pod względem dostępności i różnorodności jedzenia Ameryka Północna bije na głowę większośc Europy (i Polskę). Wystarczy się troszkę rozejrzeć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńracja ze szpinakiem ! nigdy nie lubialam , a teraz co chwile smoothies albo slatki robimy:)
OdpowiedzUsuńsos guacamole jest super, szkoda że nie można go kupić w polskich sklepach
OdpowiedzUsuńW pełni się zgodzę z faktem, że żurawina jest bardziej doceniana w USA. Zupa miso nie jest typową potrawą, ale w USA są dzielnice z kuchnią japońską.
OdpowiedzUsuń