3/26/2016

Share Week 2016

Share Week 2016
     Obiecywałam sobie rok temu, obiecywałam dwa lata temu... i jakoś tak zawsze te dni uciekały, a ja przegapiałam kolejne edycje Share Week. W tym roku postanowiłam, że już nie odpuszczę i dorzucę i swoje głosy do fajnej inicjatywy Andrzeja Tucholskiego!


O co chodzi?

     Od kilku lat Andrzej prowadzi Share Week- tydzień poleceń, w którym blogerzy i youtuberzy mogą polecać innych twórców, których lubią czytać, oglądać, którzy ich inspirują lub po prostu dostarczają ciekawych treści. W zgłoszeniu Share Week można polecić tylko 3 blogi. Zgłoszenia przyjmowane są do 3 kwietnia TUTAJ.

Jakie są moje 3 ulubione blogi?

     Muszę przyznać, że wybranie 3 ulubionych blogów jest dla mnie największą trudnością. Głównie dlatego, że czytam ich całkiem sporo i każdy z nich cenię z innych powodów, każdy przyciąga mnie inną cechą. Na potrzeby shareweekowego zgłoszenia postanowiłam ograniczyć się jedynie do blogów emigracyjnych, które są mi najbliższe, oraz wybierać jedynie z tych, które pozostają aktywne, w miarę regularne oraz spełniają kilka innych, mniejszych warunków. Po drastycznej selekcji, postanowiłam nominować:


Blog o zwiedzaniu Ameryki napisany w bardzo interesujący sposób i zawierający mnóstwo informacji praktycznych. Jeśli ktoś wybiera się do USA i chce zobaczyć nie koniecznie tylko te znane miejsca, zdecydowanie powinien tam zajrzeć. 





Papuga zaczęła swoją blogową przygodę całkiem niedawno i pamiętam jej początki, metamorfozę oraz to, jak ogromne postępy poczyniła. Bardzo ciekawie opowiada o życiu w Ameryce i wszystkim wokół. A do tego mam wrażenie, że jest bardzo spoko babką :)






Do Julki zaglądam już od dawna- Australia zawsze była jednym z moich podróżniczych marzeń, a Julia rewelacyjnie o niej pisze. A do tego dodaje mnóstwo pięknych zdjęć, od których jeszcze bardziej marzy się o krainie kangurów. Jeśli interesuje Was ta tematyka, to Julia niedawno wydała książkę. Jak ją przeczytam, na pewno dam znać :)




Kogo jeszcze czytam?

     Jak wspomniałam, wybranie 3 ulubionych blogów to ogromny problem. A jako że mamy wielkanocny weekend, co w Polsce oznacza całkiem sporo wolnego (w USA w poniedziałek niestety wracamy już do pracy) i dużo czasu na nadrabianie blogowych zaległości, to postanowiłam podrzucić Wam jeszcze kilka linków do blogów, które z chęcią podczytuję. Tym razem, żeby mimo wszystko nie było za duzo, na tapet idą tylko aktywne blogi emigracyjne i to takie, które wciąż bardziej mówią o emigracji niż "lifestylu" ;) Zapraszam!


Ameryka Północna:

* Limonka do rosołu - Chicago
* Little Town Shoes - Nowy Jork
* Life in America - Floryda
* Rakiety, aligatory i komary - Floryda, ale od bardziej... kosmicznej strony :)
* Short Notes

Europa:

* Justyna en Barcelona - Hiszpania
* Lemessoss - Cypr
* Mademoiselle Kier - Francja 
* Bretonissime - Francja
* Polka na Kresach - Ukraina 
* Viennese Breakfast - Austria
* Kasia na Rozdrożach - Szwajcaria i... reszta świata :)

Azja:

* W Korei i nie tylko - Korea Południowa
* W pustyni bez puszczy - Arabia Saudyjska

Afryka:


Polska:



A Wy co czytacie? Dorzucicie jakieś ciekawe blogi emigracyjne do mojej puli? 
A może sami piszecie z emigracji i chcecie pochwalić się swoim miejscem w sieci? 
Piszcie śmiało! 


3/24/2016

Czy noszenie odzieży patriotycznej to wiocha?

Czy noszenie odzieży patriotycznej to wiocha?
     Do napisania dzisiejszego, spontanicznego postu skłonił mnie wpis na jednej z fejsbukowych stron, który prezentuje się tak:


     Pod postem rozwinęła się dyskusja, w której niektórzy wyśmiewają "nosicieli" odzieży patriotycznej, nazywając ich cebulakami i burakami, natomiast inni argumentują, że nie ma nic zlego w noszeniu ubrań z polską flagą. Tak naprawdę, na podobne dyskusje trafiałam w Internecie już niejednokrotnie, a że sama jestem emigrantką, to postanowiłam w końcu zabrać głos w tej sprawie. Długo starałam się przestawić swoje myślenie na takie tory, aby zrozumieć punkt widzenia osób postrzegających ową odzież za przejaw "cebulactwa". Bezskutecznie.

      Czy nosiłabym tego typu ubrania mieszkając w Polsce? Raczej nie, bo nigdy nie widziałam takiej potrzeby. Co innego przyodziać biało-czerwone barwy na święta narodowe, ale od razu koszulki z flagą? Raczej bym się nie pokusiła, choć nie widzę nic złego w tym, że ktoś ma taką potrzebę.

      Na emigracji sprawa wygląda jednak moim zdaniem nieco inaczej. Przede wszystkim ludzie, bez względu na narodowość, lubią czuć się i być częścią jakiejś społeczności. Kiedy przebywa się na emigracji, na ogół naprawdę mocno tęskni się za Ojczyzną. I wszelkie argumenty typu "skoro ci źle, to wróć" nie mają tu znaczenia, bo ludzie są w najróżniejszych sytuacjach życiowych i czasem powrót do Ojczyzny zwyczajnie nie wchodzi w rachubę. Co więc w tym złego, że w jakiś sposób chcą zamanifestować swoją narodowość czy pokazać przynależność do grupy, jaką są Obywatele Polski? Czy naprawdę robią tym komuś krzywdę albo przynoszą sobie wstyd?

     Sama mam w szafie takie oto egzemplarze:

    Nie noszę ich na co dzień, ale lubię mieć pod ręką przy okazji polskich patriotycznych dni, jak choćby Dzień Niepodległości. I tak, zakładam wtedy moją patriotyczną koszulkę i noszę ją dumnie, opowiadając każdemu komu się da, jaki ważny dziś jest dzień. Nie mam przy tym ani grama wstydu, bo niby czemu miałabym mieć? Że jestem dumna z mojej polskości? Ano jestem, i zawsze będę. Czy są inne metody okazywania tej dumy? Oczywiście, że tak, ale czemu się ograniczać tylko do wybranych sposobów, czemu nie korzystać ze wszystkich możliwych?

     Nie zauważyłam też, żeby jakiekolwiek inne narodowości uważały, że okazaywanie swojego pochodzenia poprzez odzież jest "wiochą". Ba, spójrzcie chociażby na Amerykanów, którzy nie mają oporów przed tym, by nosić bikini czy skarpetki z wzorem ichniejszej flagi. Czy to już jest przegięcie? Dla wielu Polaków na pewno tak. 

    Ale my już tak mamy, że patriotyzm musi być u nas doniosły. Wszelkie święta narodowe to dni rozmyślań i zadumy, a nigdy zabawy i radości. Wywieszanie flagi pozostawiamy sobie także tylko na te wybrane dni w roku, bo gdyby flaga powiewała nam przed domem przez 12 miesięcy, to nie byłoby to godne. Z historii nie wolno żartować, trzeba ją brać śmiertelnie poważnie. Nie mówię, że to dobrze albo źle, nie chcę porównywać Polaków do Amerykanów, po prostu "taki mamy klimat" i już. Ale cóż wstydliwego jest w uszczypnięciu sobie tego patriotyzmu w powszedni dzień? Czy naprawdę jest to aż tak rażące?

     I jeszcze jedna kwestia. We wspomnianej na początku dyskusji jedna osoba użyła argumentu typu jak byśmy zareagowali, gdyby w Polsce jakiś obcokrajowiec nosił tego typu koszulkę, oczywiście ze swoim państwem na piersi. To jest dobre pytanie, bo mam wrażenie, że być może wiele osób mogłoby odebrać tego typu zachowanie jako rodzaj ataku na Polskę, czy też pokazania swojej wyższości. Ale czy naprawdę tak należy to odbierać? Ostatecznie owe koszulki nie wskazują na żadną wyższość czy niższość, tylko pokazują dumę z pochodzenia. Nie wiem, jak w innych państwach, ale Amerykanie nie mają z tym problemu. Być może dlatego, że Stany Zjednoczone to generalnie kraj imigrantów i, pomijając Indian, każdy jest tutaj "skądś". Jeśli nie osobiście, to poprzez swoich rodziców czy dziadków. Każdy z dumą mówi o swoim pochodzeniu i z chęcią o tym opowiada. Dobrze jest móc pokazać swoje pochodzenie, jak i dobrze jest posłuchać opowieści przedstawicieli innych narodowości. 

     Nie zrozumcie mnie proszę źle. Nie uważam, żeby samo noszenie koszulek z flagą czy symbolem narodowym świadczyło o czyimś patriotyźmie. Patriotyzm to nie odzież, ale uczucia, działania i zachowania. Nie dostrzegam jednak nic złego w noszeniu takiej odzieży, a nazywanie tego "wiochą" czy "cebulactwem" wciąż pozostaje dla mnie niezrozumiałe.

     A jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Nosicie czy nie nosicie? Wiocha czy nie-wiocha?


3/15/2016

Przedwiosenny spacer w Matthiessen State Park

Przedwiosenny spacer w Matthiessen State Park
     Całkiem niedawno, korzystając z niespodziewanie wolnego przedpołudnia w środku tygodnia, a także całkiem przyjemnej, przedwiosennej pogody, postanowiliśmy zrobić małą ucieczkę od miejskiego zgiełku i wybrać się na krótką wędrówkę na łonie natury. Początkowo skłanialiśmy się ku jednemu z naszych ulubionych miejsc w Illinois- Parku Stanowego Starved Rock, ale ostatecznie wybór padł na położony zaledwie kilka mil dalej, a nigdy wcześniej przez nas nie odwiedzony Park Stanowy Matthiessen. 

     Matthiessen State Park położony jest tuż nieopodal miasteczka Olegsby w Illinois- około 1,5-2 godzin jazdy samochodem z Chicago. Utworzony został w pierwszej połowie XX wieku i zajmuje obecnie 784 hektary. Główną atrakcją tego jest zdecydowanie przepiękny leśny kanion zbudowany z piaskowca oraz kilka wodospadów, które podziwiać można zarówno z górnej, jak i dolnej trasy. My bez zawahania ruszyliśmy na malowniczą trasę dnem kanionu, którą zdecydowanie polecam, ale jeśli wybieracie się tam z małymi dziećmi, to rozważcie możliwości ruchowe swoich pociech :) Zaletą parku może być duża koncentracja wartych zobaczenia miejsc na stosunkowo małym obszarze- nam spokojne przejście "Dells Area", czyli tej części na górze poniższej mapki, zajęło około 1,5 godziny. Jeśli więc macie tylko kilka wolnych godzin i myślicie, jak je zagospodarować, to nie wahajcie się ruszyć do Matthiessen Park... jesli mieszkacie w Illinois :) A jeśli macie ochotę na więcej faktów o Matthiessen State Park zajrzyjcie na Wikipedię- co ciekawe, jedynym językiem, poza angielskim, w którym napisany jest artykuł o parku, jest język polski :)

     Podczas naszej wędrówki szczególnie spodobało mi się jednak to, że byliśmy jednymi z niewielu parkowych gości i mogliśmy na spokojnie powłóczyć się po kanionie- czy to kwestia poranka w środku tygodnia, czy specyfiki parku, to trudno mi jednak stwierdzić. Niestety, pomimo tak spokojnego poranka, nie wystarczyło nam szczęścia, by wypatrzyć jakieś ciekawe okazy dzikiej przyrody. Cóż, trzeba będzie tam wrócić :) A teraz już bez zbędnego gadania, zapraszam Was na krótką fotorelację z tej krótkiej wycieczki!

W mapę parku można zaopatrzyć się na parkingu, szlak jest także dość dobrze oznaczony.

Ruszamy z parkingu.


Już w chwilę po wejściu na szlak znajdujemy się na moście z takim pięknym widokiem! A za chwilę będziemy już na dole :)




Małpi gaj na dziko :)

Przepiękny, szmaragdowy kolor wody. Szczecinianie z pewnością skojarzą z "naszym" jeszcze piękniejszym Jeziorem Szmaragdowym w Puszczy Bukowej :)


Wodoodporne buty zdecydowanie będą przydatne!


Niestety, ludzie już tu byli. Nietrudno znaleźć wyryte w skałach symbole miłości- zarówno tej duchowej, jak i fizycznej. Oba szkaradne, jeśli w takim miejscu.




W tle Lake Falls, czyli główny wodospad parku


Matthiessen Lake, z którego spada Lake Falls, co widać na zdjęciu poniżej


Widok ze szczytu Lake Falls na kanion

     I tak minęło nasze ostatnie czwartkowe przedpołudnie. Gdyby nie wieczorne zajęcia w szkole, zapewne nie oparlibyśmy się pokusie i zajrzeli jeszcze do Starved Rock. Ale nic, następnym razem!

    
Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger