czwartek, 13 marca 2014

Marzenia się spełniają!

     Co wytrwalsi Czytelnicy oraz fejsbukowi obserwatorzy być może pamiętają post z zeszłego roku, w którym to opisywałam moje oczekiwanie na koncert zespołu HIM, który to koncert pozostawał od wielu lat moim niespełnionym marzeniem. Ba, kiedyś nawet nie przypuszczałam, że przyjdzie mi kiedyś odhaczyć to marzenie jako zrealizowane! Zeszłoroczny koncert niestety został odwołany ze względu na chorobę Ville, ale jak to mówią: co się odwlecze, to nie uciecze i tak oto wczoraj spędziłam jeden z najszczęśliwszych wieczorów ostatnich miesięcy. Kilkoro z Was domagało się relacji z koncertu, stąd właśnie dzisiejszy post.





    Koncert HIM odbył się w chicagowskim House of Blues. Zanim jeszcze zaczęto wpuszczać publiczność, wokół budynku ustawiła się ogromna kolejka. Co ciekawe, za dodatkowe $20 na miejscu można było wykupić sobie szybszy wstęp, poza główną kolejką. Z tego co zauważyłam, dość sporo osób postanowiło z tej opcji skorzystać, jednak wiele z nich wykupionej opcji... nie wykorzystało! No bo jak na mój rozum, skoro już płacisz więcej, by wejść jako jeden z pierwszych, to robisz to po to, by zająć sobie miejsce zaraz pod sceną.... A tymczasem mnóstwo osób z vipowskimi różowymi bransoletkami stało sobie byle gdzie i najwyraźniej nie zależało im na miejscu w pierwszych rzędach.
    Według informacji zamieszczonej na bilecie show miało zacząć się o 7 wieczorem. I byłam naprawdę w szoku, że support zaczął grać dokładnie o 6.58! Naprawdę, moim zdaniem brawa za organizację!
     Jako support wystąpił zespół Anathema. Przyznam, że nie znałam ich wcześniej, ale po koncercie mam ochotę zapoznać się bliżej z ich twórczością, bo zaprezentowali bardzo ciekawe i przyjemne dla ucha utwory, choć nieco smętne. Poniżej możecie posłuchać ich albumu, ale moim zdaniem w wydaniu koncertowym prezentują się o wiele lepiej!


    Pomimo że występ Anathemy bardzo przypadł mi do gustu, to ucieszyłam się, że ich występ trwał tylko 40 minut... W końcu to nie na nich tyle czasu czekałam :) W przerwie technicznej szczęśliwie udało mi się przedostać dużo bliżej sceny. Jakby nie było, jestem wychowana w Polsce, także na Woodstockach, więc praktykę w tej dziedzinie jakąś mam :) A szczęśliwie złożyło się tak, że już w trakcie koncertu, zupełnie bez przepychania, znalazłam się w odległości może 5-7 metrów od Ville, więc zdecydowanie nie mogę narzekać! Tym bardziej, że przede mną były głównie osoby z wytatuowanymi w różnych miejscach heartagramami, więc aż nie wypadało  ich drażnić:P
    Występ HIM zaczął się kilka minut po godzinie 8. Jak chłopaki wychodzili na scenę, to moją jedyną myślą było: "Jeny, to się dzieje naprawdę!". Ok, obudziła się we mnie nastolatka, ale jak bardzo szczęśliwa nastolatka! :) A po chwili ogarnęło mnie zażenowanie... Prawie cała publiczność postanowiła wyciągnąć telefony i robić zdjęcia... Ba! żeby tylko telefony! Były nawet tablety! Uznałam to za tak tragicznie żenujące, że postanowiłam nie dokładać swojej cegiełki i stąd z samego koncertu nie posiadam zdjęć. Doprawdy, żałuję, że nie żyję w czasach, kiedy na koncerty chodziło się po to, by przeżywać muzykę, a nie bawić się w komórkowego fotografa...
     Koncert był cudowny! Zespół grał 1,5 godziny i zaprezentował zarówno stare, dobrze wszystkim znane utwory, jak i nagrania z najnowszej płyty. Było także moje ukochane "Join me":) I kiedy już tak rozpływałam się z rozkoszy, jakaś dzieciarnia obok postanowiła zabawić się w pogo... Seriously? Pogo przy "Join me"?! I żeby to jeszcze chociaż było jakieś porządne pogo, a nie szczeniackie próby pokazania, jakim to "metalem" się jest... 
      Muszę przyznać, że po wczorajszym koncercie jeszcze bardziej uwielbiam zarówno Ville, jak i cały zespół. Naprawdę niesamowite było, że dosłownie przez cały występ Ville uśmiechał się do publiczności (a zgodnie z moim nastoletnim przekonaniem- głównie do mnie:) ) i biło od niego naprawdę dużo ciepła :) I wyobraźcie sobie, że nawet nie palił jednego papierosa za drugim! 
       A od dziś już wypatruję informacji o kolejnej wizycie HIM w Chicago. No bo kto powiedział, że marzenia nie można spełnić więcej niż raz? :)




    

4 komentarze:

  1. No to teraz pękam z zazdrości. Him to mój ukochany zespół z czasów licealnych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ oczywiście, że uśmiechał się tylko do Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż jestem w szoku, że Ville nie palił jednego papierosa za drugim :)
    Czekam, aż przyjada do Polski i może tez uda mi się ich zobaczyć na żywo. Póki co pozostają płyty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham ten BAND! :)

    http://villemo20.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń